RECENZUJE: Zuzanna Sala

 

Piotr Przybyła

Apokalipsa. After Party

Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2015

 

Zuzanna Sala

Wielkie osiągnięcie polskiego kontentu

 

Niektórzy mówią: poemat. Ja powiem: poemat rozkwitający. Układ rozwijający doświadczenie poprzez zatrzymanie się przy czasowniku i dobranie do niego niecodziennych dopełnień, okoliczności i okoliczników. Podmiot przy tym zostanie raczej na miejscu, czasem podważany i podważający sam siebie, ale wciąż wyrażający jedną perspektywę. Nie wiem, czy Piotr Przybyła, tworząc swój debiutancki tomik, inspirował się twórczością Peipera (znacznie łatwiej znaleźć tropy wskazujące na inne inspiracje – zwłaszcza retoryka obsesyjnego powtórzenia, czy odnalezione przez Martę Koronkiewicz „zamiłowanie do prowincjonalnych nazw geograficznych” każą szukać połączeń między Apokalipsą… i wierszami Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego), ale oryginalna struktura tomu, technologizacja języka i mocne wprowadzenie rzeczywistości pozaliterackiej do tekstu, umiejscawia ten tom w linii tradycji awangardowej i być może właśnie poprzez kategorię eksperymentu powinno się na niego patrzeć.

Apokalipsa. After party składa się z dwóch części; pierwsza jest znacznie krótsza i dużo bardziej spójna narracyjnie niż druga. 38 wierszy zawartych w tomie zdaje się najpełniej funkcjonować razem, nierozdzielnie – stojąc w obliczu interpretacji pojedynczego utworu możemy poczuć się bezradni, odarci z kontekstu. Autonomiczny charakter poszczególnych wierszy zdaje się kwestionować również brak tytułów – identyfikować je możemy jedynie za pomocą incipitów (niemal wszystkie rozpoczynają się od spójnika „i”). Przyczyniło się to niewątpliwie do dość powszechnego użycia kategorii poematu w myśleniu o debiucie Piotra Przybyły. Sam autor odnosi się do niej dość neutralnie – nie potwierdza i nie zaprzecza, a jeśli teoretyzuje na temat swoich wierszy, to na tyle poetycko, by nie być posądzonym o zbyt literaturoznawczą refleksję nad swoimi własnymi tekstami.

Słowa i struktury gramatyczne w Apokalipsie… są zestawiane ze sobą w zaskakujący sposób; leksyka wyciągnięta z najróżniejszych dziedzin życia każe odtwarzać i budować relacje pomiędzy przedmiotami i zjawiskami – wszystko to czyni z czytelnika w sposób oczywisty współautora sensów tekstu. Nie są to jednak słowa absolutnie przypadkowe. Budowanie znaczeń znajduje się nie tylko po stronie czytelnika, wyrazista narracja daje się odtworzyć i interpretować. I tak właśnie można powiedzieć, że część Apokalipsa opowiada o utracie dziecka. O mężczyźnie próbującym uporać się z poronieniem swojego syna lub córki (płeć dookreślana bywa z taką samą pewnością, choć naprzemiennie, jakby co jakiś czas podmiot osiągał pewność co do swoich spekulacji i po chwili ją tracił). Sytuacja jest nietypowa, bo mężczyzna jest biologicznie wykluczony z więzi z dzieckiem przed jego narodzeniem („nic nie wie”), ten ból nie jest jego i nie jemu się należy. Nie może oczekiwać zrozumienia i pozwalać sobie na przeżywanie straty, ponieważ ból po utracie nienarodzonego dziecka przynależy do kobiety. Nawet to jednak nie jest tu oczywiste. Czytamy: „i żałoba. to będzie coś nowego. o dziwo, niesprawdzonego jeszcze/ na naszych matkach”. Chociaż doświadczenie utraty dziecka jest międzypokoleniowe i uniwersalne, to żałoba po utraconych „tkankach” wciąż w polskich szpitalach nazywana jest fanaberią. Potencjał człowieka nie jest jeszcze człowiekiem i zamiast w grobie często ląduje w koszu na odpadki biologiczne. Krótka wizyta w szpitalu nie daje możliwości zamknięcia etapu, dokonania rytuału pożegnania. Pojawia się minuta ciszy, propozycja napisania trenu. Ale zaraz potem pytanie: „komu, komu”, bo nie można poświęcić trenu komuś bez tożsamości, bez płci. I chociaż ta ostatnia nie jest może tak ważna, to według polskiego prawa pochować można dopiero dziecko, którego płeć została stwierdzona przez lekarza. Ci robią to niechętnie – więcej formalności, dociekań. Kosz na odpady biologiczne na pewno jest szybszym rozwiązaniem. I tańszym. Kupowanie malutkiej trumienki, niewielkiej płyty marmurowej, zamawianie nekrologu – to wszystko kosztuje. Nierobienie tego – również, zdaje się twierdzić Przybyła w wierszu o incipicie *** [i minuta ciszy, a może tren?…]:

 

[…] jesteśmy w markecie, gdy żona

przed czeremchą wyznaje, że następnym razem chce nekrolog w gazecie

czcionką arial, na bloku technicznym, kosmicznym, takim z New Jersey.

 

Znamienne wydaje się tutaj oczekiwanie „następnego razu”. Jakby już nie było można domyślać się lepszej przyszłości, jakby przed nami była tylko utrata. Utrata i zapomnienie. To, co się wydarzyło, jest prawdziwą apokalipsą.

Próba ucieczki od jej przeżywania to droga we współczesne rytuały i modlitwy, do didżeja kierującego odśpiewywaniem responsoryjnych psalmów – wszystko to rozgrywa się w drugiej części tomu zatytułowanej After party. Ślady straty jeszcze przygniatają, trudno domknąć rozdział, w którym świat się walił, tonął dom (a podmiot był jedynie jego „marynarzem”, nawet nie kapitanem. Nie musiał tonąć razem z nim, ale przecież nie miał też żadnej mocy decyzyjnej). Tak pisze o swoim ciele w wierszu otwierającym drugą część książki:

 

[…] moja skóra z poliestru jest jak zeszłoroczny śnieg, o którym

maszynistki (aktualnie nienarodzone) powiedziałyby: próżnia, fabryczna próżnia

 

– i jest to przeżywanie bylejakości, nieurodzaju. Widzimy tutaj myślenie przypisywane kobietom: obciążanie siebie (swojego ciała) winą za nienarodzenie się oczekiwanego dziecka. Ale to wszystko, ta strata, miesza się z całym światem – światem wziętym na serio, dokładnie, bez selekcji, zawierającym wszystkie swoje artefakty ustawione koło siebie bez hierarchii. Kreacja dzisiaj to przecież dziecko, program, język „ce plus plus”, mem – tworzymy świat, który nas otacza. A wiersze Przybyły pełne są szczelin, przez które cała ta masa treści się wlewa i osadza między sobą, nie wpasowując w gramatyczne struktury, językowe łańcuchy zdań. Pozwolę sobie sparafrazować usłyszaną niegdyś opinię i powiem bez ogródek: gdyby Piotr Przybyła nie napisał tego tomu, byłaby to strata nie tylko dla polskiej poezji, ale także dla polskiego kontentu. Karol Maliszewski przyznawał, że chociaż jest pod wrażeniem tej twórczości, to bariera wieku i popkulturowego obycia nie dopuszcza go do wielu treści, te frazy są dla niego niedostępne. Ja, wraz z całym pokoleniem mówiącym „my z niego wszyscy”, wpatrując się w logo youtube, potrzebuję tej poezji, bo ona stwarza mi poniekąd język. Język internauty pełnego pogardy wobec wszystkich rytuałów, dostrzegającego paralelizm między tym, co święte, a tym, co karykaturalnie zastąpiło świętość. Jeśli jednak poezja Przybyły jest głosem pokolenia, to bardzo osobliwe pokolenie reprezentuje – złożone z samotnych, autoironicznych jednostek, które nie mogą odnaleźć ulgi w żadnym oczyszczającym zachowaniu, ponieważ podważają sens ich wszystkich, a każdy patos w ich rozumieniu prosi się o wyśmianie. To pokolenie indywidualistów. Owszem – nie pierwsze w historii literatury, ale bardzo specyficzne przez tę kolektywność odczuwania pogardy do prób porządkowania świata, przez niemoc wywołaną zbyt dużą ilością perspektyw, paraliżującym wielogłosem.

Na początku tej recenzji odwołałam się do Peiperowskiej koncepcji poematu rozkwitającego. U Przybyły mamy do czynienia raczej z rozkwitającym potokiem słów. Poeta rozpoczyna cały tom od zdania: „i najczęściej myślę o ojcostwie, kiedy jem wędzoną flądrę” – jakby pierwsze słowa już były dopowiedzeniem do czegoś, co znajdowało się wcześniej. Jak w nerwicy lub skrajnym, gawędziarskim zamyśleniu, zdaje się dopowiadać, mówić: „i”, „i jeszcze to”, „i zapomniałem o…”, „i już…”. W drugiej części książki po „i” zazwyczaj pojawia się czasownik („i jestem”, „i wyruszam”, „i mam”, „i potrzebuję”, „i konserwuję” itd.), a zestawienie to powtarza się w niemal każdej strofie, jak mantra, jak nowy pomysł na przepracowanie tego samego problemu, jak dopełnienie poprzedniej myśli lub nakreślenie innej perspektywy.

Apokalipsa. After party to tom, w którym korespondują ze sobą przesyt i pustka. Z jednej strony główna nić narracyjna nakreślona jest wokół straty, a więc braku, z drugiej zaś – brak ten zostaje zapchany rekwizytami popkultury. Możemy odszukać lub stworzyć sobie niezliczoną ilość interpretacyjnych dróg, na co pozwala nam sylleptyczność tej poezji (ciągłe łamanie związków frazeologicznych i odzwyczajanie czytelnika od utartych znaczeń znanych mu słów), jednak to załamanie norm gramatycznych wprowadza też niepokój, skazuje na niepewność i na ciągłe wątpienie w nasze własne wnioski. Cóż ma bowiem znaczyć choćby fragment z wiersza o incipicie *** [i matka karmiąca to zniewolenie…]:

 

Słucham Nevermind i jestem samotną matką. koleżanki z wycinanki przychodzą

do mnie w formie faksu, by pleść trzy po trzy grubą skórę dla naszych pociech.

moje piersi płyną mlekiem, miodem i dyskografią Klubu 27. czekam na słowo:

mama. a jej cieknie tylko ślinka. tak kap, kap, kap w samo sedno.

 

Czytelnik musi tu obcować z tyloma kontekstami, że uniknięcie poczucia zagubienia wydaje się niemożliwe. Lęki młodego rodzica mieszają się z fascynacjami nastolatka. Można czytać ten fragment jako głos pokolenia obciążonego pewnym popkulturowym ładunkiem, czy też jako manifest genderowy, ale nie można ostentacyjnie zignorować tego, co Przybyła robi tutaj z językiem. To właśnie mieszanie frazeologizmów o zupełnie odmiennych znaczeniach i konotacjach („pleść trzy po trzy”, „mieć grubą skórę”, „trafiać w sedno”) doprowadza do granic wytrzymałości wieloznaczność tego tekstu.

Nie bez powodu projekt Piotra Przybyły wygrał XX Konkurs im. Jacka Bierezina, również nie bez powodu został szybko zauważony i między innymi umieszczony (częściowo) w antologii Zebrało się śliny, która wydana została w Biurze Literackim rok po debiucie poety. Jest to bez wątpienia jedna z najciekawszych propozycji poetyckich ostatnich lat i nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejny tom Piotra Przybyły. Jeśli tylko po after party może zdarzyć się coś jeszcze.

Zuzanna Sala

 

Czytaj dalej

Andrzej Mencwel | Małgorzata Szumna [Marta Wyka „Tamten świat”]

Marta Wyka Tamten świat Szkice literackie dawne i nowe Wydawnictwo Literackie Kraków 2020   Andrzej Mencwel Piękne zobowiązanie Polubiłem bardzo …

Piotr Sobolczyk | Piotr Seweryn Rosół [Remigiusz Ryziński „Hiacynt”]

Remigiusz Ryziński Hiacynt PRL wobec homoseksualistów Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2021   Piotr Sobolczyk 14251 hiacyntów między Klio a Apollinem Według …

Queer po polsku | dyskusja z udziałem Grzegorza Stępniaka, Zofii Ulańskiej i Ewy Wojciechowskiej

Tekst jest zapisem dyskusji zorganizowanej w ramach spotkań Pracowni Pytań Krytycznych na Wydziale Polonistyki UJ (15 grudnia 2021 r.). Rozmowę …

Paweł Kaczmarski | Cała prawda o „czułym narratorze”

  1. Uwagi wstępne Zasadnicze pytanie, jakie stoi dziś przed krytyką literacką w kontekście twórczości Olgi Tokarczuk, brzmi: po co …

Piotr Sobolczyk o „Znikaniu” Izabeli Morskiej

Piotr Sobolczyk W labiryncie zdrowego kraju   Izabela Morska Znikanie Wydawnictwo Znak, Kraków 2019   Doświadczenie lektury Znikania Izabeli Morskiej …

Olga Szmidt o „Wojnach nowoczesnych plemion” Michała Pawła Markowskiego

Olga Szmidt Interpretowanie podzielonego świata   Michał Paweł Markowski Wojny nowoczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu Karakter, Kraków …