RECENZUJE: Tomasz Kunz

Artur Szlosarek

Późne echo

WBPiCAK, Poznań 2017

Tomasz Kunz

Siedem przypisów do Późnego echa, wyboru wierszy Artura Szlosarka

Artur Szlosarek jest poetą dotkliwie nieobecnym w polskiej przestrzeni literackiej, a dotkliwość tej nieobecności – doświadczana rzecz jasna najboleśniej przez samego autora – mogłaby się stać ciekawym przyczynkiem do rozważań nad czytelniczym i krytycznym obiegiem twórczości literackiej, a także towarzysko-instytucjonalnymi strategiami wykluczania i marginalizowania. Nieobecność ta – będąca brakiem i ujmą, zarówno w perspektywie dziejów współczesnej polskiej poezji, jak i współczesnej polskiej krytyki literackiej – ma swoje źródło tyleż w immanentnych właściwościach samej twórczości Szlosarka, co w nawykach i rytuałach polskiej krytyki, która zdołała oswoić i zaakceptować jedynie tę formę poetyckiej „niezrozumiałości”, której korzenie odnajduje w tradycji awangardowej. Ten rodzaj hermetyczności języka poetyckiego, który reprezentuje Szlosarek i który ma swoje źródła w wysokomodernistycznej tradycji poetyckiej – przede wszystkim, choć oczywiście nie tylko, niemieckojęzycznej – jest natomiast przez współczesną polską krytykę niemal zupełnie ignorowany. Lektura Późnego echa, autorskiego wyboru wierszy z dziewięciu książek poetyckich wydanych w okresie ponad ćwierćwiecza, uświadamia zarówno oryginalność tej twórczości, jak i jej osobliwą (i osobną) nieprzystępność, dla której bardziej stosowna od tradycyjnej interpretacji lub syntetyzującego omówienia wydaje się poetyka osobistego komentarza sporządzanego na marginesie czytanego tekstu. Stąd siedem przypisów lub glos do siedmiu wybranych fragmentów wierszy Artura Szlosarka.

Fragment pierwszy (o niezrozumiałości poezji)

Poeta? Niech po ludzku zagada. Wie? To niech powie.
Ale on nie wiedział nic. Nawet wyjątkowe nie wzbierało
W nim doświadczenie. Wiedział to, co inni już wcześniej
Wiedzieli, wolni od konieczności łabędziego śpiewu.

(Pieśń doświadczenia)

Szlosarek pyta o rację i sankcję bycia poetą oraz status samej poezji, demaskując i wyszydzając mit poety jako jednostki wyjątkowej, a poezji jako języka, który pozwala wypowiedzieć rzeczy w inny sposób niemożliwe do wypowiedzenia, a więc ostatecznie poszerza granice naszego poznania, przymnażając nam wiedzy. Poeta, który „nie gada jak człowiek”, czyli językiem zrozumiałym i jednoznacznym, znajduje usprawiedliwienie jedynie wówczas, gdy za jego trudną, enigmatyczną mową skrywa się jakaś niedostępna „zwykłym ludziom” prawda, wiedza, szczególny lub chociaż szczególnie intensywny rodzaj doświadczenia, czy też wyjątkowa potęga wyobraźni (cechy typowe dla romantyczno-symbolistycznej mitologii artysty). Tymczasem w wierszu Szkic Szlosarek oświadcza, ironicznie przy tym archaizując: „nie mam wcale wyobraźni, żadne we mnie dawien cudy”, w Późnym echu zaś literaturę nazywa „sztuką pogłębiania niewiedzy”. Cóż zatem po poecie, który „nadludzkich” przymiotów nie posiada lub nie śmie ich sobie przypisywać? Czemu służy jego ciemna mowa? Jaki jest z niej pożytek i jaka racja jej istnienia? Zza tych retorycznych pytań wyłania się typowa, utylitarna i pragmatyczna wizja lekturowych oczekiwań i czytelniczych wymagań, dla których modelem jest ekonomiczny proces wymiany symbolicznej: inwestujemy swój czas i uwagę, oczekując w zamian zwrotu z inwestycji w postaci semantycznego konkretu, wyrazistego przesłania lub uniwersalnej prawdy. Tym razem jednak czytelnik nawykły do hermeneutycznej gry w „skrywanie i odsłanianie” odchodzi z pustymi rękami, bo wiersz nie odsłania ukrytego, głębokiego znaczenia, okazuje się „łabędzim śpiewem”, zagadkowym pytaniem z nieodmiennie odroczoną odpowiedzią. Na niezaspokojone pragnienie rozumienia czytelnik reaguje zaś zwykle frustracją i odrzuceniem.

Fragment drugi (o niewiedzy)

[…] Jeśli nie wiadomo,

Czym jest wiersz, nie wiadomo też,

Kim jesteśmy.

(Ołówek rzeźnika)

Jeżeli nie wiemy nawet tego, czym jest wiersz, jak możemy pytać o to, kim jesteśmy my sami? Tak właśnie rozumiałbym ten fragment, a nie jako wzniosłą – oraz anachroniczną – modernistyczną deklarację bezwzględnej wiary w moc poezji, zdolnej jakoby objaśniać sens naszego życia. Poezji, w której zapytywanie o sens i status wiersza oraz konieczność odnalezienia właściwej odpowiedzi na to pytanie miałyby stanowić niezbędny warunek samopoznania podmiotu.

Fragment trzeci (o podmiocie)

Okazało się, że nawet jeśli tego nie widzę, również jako podmiot

Nie rokuję. Skoro za mną nie idzie nikt, nic się nie ukryje.

 (Po latach)

Jeszcze słowo o owej hermeneutycznej grze w chowanego, w „skrywane i odsłaniane”. Zwrot „[s]koro za mną nie idzie nikt, nic się nie ukryje” brzmi bardzo kąśliwie, bo pobrzmiewa w nim oczywiście Norwidowskie vade-me-cum, czyli wezwanie do podążania za poetą jako przewodnikiem i przodownikiem. Nie sposób jednak niczego ukrywać, jeśli nie ma przed kim, jeśli w istocie nikt za poetą nie podąża. W ten sposób istotnie „nic się nie ukryje”, a zatem wszystko pozostanie jawne, choć… niezrozumiałe. Czy także dlatego, że w rzeczywistości nie ma niczego do ukrycia, żadnej sekretnej wiedzy dostępnej jedynie dla wybranych, że powierzchnia skrywająca głębię jest tylko – jak nauczają sceptyczni filozofowie – metafizycznym złudzeniem i wmówieniem? „Okazało się, że […] również jako podmiot/ Nie rokuję”. W tym stwierdzeniu słychać z kolei wyraźne ironiczne nawiązanie zarówno do – raczej obcych Szlosarkowi – filozoficznych deklaracji o „śmierci podmiotu” i wszechwładzy samozwrotnego języka, jak i do głosów tych krytyków, którzy nie dostrzegając w poezji autora Późnego echa czytelnego „podmiotowego” przesłania, sprowadzali ją do czystej gry obrazów i metafor, prób uwodzenia odpersonalizowanym poetyckim „głosem”. („Krytycy piszą, że uwodzę głosem” – zauważa nieco bezradnie poeta w wierszu Po autografie). To osobliwe nieporozumienie wynika, jak się wydaje, z nieodróżniania dwóch strategii mówienia, które Szlosarek oddzielał już dawno w wierszu Je ne sais quoi: „mówienia o sobie” i „mówienia od siebie” (czyli własnym głosem, we własnym imieniu i na własną odpowiedzialność – bez względu na cenę, jaką przychodzi za to płacić); „myślę, że każdy jest/ zobowiązany mówić wyłącznie:/ od siebie, tylko” – pisał, wyróżniając w klauzuli wersowej za pomocą przerzutni słowo „wyłącznie”. W powstałym w ten sposób zwrocie „mówić wyłącznie” pobrzmiewa zaś zarówno dumny imperatyw indywidualizmu, jednostkowej „wyłączności”, jak i przeczuwana groźba „wyłączenia”, „wykluczenia” poza komunikacyjną wspólnotę, mówienia „wyłącznie do siebie”.

Fragment czwarty (o innej, międzytekstowej wspólnocie)

Z tego, co pisałem, wielokrotnie wyciągano wnioski

O moim nadmiernym zaangażowaniu w lektury.

Nic bardziej mylącego od fałszu w prawdzie;

(Wynurzenie)

Szlosarek, wyróżniony w 1993 roku Nagrodą Kościelskich i ceniony w latach 90. przez tak znakomitych, erudycyjnych krytyków, jak Jan Błoński, Marian Stala czy Piotr Śliwiński, uchodził przez długi czas za poetę kultury, który chętnie sięga po kulturową i literacką aluzję, nie odżegnując się (jak większość jego rówieśników z pokolenia „brulionu”) od tradycji, ale z pietyzmem ją kultywując. Autor Późnego echa posługiwał się jednak zawsze cytatem i aluzją literacką w sposób szczególny, zanurzając się „w labirynt głosów/ I imion” (Vietato fumare) nie po to, by powrócić z niego z gotową odpowiedzią, ale raczej, by się w nim z rozmysłem zagubić, niczym nieszczęśni bibliotekarze z Borgesowskiej Biblioteki Babel, błąkający się po jej korytarzach i galeriach, porażeni jej niemożliwym do ogarnięcia ogromem. Lekturowy palimpsest ze względu na swoją nieczytelność dość szybko wydał się krytykom bezużyteczną i zbędną plątaniną fałszywych lub przypadkowych tropów, uznano zatem, że poezja Szlosarka to jedynie „ćwiczenia stylu” (Szerokie marginesy), a on sam uwikłał się beznadziejnie w cudze słowa, odgradzające go zarówno od jego podmiotowych doświadczeń (dlatego „nie rokuje jako podmiot”), jak i od uroków zmysłowego świata, empirycznej rzeczywistości. Ogłoszono, innymi słowy, że w jego tekstach „nie ma nic poza tekstem”, a na domiar złego jest to tekst nieczytelny (nie pozwala czytelnikowi zrozumieć świata, bo zrywa z poetyckim modelem reprezentacji) i nieautentyczny (nie pozwala poecie wyrazić siebie, bo zrywa z poetyckim model ekspresji). Jest to więc przykład poezji wybitnie alienującej, bo oddzielającej podmiot zarówno od świata, jak i od własnego wnętrza. Faktycznie: „Nic bardziej mylącego od fałszu w prawdzie”. A mówiąc prościej, nic bardziej fatalnego niż wyciąganie fałszywych wniosków z prawdziwych przesłanek. Zwłaszcza jeżeli wnioski te utrwalają się potem w postaci obiegowej, bezkrytycznie powtarzanej opinii.

A co ze światem widzialnym, dla którego tak wiele pietyzmu wykazywał poeta, zwłaszcza w swoich wczesnych utworach, i który w zaskakująco intensywnej, zmysłowej postaci zjawia się raz po raz w jego wierszach?

Fragment piąty (o niedostępności tego świata)

[…] i wszystko zaznaczone,

znaczone piętnem niemożności połączenia: przedmioty i cienie,

zaognione krawędzie, blaski igrające z plamami, res i verba:

 (Nox aliena)

Otóż pietyzm i czułość dla tego, co widzialne, nosi na sobie nieodmiennie skazę odłączenia i wyobcowania. Rzeczywistość pozostaje obca, niedostępna („rzeczy z zimną krwią pozostają na miejscach rzeczy”; Noty o spóźnieniu), świat przygląda się nam obojętnie, a jego osobne, rozproszone elementy nie chcą się złożyć w żaden spójny, zrozumiały porządek („nic się nie chce ułożyć we wzór/ czytelny dla tej nieobjaśnionej, przekwitającej chwili –”; Czytam). Przemijamy, nie otrzymując daru zrozumienia. „Co począć z literackością, kiedy to niemal wszystkie wspólne/ Korespondencje ustały” – pyta Szlosarek w Chess blues, poemacie dedykowanym pamięci Franka O’Hary. Co zrobić z obojętnym wobec nas światem, który nie potrzebuje naszej obecności, któremu nasze spojrzenie nie tylko nie przydaje sensu, ale swoją natarczywością, wypełnioną żądzą posiadania i zawłaszczania, odziera ów świat z piękna i prostoty („kto zgadnie, ile umiera piękna/ pod spojrzeniem? ile traci/ świat na naturalności, wiedząc/ że podglądam?” – pyta poeta w wierszu *** z udawaną skruchą patrzę…).

Szlosarek udziela nam w swojej poezji trudnej lekcji niewspółmierności i wzajemnej nieprzystawalności: rzeczy tego świata, nas wobec innych ludzi i nas wobec świata („jestem sam, niewspółmierny,/ coraz częściej z niczym”; Zasłona), a także nieprzyległości słów i rzeczy („res i verba”). Kompozycyjny schemat jego wiersza opiera się często na zderzeniu rodzajowego obrazka, intensywnej obserwacji wycinka rzeczywistości z enigmatyczną pointą, którą trudno dopasować do wizualnego konkretu. Zestawienie to nie tworzy metafory ani symbolu, wydaje się nieumotywowane, a w każdym razie jego motywacja pozostaje zagadkowa, niejasna. Powiązanie porządków – obrazowego i dyskursywnego – bywa bardzo trudne czy wręcz niemożliwe, ale właśnie ta trudność odsłania przed nami prawdę o niedopasowaniu widzianego i pomyślanego, obrazu i refleksji, rzeczy i myśli. Musimy zaakceptować tę nieprzywiedlność, zaprzeczającą kojącej logice korespondencji, wynikania, przyczyny i skutku, która – jak chcemy wierzyć – rządzi naszą codziennością. Zaakceptować ontologiczną nieprzejrzystość świata i jego nieprzedstawialność. Literatura, jeśli ma być lustrem, to tylko lustrem pękniętym, które – tracąc swoją właściwą integrującą funkcję – odbija już co najwyżej nieprzystające do siebie pokruszone fragmenty świata. Poezja musi zatem ponownie pytać o swoją rację istnienia, o swój ontologiczny status.

Fragment szósty (a właściwie tym razem cały wiersz o lustrze, czyli o poezji)

przecierasz je chustą, aby było

jaśniejsze,

jasne?

naraz

pęka

wraz z moim samotnym ramieniem? ranieniem?

dzieli się na raz

w moich samodzielnych wargach?

lustro? niezgłębione

niepoznane? nie lustro? niezaprzeczone

w oznajmieniu?

(Wydarzenie)

Wiemy, czym jest lustro. Wiemy nawet, czym jest „pęknięte lustro”, choć natychmiast rodzi się w nas pokusa, aby opisanemu w wierszu „wydarzeniu” przypisywać symboliczne znaczenie (złowrogie, złowieszcze, zapowiadające nieszczęście). Ale Szlosarek prowadzi nas w odwrotnym kierunku, nie w stronę znaczenia rzeczy, ale ku rzeczy samej, ku czystej ontologii przedmiotu. Czystej, a zatem niepojętej, wymykającej się „oznaczaniu”. Wiemy, czym jest lustro, wiemy, czym jest pęknięte lustro, potrafimy przypisać mu konwencjonalne atrybuty, nawet jeśli miałyby one stanowić kwintesencję tajemniczości i niemożności poznania („niezgłębione”, „niepoznane”). Ale nie wiemy, czym jest „nie lustro”, pozbawione swojej pierwotnej funkcji, istniejące niejako nielegalnie, poza funkcjonalnością zapewniającą mu zrozumiałość oraz miejsce pośród innych przedmiotów, „niezaprzeczone/ w oznajmieniu”, a więc umieszczone poza neutralizującą jego obcość i „niesamowitość” relacją zaprzeczenia, która czyniłaby z niego po prostu coś, co kiedyś było lustrem, ale teraz lustrem już nie jest. Czym zatem jest? Tego właśnie nie wiemy. Nie możemy jednak zaprzeczyć jego istnieniu, choć nie potrafimy owego istnienia przyszpilić, wypełnić sensem, powiązać z jego pierwotną funkcją odzwierciedlania świata, ani też mu tej funkcji (poprzez negację) definitywnie odmówić. Szlosarka wydaje się najbardziej interesować właśnie status tych bytów, którym przypadło w udziale trwać w „szarej strefie” pomiędzy istnieniem wypełnionym sensem a nie-istnieniem, pozbawionym wszelkiego sensu i znaczenia. Nie muszę chyba dodawać, że mówimy tu wciąż o literaturze, o poezji, o zwierciadle, które pęka i kruszy się w ustach poety: „dzieli się na raz/ w [jego] samodzielnych wargach”? Jeśli w ogóle cokolwiek możemy uznać za pewne w tym wierszu złożonym niemal wyłącznie ze zdań pytających. Ale czego właściwie dotyczy zasadnicze, najważniejsze pytanie i komu przyznana zostaje racja?

Jeżeli chodzi o najważniejsze, nikt nie ma racji.

A nawet jeśli, to za sprawą błędu, o którym nie wie.

 (Nauczyciele hebrajskiego)

To był fragment siódmy (o niezbędności i omylności komentarza). Właściwie niewymagający komentarza. Więc może tylko tyle: jedynie nieświadomie, a przy tym nieuchronnie błędny komentarz do wiersza (i do świata) może nam ostatecznie powiedzieć coś prawdziwego o wierszu (i o świecie). Nie upieram się zatem przy trafności moich uwag, chętnie, a nawet ochoczo uznaję je za błędne.

Tomasz Kunz

Czytaj dalej

Andrzej Mencwel | Małgorzata Szumna [Marta Wyka „Tamten świat”]

Marta Wyka Tamten świat Szkice literackie dawne i nowe Wydawnictwo Literackie Kraków 2020   Andrzej Mencwel Piękne zobowiązanie Polubiłem bardzo …

Piotr Sobolczyk | Piotr Seweryn Rosół [Remigiusz Ryziński „Hiacynt”]

Remigiusz Ryziński Hiacynt PRL wobec homoseksualistów Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2021   Piotr Sobolczyk 14251 hiacyntów między Klio a Apollinem Według …

Queer po polsku | dyskusja z udziałem Grzegorza Stępniaka, Zofii Ulańskiej i Ewy Wojciechowskiej

Tekst jest zapisem dyskusji zorganizowanej w ramach spotkań Pracowni Pytań Krytycznych na Wydziale Polonistyki UJ (15 grudnia 2021 r.). Rozmowę …

Paweł Kaczmarski | Cała prawda o „czułym narratorze”

  1. Uwagi wstępne Zasadnicze pytanie, jakie stoi dziś przed krytyką literacką w kontekście twórczości Olgi Tokarczuk, brzmi: po co …

Piotr Sobolczyk o „Znikaniu” Izabeli Morskiej

Piotr Sobolczyk W labiryncie zdrowego kraju   Izabela Morska Znikanie Wydawnictwo Znak, Kraków 2019   Doświadczenie lektury Znikania Izabeli Morskiej …

Olga Szmidt o „Wojnach nowoczesnych plemion” Michała Pawła Markowskiego

Olga Szmidt Interpretowanie podzielonego świata   Michał Paweł Markowski Wojny nowoczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu Karakter, Kraków …