REKOMENDUJE: Bogdan Rogatko, RECENZUJE POLEMICZNIE: Tomasz Goraj

 

NDKonline_znak wodny dla każdego tekstu (prawy górny róg stony)

 

 

 

Kazimierz Orłoś

Dom pod Lutnią

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012

 

 

Bogdan Rogatko

Powrót do źródeł

 

Kazimierz Orłoś Dom pod Lutnią

„Teraz będę miał problem. Młody pisarz z kraju, który mnie zresztą parokrotnie odwiedzał, zdeponował u mnie rok temu rękopis swojej książki, z tym że jeśli tylko zażądają od niego zmian, to chce drukować u mnie pod swym nazwiskiem. Właśnie dostałem od niego prośbę, by drukować, i to spiesznie. Ponieważ jest to dla chłopca, który jest młody i nienależący do żadnej sitwy, duże ryzyko, skomunikowałem się z nim raz jeszcze, wskazując niebezpieczeństwa i radząc się zastanowić. Odpowiedział z naciskiem, że nie zmienia decyzji. […] W tej sytuacji książkę wydaję i powinna ukazać się w drugiej połowie lutego. Oprócz tematyki b[ardzo] ostrej (Polska prowincjonalna i partia na prowincji […]) książka wydaje mi się literacko b[ardzo] dobra, zresztą chłopiec już publikował kilka rzeczy b[ardzo] dobrych, a nawet nagradzanych. Zrobić dla niego wiele nie mogę, ale byłoby ważne, by spróbować go jakoś zalansować i zrobić koło książki trochę hałasu, bo z tym się w PRL liczą” – pisał 5 lutego 1973 roku Jerzy Giedroyc do Czesława Miłosza. Młodym pisarzem był wówczas Kazimierz Orłoś, autorem powieści Cudowna melina, która na emigracji doczekała się licznych pochwał, a w kraju wywołała burzę i ostre represje wobec pisarza.

Powieść – demaskującą „wypaczenia socjalizmu”, jak się wtedy naiwnie uważało – ukończył Orłoś w rok po tragicznych wydarzeniach na Wybrzeżu, gdy wydawało się, że ponure czasy schyłku władzy Gomułki już nie wrócą. Złudzenia, które na początku lat 70. młody pisarz jeszcze miał, szybko prysły. W 10 lat później o perypetiach z wydaniem w kraju powieści i o swoich wyborach moralnych napisze w Historii „Cudownej meliny”, opublikowanej również w Instytucie Literackim. Decydując się na wydanie emigracyjne pod swoim nazwiskiem (co było jednak wtedy rzadkością, drugim takim pisarzem był Andrzejewski, mający przecież nieporównywalną pozycję), pisarz protestował nie tylko przeciw indywidualnemu przypadkowi ingerencji cenzury, ale przede wszystkim przeciw zdegenerowanemu systemowi politycznemu. Dramatyczne dla autora konsekwencje tej decyzji nadały treści książki znamiona symbolu, otoczyły ją aurą legendy. Pisarz, wyrzucony z radia i z redakcji literackiego pisma, wylądował jako radca prawny przedsiębiorstwa budowlanego na zabitej deskami prowincji, nie zaprzestał jednak twórczości, tyle że już konsekwentnie drukował na emigracji i potem w drugim obiegu. W 1979 roku wraz z grupą siedmiu znanych pisarzy zaczął redagować pierwsze w Polsce bezdebitowe pismo literackie, „Zapis”.

Cień legendy Cudownej meliny przesłonił nieco jego późniejszą, równie ciekawą, twórczość. Drugą powieścią, podejmującą podobną problematykę, tyle że już ostrzejszą w wymowie, niepozostawiającą złudzeń co do możliwości naprawy panującego w kraju ustroju, było Trzecie kłamstwo. Czerpiąc z bogatego doświadczenia reporterskiego oraz własnych obserwacji, z dokładnością dokumentalisty i talentem satyryka ukazywał szarą, beznadziejną rzeczywistość Polski prowincjonalnej. Podobnie następna powieść, Przechowalnia, to obraz bezkarności panoszącej się na prowincji władzy u schyłku lat 70.

Po roku 1989 przypomniano raz jeszcze te książki, i co kilka lat ukazywały się tomy opowiadań Orłosia. Nierzadko powracał w nich do PRL-owskiej rzeczywistości, ukazując ją z innej już jednak perspektywy (w opowiadaniach z tomu Niebieski szklarz uczynił na przykład narratorem dziecko, które wchodziło w trudne i mało zrozumiałe dla niego życie z widmem totalitarnego ustroju w tle). Pojawiać się też zaczęła w opowiadaniach tematyka mazurska. Nieprzypadkowo, bowiem Mazury to kraina dzieciństwa pisarza, przyjeżdżającego tam na wakacje, o czym mówił przy okazji wydania tomu Dziewczyna z ganku: „Lasy naokoło, jeziora. Rzeka Krutynia płynąca pod baldachimem drzew, jak w tunelu. Chodziłem z Manfredem, Horstem i Zonim łowić ryby i raki”.

Kolegów z dzieciństwa wprowadził w świat fikcji literackiej po raz pierwszy w tytułowym opowiadaniu z tego tomu, przedstawiając losy córki jednego z nich, na których odcisnęła się dramatyczna historia mazurskiej ludności, zmuszanej po wojnie, rozmaitymi sposobami, do opuszczenia Polski.

Raz jeszcze do wspomnień spędzanego na Mazurach dzieciństwa powraca w najnowszej powieści, Dom pod Lutnią, w której utrwala obraz mieszkańców i przyrody jeszcze sprzed degradacji, jaka stopniowo następowała. Ten powolny upadek znalazł wyraz w kilku opowiadaniach z tomu Drewniane mosty, opisujących w przerażający sposób popegeerowską wieś mazurską, pogrążoną w biedzie i pijaństwie, wyrzuconą poza nawias cywilizacyjnego rozwoju.

Tymczasem tużpowojenna społeczność mazurskiej wsi Lipowo, jest zupełnie inna, to „ludzie uczciwi, nie ma tu polskiej zawiści” – jak charakteryzuje ich jeden z głównych bohaterów powieści. I tak też ich życie i wzajemne relacje zostają przedstawione. Ale dalekie są one od idylli; wbrew sugestiom niektórych recenzentów, Lipowo to nie Arkadia, choć w świadomości bohaterów taką się wydaje.

Jest koniec lat 40., mąż Joanny jako były akowiec zostaje aresztowany, ona sama, uczestniczka walk w Powstaniu Warszawskim, obawia się takiego samego losu. Aby go uniknąć, wywozi dziesięcioletniego synka z Warszawy do wsi na Mazurach, gdzie od pewnego czasu gospodarzy jej ojciec, pułkownik przedwojennego Wojska Polskiego. Z opowieści samego Bronowicza, z rozmów z córką, z gospodynią Urszulą, która szybko stała się jego kobietą i matką dziecka, zwaną przez niego pieszczotliwie i żartobliwie Lilli Marlen, wreszcie z rozmów z wnukiem dowiadujemy się niemało o przeszłości pułkownika. Urodził się na Podolu i tam, w dużym dworze rodziców spędził młodość, do wojska wstąpił w 1919 roku. Wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej, był kawalerzystą, w kampanii wrześniowej walczył w pułku Jazłowieckim, dostał się do niewoli, do roku 1945 przebywał w oflagu. Po wojnie wrócił do Warszawy, pracował jako księgowy, nie mógł jednak znieść zmian, jakie nastąpiły w polskim społeczeństwie pod panowaniem komunistów, potrzebował innego środowiska, kontaktu z przyrodą, podjął więc decyzję o przeniesieniu się na odległą wieś, którą znalazł na Mazurach, w okolicy Puszczy Piskiej. W gminie Jakubowo załatwił formalności dotyczące przydziału dziesięciohektarowego gospodarstwa po Mazurce, która na fali wysiedleń wyjeżdżała do Niemiec. Z przedwojennych oszczędności zakupił od frau Kalinowski żywy inwentarz, sprzęt, wyposażenie i osiadł na gospodarstwie, przyjmując do pomocy parobka Wasyla, Ukraińca, który wraz z rodziną i pobratymcami został przesiedlony spod Przemyśla na te tereny, oraz dziewczynę pochodzącą z sąsiedniej mazurskiej wsi. Tu chciał znaleźć swój dom, i znalazł, dobrze czując się w środowisku prostych chłopów, Mazurów i Ukraińców, w przeciwieństwie do repatriantek z Wileńszczyzny, które czuły się „jak na wyspie obleganej przez tych wszystkich mówiących po niemiecku Mazurów. W obcym świecie”. Tu, wśród lasów, jezior i bliskich jego sercu zwierząt pragnął odciąć się od wojennej przeszłości, w pewnym sensie też od żony, z którą niewiele go już uczuciowo czy zmysłowo, łączyło. Przedstawiając córce życie w Lipowie jako sielankę, sam chciał w to wierzyć, przekonany, że w obecnej sytuacji, kiedy „ani walczyć, ani konspirować, ani liczyć na cud, na trzecią wojnę”, należy przynajmniej, w miarę możliwości, przystosować się do sytuacji. Swojego stanowiska nie ukrywał w dyskusji z akowcami, którzy nie złożyli broni. Na pytanie oficera: „− A czy to w ich Polsce da się żyć […] pod sowieckim butem? […] Oni zabiorą nam duszę, panie pułkowniku”, odpowiadał: „− Teraz trzeba, żeby naród przetrwał biologicznie”. Nie ukrywał zresztą też swej niechęci do czasów, które nastały, przed przesłuchującymi go ubowcami, i tylko przypadek sprawił (majorem UB okazał się jego dawny znajomy z wojska, Rosjanin), że zdecydowana odmowa wobec składanej mu propozycji współpracy nie skończyła się dla niego tragicznie. Ale, jak zdradził mu prześladowany przez UB stary Mazur, „stale mieli go na oku”. Mimo to, wykorzystując dawną znajomość, próbował walczyć z uprawianym przez milicjantów i ubowców kłusownictwem, choć zdawał sobie sprawę z wszechwładzy służb bezpieczeństwa i bezradności miejscowej ludności, zastraszanej i terroryzowanej.

Trudne było, niemal utopijne, zbudowanie sobie w tych czasach, nawet na krańcach Polski, bezpiecznego azylu. Wymagało to hartu ducha i woli życia, aby zachowując przyzwoitość i nie rezygnując ze swoich poglądów, przetrwać, a nawet przeżywać chwile szczęścia, których dostarczały mu kontakt z bujną, nieskażoną jeszcze przez najazd turystów, przyrodą, jazda na klaczy, nazywanej Dońką na pamiątkę straconego podczas kampanii wrześniowej konia, a przede wszystkim gwałtowna namiętność do młodej dziewczyny.

„Jest to w końcu opowieść – zwierza się pisarz o niespodziewanym – niezwykłym dla obojga – spotkaniu starego mężczyzny z młodą kobietą. O tym, jak ich życie zmienia się, jak za dotknięciem czułej reki. Czy była to tak zwana wielka miłość? Nie wiem. Nie wiem nawet, czy możliwie jest jeszcze wiarygodne opisanie »wielkiej miłości« – dziś w XXI wieku”. Romans ludzi odmiennych kultur i różnych doświadczeń, odarty z wszelkiego konwenansu i egzaltacji, prosty i, rzec można, naturalny jak życie na wsi, niezaplanowany, żywiołowy – odmalowany został subtelnymi barwami.

W tym niezwykłym w swej powszedniej zwyczajności świecie, w którym czas odmierzany jest wschodami i zachodami słońca oraz porami roku, znalazł się niespodziewanie dziesięcioletni chłopiec, oszołomiony zetknięciem się z zupełnie innym, niż w Warszawie, środowiskiem. Głównym wątkiem powieści uczynił autor stopniowe oswajanie się malca z wiejskim życiem: poznawanie kolegów, Manfreda, Horsta i Zoniego, koleżanek z mazurskich rodzin, zabawy z córeczką Lilli, towarzyszenie dziadkowi w jego codziennych zajęciach, kąpiele w rzece, wypady łódką na ryby, chodzenie do wiejskiej szkoły. Sprawy zwykłe, właściwie banalne, opowiedziane jednak z nieukrywanym wzruszeniem. W świecie tym autorytetem stał się dla Tomka dziadek, który nie tylko uczył go wiejskiego życia, ale też uświadamiał politycznie, wskazując rzeczywistego wroga: „− Posłuchaj – mówił pułkownik do wnuka – w lesie nie ma żadnej faszystowskiej bandy. To są ludzie, którzy nie chcą żyć pod panowaniem komunistów, rozumiesz? Polska jest w niewoli. Mamy rząd, który przywieźli Rosjanie na czołgach […]. Jesteśmy za małym krajem, żeby sobie z Rosjanami poradzić. Ci oficerowie i żołnierze, którzy poszli do lasu, pewno nie rozumieją tego. Ale ty powinieneś rozumieć. Tym bardziej, że twego ojca zamknęli w więzieniu komuniści. – Spojrzał na pomocnika: − Wasyl to rozumie, prawda?”.

Tomek przez ponad rok poddawał się urokowi chwil, które wydawały się szczęściem; i te chwile oraz nauki dziadka, i jego stosunek do życia, zachowa w czułej pamięci. Dlatego po latach będzie mógł pisarz odtworzyć ten świat w najdrobniejszych szczegółach, w pięknie każdego detalu, powracając do źródeł swych późniejszych doświadczeń.

Udało się Orłosiowi stworzyć niezwykłą w swej prostocie opowieść o miłości w czasach, żeby sparafrazować Márqueza, totalitarnej zarazy, miłości do ludzi i do przyrody, która w twórczości autora Cudownej meliny odgrywa coraz większą rolę.

Bogdan Rogatko

 

Tekst był drukowany na łamach „Nowej Dekady Krakowskiej” 2012, nr 1/2.

 

Przeczytaj także:

Tomasz Goraj

Marny bohater, mizerna literatura

 

Dom pod Lutnią – wypreparowany obraz mazurskiej wsi w okresie tużpowojennym – to literatura nurtu małych ojczyzn. To także proza inicjacyjna: narrator filtruje pamięć i stara się zrekonstruować perspektywę dziecięcą. Efekt: Kazimierz Orłoś wpada w pułapkę naiwnej nostalgii. Nie jest to potrzask ślepego sentymentalizmu, ponieważ na szczęście postrzegania dziecka nie udało się w pełni odtworzyć, lecz…

Czytaj dalej: PDF 

 

Czytaj dalej

Andrzej Mencwel | Małgorzata Szumna [Marta Wyka „Tamten świat”]

Marta Wyka Tamten świat Szkice literackie dawne i nowe Wydawnictwo Literackie Kraków 2020   Andrzej Mencwel Piękne zobowiązanie Polubiłem bardzo …

Piotr Sobolczyk | Piotr Seweryn Rosół [Remigiusz Ryziński „Hiacynt”]

Remigiusz Ryziński Hiacynt PRL wobec homoseksualistów Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2021   Piotr Sobolczyk 14251 hiacyntów między Klio a Apollinem Według …

Queer po polsku | dyskusja z udziałem Grzegorza Stępniaka, Zofii Ulańskiej i Ewy Wojciechowskiej

Tekst jest zapisem dyskusji zorganizowanej w ramach spotkań Pracowni Pytań Krytycznych na Wydziale Polonistyki UJ (15 grudnia 2021 r.). Rozmowę …

Paweł Kaczmarski | Cała prawda o „czułym narratorze”

  1. Uwagi wstępne Zasadnicze pytanie, jakie stoi dziś przed krytyką literacką w kontekście twórczości Olgi Tokarczuk, brzmi: po co …

Piotr Sobolczyk o „Znikaniu” Izabeli Morskiej

Piotr Sobolczyk W labiryncie zdrowego kraju   Izabela Morska Znikanie Wydawnictwo Znak, Kraków 2019   Doświadczenie lektury Znikania Izabeli Morskiej …

Olga Szmidt o „Wojnach nowoczesnych plemion” Michała Pawła Markowskiego

Olga Szmidt Interpretowanie podzielonego świata   Michał Paweł Markowski Wojny nowoczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu Karakter, Kraków …