RECENZUJE: Bogdan Rogatko

 

NDKonline_znak wodny dla każdego tekstu (prawy górny róg stony)

 

 

 

Jan Józef Szczepański

Dziennik, t. III. 1964–1972

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

 

Bogdan Rogatko

Pisarz w trybach polityki

 

Mniej więcej co dwa lata ukazują się kolejne tomy dziennika Jana Józefa Szczepańskiego. Pisałem już o dwóch, i chociaż pewne wątki we wszystkich się powtarzają, co świadczy o konsekwencji i determinacji pisarza w robieniu notatek na zakończenie dnia, czasem co wieczór, czasem z dłuższymi przerwami, mimo przyjętego założenia, że nie są one przeznaczone do wydania, to warto, sądzę, refleksjami na temat i trzeciego tomu podzielić się z czytelnikami. Tym bardziej, że pojawiają się w nim w silniejszy sposób niż w latach wcześniejszych nowe akcenty.

Przypomnijmy: dziennik, nazywany zresztą przez niego, i nie bez powodu, pamiętnikiem, prowadzony był od roku 1945, już po zakończeniu okupacji, gdy wrócił z partyzantki do „normalnego życia”, aż do samej śmierci, czyli przez pięćdziesiąt osiem lat. Wielostronicowe zapiski pisarza przygotowuje do druku od dłuższego czasu jego syn, Michał, prozaik i filmowiec, w tej gigantycznej pracy oprócz redaktorów z Wydawnictwa Literackiego pomagają mu także: Tomasz Fiałkowski, opracowujący starannie i drobiazgowo przypisy i indeksy, niedawno zmarły profesor Henryk Markiewicz jako konsultant oraz profesor Marta Wyka jako recenzent. To pięć opasłych, ponad osiemsetstronicowych tomów, dwa jeszcze się ukażą.

Jedną z październikowych zdobyczy, o czym czytamy w drugim tomie, było niewątpliwie otwarcie się na Zachód, na świat. Stworzono możliwości wyjazdów stypendialnych, między innymi dla twórców, pojawiła się też możliwość podróży statkami handlowymi, choć wymagało to niemałych zabiegów, przełamywania urzędniczej inercji i wyniesionych z lat stalinowskich niechęci do udzielania wiz.

W ciągu tych lat, które obejmują tomy drugi i trzeci, Szczepański odbył kilka długich i dalekich podróży. Poza wyjazdami na Zachód Europy był na stypendium w Harwardzie, a dzięki środkom z Fundacji Forda zwiedził Nowy Jork, był na stypendium w Iowa City, popłynął statkiem „Bałtyk” z wyprawą na Spitsbergen, na pokładzie statku „Ojców” podróżował przez blisko pół roku po Europie Północnej i Południowej oraz po Azji i Afryce. We wrześniu 1963 roku na pokładzie „Oleśnicy” wybrał się do Afryki Południowej. Potem na początku 1967 roku odbył niezwykłą podróż do Ameryki Południowej, gdzie ryzykował samodzielne zwiedzanie wielu krajów i miast. A 20 października 1970 roku pojechał do Związku Radzieckiego, z wahaniami starając się wcześniej o zaproszenie przez Związek Literatów (zwiedzał Moskwę, Leningrad, Taszkient, Bucharę pilnowany przez ludzi z KGB). Przezornie nie wziął ze sobą notatek, niczego nie zapisywał, dopiero potem odtworzył podróż z pamięci.

Owocem egzotycznych podróży były książki reporterskie, które rodziły się na pokładach statków. Dziennik pokładowy przekształcał się nieraz w literacką materię. Powstawały: Zatoka białych niedźwiedzi, pierwsza książka reportażowa, wydana jeszcze w roku 1960; i późniejsze, już z okresu tomu trzeciego, pasjonująca opowieść o Afryce Czarne i białe (1965), Świat wielu czasów, z podróży do Ameryki Południowej (1969); Koniec westernu (1971), reportaże bliższe publicystyce, o tematyce amerykańskiej, nagrodzone. W tym okresie pracował też nad scenariuszami do kilku filmów, najdłużej i z najróżniejszymi problemami we współpracy z Bohdanem Porębą, któremu w końcu powierzono realizację Hubala, zdeklarowanym nacjonalistą, oraz walcząc z decydentami o zachowanie prawdy historycznej w scenariuszu filmu Westerplatte.

Podróże pozwoliły Szczepańskiemu nie tylko wydobyć nową nutę w swej twórczości, ale umożliwiły mu przede wszystkim powrót do ujmowania rzeczywistości w jej gęstości i niewymierności, opartej – co dla tego pisarza było fundamentalne, a czego jak sądził brakowało mu w jego twórczości, zarzucał sobie brak odwagi w okazywaniu „bezwzględnej szczerości” – na osobistym doświadczeniu, na swoim udziale w opisywanych wydarzeniach. Spełniały one też w jakimś stopniu rolę terapeutyczną, stanowiły ucieczkę od „posiekanego czasu”, od prozy peerelowskiego dnia codziennego. Reportaże, wydawane potem w formie książkowej, nie tylko wzbogacały pisarstwo Szczepańskiego, ale otwierały nowe perspektywy, dokumentowi nadawały rangę literatury, usuwały na plan dalszy fikcję – którą był już znużony, znużony sztucznością budowanych z coraz większym trudem, czasem wręcz niechęcią, światów.

Gdy zastanawiał się nad swoją twórczością i nad sensem swego życia, nachodziły go myśli pesymistyczne. Prześladowało go „poczucie nieistotności”, dręczyła świadomość niekonieczności. „Jedyna ważna rzecz to – notował 25 maja 1965 roku – że poczucie nieistotności przenika mnie także wewnętrznie. Jakbym patrzył na swoje życie jako na czyjś błahy, jeden z milionów, dawno spełniony żywot. Widzę ludzi jakby w momencie ich przemijania”. A w roku 1970 notatki pełne są już gorzkich refleksji, na co miały niewątpliwie wpływ wydarzenia polityczne, ale o nich nieco później, bo to nowy wątek pojawiający się w dzienniku Szczepańskiego.

29 IX 1970: „Kiedyś, parę dni temu, uświadomiłem sobie zasadniczą zmianę we mnie. Straciłem perspektywę oczekiwania na coś, czego powinienem w literaturze dokonać. Jakbym już wydał swój kapitał i musiał się pogodzić z osiągniętym statusem średniej miary pisarza”. Szczepański umiał literaturę tworzoną przez siebie i przez innych oceniać z przenikliwością wytrawnego krytyka literackiego, choć pisał tylko recenzje filmowe. Wysoko cenił na przykład Tadeusza Różewicza i Sławomira Mrożka, wróżąc im, że będą kiedyś wybitnymi reprezentantami naszych czasów. Czesława Miłosza przy okazji lektury Widzeń nad Zatoką San Francisco, Stanisława Lema, swego serdecznego przyjaciela i nieocenionego pierwszego czytelnika swych utworów, z zagranicznych: Henry’ego Millera, Aleksandra Sołżenicyna czy Saula Bellowa. Pisarze ci wyznaczali jakby miarę wielkości, do której pragnął się zbliżyć, i która okazała się w końcu, w jego przeświadczeniu, nie do osiągnięcia, gdyż stchórzył przed sobą samym, przed „zagłębianiem się w sprawy zbyt osobiste”, chociaż ostatnie konstatacje opatruje znakiem zapytania. Bo czy w literaturze, sztuce można zdobyć się na bezwzględną szczerość, czy taki gest wpływa na artyzm dzieła? Sceptycyzm w stosunku do własnej twórczości burzył mu też harmonię życiową. Ratował się częstymi wypadami do Kasinki, do domu, który stanowił dla niego azyl, ukochaną przystań, gdzie pracowało mu się fizycznie i myślało najlepiej, najspokojniej, z dala od zgiełku nieprzyjaznego świata polityki na przykład, ale i codziennego dnia w kamienicy opanowanej przez koszmarną sąsiadkę. A jednak pod koniec 1971 roku stwierdza ze smutkiem: „Za tym uczuciem paraliżującego zniechęcenia idzie zwątpienie we wszystko. Wszystko, co robiłem. Nic tak, jak trzeba. Wybory niepewne, tchórzliwe. Zaniedbania. Uczucia wątłe, miłości nie dość ofiarne. Gdyby nie moja fizyczna odporność – ta jakaś tępa siła, która jest moim pancerzem, był to czas załamania”.

W swoim dzienniku czy pamiętniku, jak chciał te notatki nazywać, pisarz od początku starał się zachować dystans w stosunku do rzeczywistości, do toczących się wydarzeń, które przechodziły potem do politycznej historii Polski. Ale w latach objętych trzecim tomem Dziennika ciśnienie polityki było już tak znaczące, że nie tylko nie dało się od niej uciec, ale wydarzeniom marcowym, a potem grudniowym, poświęca Szczepański sporo miejsca, z pasją je opisując i komentując. Już w roku 1964 zauważa powracającą w życiu społecznym i politycznym groźbę „zamaskowanego terroru”, a opis nazywanych później marcowymi, zacznie od informacji o demonstrującej w Warszawie młodzieży podczas zdjęcia z afisza przedstawienia Dziadów i brutalnej akcji milicji. I tak się zaczęło. Wątku Marca nie będę rozwijał, napisano już o tym tomy. Pragnę tylko zauważyć, że Szczepański skupił się na komentowaniu haniebnej kampanii antysemickiej i antyinteligenckiej. Ciekawe, że nawet usiłuje wskazać racjonalne, wydawałoby się, przyczyny tej zapiekłej nienawiści, okazywanej przez najwyższych przedstawicieli władzy komunistycznej, z Gomułką na czele, doszukując się urazów wyniesionych z okupacji i lat tużpowojennych oraz antyinteligenckich kompleksów przywódców w rodzaju niewykształconego, a ambitnego, Gomułki.

O haniebnych zachowaniach władz i jej popleczników, również wywodzących się z kół paksowskich, pisał wprost i bez ogródek jeszcze w pierwszej połowie marca. Swoją drogą, ciekaw jestem, gdzie przechowywał notatki, bo i w tamtych latach można się było spodziewać w domu rewizji i esbeckiego kipiszu. Przechodziłem to na własnym przykładzie, zarówno w latach wcześniejszych, jak i w stanie wojennym. 12 III 1968: „Wydarzenia nabierają fatalnego rozpędu, wymykają się spod kontroli. Reakcje władz najgłupsze i najpodlejsze z możliwych. Zwalnia się z pracy ojców aresztowanych »prowodyrów« studenckich. […] Dziś absolutny rekord nikczemności – artykuł Piaseckiego w »Słowie Powszechnym« ze stekiem personalnych denuncjacji […]. Sojusz falangi z partią został oficjalnie ujawniony. Już żadne ideologiczne maquillaże [sic!] nie zasłonią oblicza totalizmu”.

Jeszcze nie przeminęły dotkliwe dla wielu polskich obywateli, których praw obywatelskich pozbawiono, skutki, gdy 16 grudnia 1970 roku notuje z niepokojem: „Dziś dopiero wiadomości o przedwczorajszych i wczorajszych krwawych zajściach na Wybrzeżu. Oficjalna wersja jak zawsze cynicznie kłamliwa. […] Są zabici i ranni. Wygląda to na koniec ery Gomułki. Niestety, nie ma żadnych perspektyw na coś lepszego”. W przeciwieństwie do niektórych z nas, Szczepański sceptycznie odnosił się do zapowiedzi bezpośredniego w kontaktach publicznych Edwarda Gierka, który na początku 1971 roku zastąpił Gomułkę na stanowisku pierwszego sekretarza PZPR. Miał, jak się niebawem okazało, absolutną rację.

Jeszcze na początku roku 1964 zastanawiał się nad uniwersalnym problemem stosunku pisarza do władzy, który w krajach totalitarnych nabierał niebezpiecznych nieraz dla pisarzy artystów akcentów politycznych. Szczepański doświadczył tego już wcześniej, gdy na początku lat 50. książki jego, złożone w wydawnictwie, były wstrzymane, a on sam wraz z kolegami został wyrugowany z katolickiego pisma. Temat podjął i rozwinął w tomie trzecim Dziennika, bodaj po raz pierwszy na kartach notatek używając terminu „klerkizm”, popularnego w kręgach intelektualnych w latach 20. i 30. XX wieku, gdy francuski filozof Julien Benda ogłosił Zdradę klerków. Pojęcie to wielokrotnie, w różnych opracowaniach, również w Słowniku terminów literackich (2000), omawiane było w pewnym uproszczeniu, jako nieangażowanie się w życie polityczne, obojętność wobec sporów ideologicznych i światopoglądowych, jako „obronę autonomicznych wartości rozumu i sztuki, zagrożonych przez współczesne doktryny i instytucje”. Tymczasem najwybitniejszy zwolennik klerkizmu w Polsce międzywojennej, Karol Irzykowski, ujmował sprawę szerzej i głębiej, a przede wszystkim wcześniej niż zachodni intelektualiści zainspirowani przez Bendę. Krótko przypomnę. W Słowie i czynie… (1913) podkreślał: „Trzeba nam teraz takich poetów i myślicieli, którzy by potrafili podjąć się paradoksalnego na pozór zadania i wykazania tajemniczego związku między antyspołecznym ideałem »sztuka dla sztuki« a hasłami polityczno-społecznej rewolucji”. W dwudziestoleciu używał innych argumentów, ale myśl, idea pozostawały te same. Nie sądzę, by Szczepańskiemu znane były pisma Irzykowskiego, tym bardziej już w latach 60., pisma zebrane krytyka Wydawnictwo Literackie zaczęło publikować dopiero na przełomie lat 70. i 80. A jednak pojmował klerkizm podobnie. „Często zastanawiam się – notował – nad istotną naturą nieuniknionego konfliktu między władzą w państwach etatystycznych a intelektualistami. Chyba słuszna jest koncepcja »klerkizmu«. Intelektualista, zwłaszcza pisarz, nie może być prorządowcem w żadnym ustroju, nie może być po stronie władzy, ponieważ to jest przeciwne jego społecznej i moralnej funkcji. […] W totalizmie lub kryptototalizmie pisarz jest sam naprzeciw rządu i sam jeden dysponuje jako tako słyszalnymi środkami artykulacji. […] Musi być niewygodny. Sądzę, że kryterium uczciwości pisarskiej jest opozycyjność. Pisarz komunista winien być w opozycji wobec rządów komunistycznych – pisarz katolik wobec rządów katolickich”.

Szczepański jako pisarz był konsekwentny w swoim sprzeciwie wobec ideologii komunistycznej, wobec zakłamania dość powszechnie panującego w peerelowskiej polityce, ale i kulturze, chociaż można by się zastanawiać nad granicami niezależności intelektualisty w tych czasach, mając na myśli na przykład liczne podróże autora Zatoki białych niedźwiedzi, czy przyjmowanie oficjalnych nagród literackich. Do czego jednak prowadzi sztywnie pojmowany pryncypializm, przeradzający się w groźny w każdych czasach fundamentalizm ideologiczny, to doskonale wiemy i widzieliśmy tego przejawy i skutki w ostatnich latach.

Refleksji o klerkizmie towarzyszyły na kartach Dziennika rozważania na temat istoty demokracji, która musi zezwalać na spojrzenie na swój kraj, swoje państwo z zewnątrz, nie wahał się racji człowieczeństwa przeciwstawiać racji stanu, gdy wymagało tego dobro człowieka, konkretnej jednostki, oraz na temat historii, która zostawiła nas „w jakimś getcie”, a nasza epoka zachwiała wszystkimi wartościami.

W notatkach bywał szczery do bólu. Przyznawał wobec siebie, że jako współpracownik „Tygodnika Powszechnego” nieraz musiał, on, agnostyk, zapomnieć o niezależności swych poglądów, gdy stawał po stronie „klerykalnego kołtuństwa”, gdy nie zabierał głosu w sprawie ciążącej na życiu religijnym, na wierze w Boga, tradycji „strasznego polskiego katolicyzmu”. Uwzględniając lata, nieobjęte jeszcze przez wydany dziennik, można powiedzieć o  determinacji Jana Józefa Szczepańskiego w wyciosywaniu swej niezależności pisarskiej, również w środowisku katolickim, ale przede wszystkim w stosunku do decydentów w życiu kulturalnym i politycznym (np. w ZLP, w którego działalność zaczął się pod koniec lat 60., z wahaniami, angażować, by w grudniu roku 1980 zostać prezesem i toczyć w stanie wojennym bój o odwieszenie Związku, a potem po kadłubowej reaktywacji Związku założyć podziemne Stowarzyszenie Pisarzy Polskich). Swoje zmagania z władzą, swoje starania o zachowanie niezależności, ale bez zamykania się w „wieży z kości słoniowej”, opisze potem w Kadencji. Poczekajmy jednak na dalsze dwa tomy dziennika.

Bogdan Rogatko

 

Przeczytaj także:

recenzję tomu II. 1957–1963 Bogdan Rogatko Podróż w nieznane PDF 

[tekst ukazał się na łamach „Dekady Literackiej” 2011, nr 4]

 

 

Czytaj dalej

Andrzej Mencwel | Małgorzata Szumna [Marta Wyka „Tamten świat”]

Marta Wyka Tamten świat Szkice literackie dawne i nowe Wydawnictwo Literackie Kraków 2020   Andrzej Mencwel Piękne zobowiązanie Polubiłem bardzo …

Piotr Sobolczyk | Piotr Seweryn Rosół [Remigiusz Ryziński „Hiacynt”]

Remigiusz Ryziński Hiacynt PRL wobec homoseksualistów Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2021   Piotr Sobolczyk 14251 hiacyntów między Klio a Apollinem Według …

Queer po polsku | dyskusja z udziałem Grzegorza Stępniaka, Zofii Ulańskiej i Ewy Wojciechowskiej

Tekst jest zapisem dyskusji zorganizowanej w ramach spotkań Pracowni Pytań Krytycznych na Wydziale Polonistyki UJ (15 grudnia 2021 r.). Rozmowę …

Paweł Kaczmarski | Cała prawda o „czułym narratorze”

  1. Uwagi wstępne Zasadnicze pytanie, jakie stoi dziś przed krytyką literacką w kontekście twórczości Olgi Tokarczuk, brzmi: po co …

Piotr Sobolczyk o „Znikaniu” Izabeli Morskiej

Piotr Sobolczyk W labiryncie zdrowego kraju   Izabela Morska Znikanie Wydawnictwo Znak, Kraków 2019   Doświadczenie lektury Znikania Izabeli Morskiej …

Olga Szmidt o „Wojnach nowoczesnych plemion” Michała Pawła Markowskiego

Olga Szmidt Interpretowanie podzielonego świata   Michał Paweł Markowski Wojny nowoczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu Karakter, Kraków …