RECENZUJE: Tadeusz Nyczek

 

NDKonline_znak wodny dla każdego tekstu (prawy górny róg stony)

 

 

 

Magdalena Grzebałkowska

Beksińscy. Portret podwójny

Wydawnictwo Znak, Kraków 2014

 

Tadeusz Nyczek

Pośmiertne życie Beksińskich

 

Wbrew podtytułowi książki – Beksińskich była trójka. Zdzisław – najsławniejszy, rysownik, malarz, rzeźbiarz, fotografik. Tomasz – syn, tłumacz, muzyczny dziennikarz radiowy. I ta trzecia, Zofia – matka, która nie była ani artystką, ani w jakimkolwiek sensie twórczynią. A jednak bez niej tamci dwaj praktycznie by nie istnieli. Syn – dosłownie, mąż – bardziej przenośnie, bo trudno było o człowieka mniej życiowo praktycznego, jeśli nie liczyć projektowania półek, półeczek, schowków i skrzynek na płyty, kasety, obrazy i sprzęt elektroniczny. Był Zdzisław w końcu architektem. A umiał jeszcze kupić coca-colę i czekoladę, które maniakalnie uwielbiał. No i podgrzać puszkę z wołowiną.

Oczywiście o Zofii jest wielokrotnie mowa w tej książce, ale szkoda, że nie została uwzględniona w tytule, ponieważ ta trójka funkcjonowała wspólnie ponad 40 lat i odeszła z tego świata też prawie razem, o czym trochę dalej.

Wcześniej była jeszcze mama Beksińska, która po wyprowadzce Beksińskich w 1977 roku z rodzinnego Sanoka zamieszkała z synem, synową i wnukiem w warszawskim bloku na Służewiu nad Dolinką. Po jej śmierci, podobnie jak po śmierci wszystkich wcześniejszych Beksińskich, tworzących od kilku pokoleń znany sanocki ród, pozostali już tylko oni, Zdzisław z Zofią i Tomasz.

Zdzisław był zawsze dla wszystkich Zdzisławem (tylko Zofia mówiła doń Zdzisek), Zofia nieodmiennie Zosią, Tomasz Tomkiem. To tak na marginesie, bo kiedy teraz piszę „Zofia” czy „Tomasz”, wydaje mi się, jakbym mówił o kimś innym. Nie jestem więc zbyt obiektywnym komentatorem sprawy Beksińskich, jej bohaterów znałem wiele lat. O Zdzisławie nieraz pisałem, a herbata parzona przez Zosię była najlepszą, jaką kiedykolwiek piłem.

Cała trójka przestała istnieć na przestrzeni kilku lat. W dodatku żadna z tych śmierci nie była zwyczajna. Zosię w maju 1998 roku zabił tętniak aorty. W grudniu 1999 Tomek nałykał się pigułek i zabił się sam. W lutym 2005 roku Zdzisława zabił dwudziestoma ciosami noża kilkunastoletni młodzieniec, którego rodzice pomagali Zdzisławowi w rozmaitych pracach domowych. Pisząc pośmiertno-pożegnalny esej po zamordowaniu Zdzisława podkradłem tytuł Edgarowi Allanowi Poe, autorowi sławnej Zagłady domu Usherów. Nazwałem swój tekst Zagłada domu Beksińskich. Żadnego Beksińskiego – z tej przynajmniej rodziny – nie ma już dzisiaj na świecie.

Biografia Beksińskich – taka właśnie, jaką napisała Magdalena Grzebałkowska – od dawna, jak się to mówi, wisiała w powietrzu. Najbardziej znany z tej trójki, Zdzisław, miał już kilkanaście albumów o sobie i swojej sztuce, bodaj najwięcej ze wszystkich polskich artystów współczesnych. Kilka własnym sumptem wydał jego długoletni paryski marszand, Piotr Dmochowski. Kilka pojawiło się w ostatnich latach staraniem Wiesława Banacha, dyrektora Muzeum w Sanoku, w którym na mocy testamentu artysty znalazł się największy obecnie zbiór jego dzieł. Jeszcze parę innych opublikowano w Polsce i za granicą jako osobne monografie z różnych okazji. Wszystkie one dotyczyły przede wszystkim sztuki, szczegóły biograficzne były na drugim albo wręcz dalekim miejscu. O Tomku czy Zosi wspominano tylko przy okazji pisania o Zdzisławie.

Magdalena Grzebałkowska wypełniła tę lukę, napisała prawdziwą biografię całej trójki ostatnich Beksińskich. O malarstwie Zdzisława i dziennikarce muzycznej Tomka o tyle, o ile było to potrzebne do zarysowania portretu człowieka. Odbyła – zgodnie z regułami gatunku – pracowite kwerendy po ludziach, miejscach i dokumentach. Pomieszkała nawet trochę w Sanoku, żeby dotrzeć jak najgłębiej do rodzinnych źródeł. Beksińscy byli tam znaną rodziną, wręcz lokalną arystokracją. Ale dopiero przedostatni z rodu, artysta malarz, przeszedł do wielkiej historii tego niewielkiego miasta na wschodzie Polski. Dziś istnieje w Sanoku nie tylko Muzeum Beksińskiego, ale i Rondo im. Beksińskiego, u zbiegu ul. Dmowskiego i Rymanowskiej.

Grzebałkowska jest klasyczną reporterką zajmującą się tematami społeczno-historycznymi (teraz pisze książkę o roku 1945) i właściwie nie miała prawa podjąć się wykonania biografii kogoś takiego, jak uchodzący za życiowego dziwaka malarz na poły surrealnych wizji, oraz jego syna, zdaniem wielu całkiem pokręconego psychicznie admiratora filmowych horrorów, tłumacza cyklów o Jamesie Bondzie i grupy Monty Pythona, z upodobaniem przebierającego się za wampira autora kultowych nie tylko w swoim pokoleniu (sam rocznik 1958) nocnych audycji muzycznych. Grzebałkowska napisała jednak kilka lat wcześniej na zlecenie wydawnictwa Znak obszerną biografię poety, księdza Jana Twardowskiego, i to było przetarcie szlaku. Po sukcesie tamtej książki Znak powtórzył zamówienie. Zostało wykonane z jeszcze lepszym skutkiem i większym sukcesem.

Co ciekawe, Grzebałkowska nie znała osobiście żadnego z bohaterów swoich książek, ani księdza poety, ani nikogo z Beksińskich. Może to zresztą lepiej? Mogła sobie pozwolić na absolutną niezależność sądów; znajomość czy przyjaźń z bohaterami czasem bywa niesłusznym doradcą. Przyznaję, że i ja skrycie namawiałem sam siebie do napisania biografii Zdzisława, zwłaszcza po jego absurdalnej śmierci. Czułem wewnętrzne zobowiązanie wobec kogoś, kogo ponad 30 lat znałem, i którego sztuka – jak i sam jej twórca – bardzo mnie fascynowała. Coś mnie jednak paraliżowało. Teraz widzę, że obawa połączona z lenistwem sowicie się opłaciła; żeby tak dobrze sprostać zadaniu, trzeba było nie tyle zaprzyjaźnionego krytyka, ile reportera z prawdziwego zdarzenia, traktującego przedmiot swoich dociekań bez nadwyżkowych emocji.

Książka, jak się rzekło, odniosła sukces wydawniczy, leżała (i może nadal leży) w księgarniach na miejscach przeznaczonych dla bestsellerów. Obrosła recenzjami i komentarzami, których autorzy prześcigają się w odgadywaniu, o czym „tak naprawdę” traktuje. Co to była za rodzina, której losy wydają się gotowym scenariuszem psychologicznego thrillera? Zaiste, tragedia zagłady domu Beksińskich skłania do szukania bardzo różnych kluczy – już to freudowskich, już to mistycznych, już to czysto egzystencjalnych.

Czy Zdzisław, autor obrazów szokujących niejednego widza eschatologicznymi nieomal wizjami pełnymi śmierci i rozkładu, miał naturę psychopaty o skłonnościach sadomasochistycznych? Był fantastą podświadomie rojącym o przemocy i traktującym sztukę jako swoiste narzędzie autopsychoterapii? Ślady tego także znajdziemy, ale przecież w jego przypadku to najmniejsze… Niewątpliwie był nadzwyczaj złożoną osobowością, pełną paradoksów, o niezwykle rozbudowanej samoświadomości. Jego precyzja i przenikliwość w ocenie wszystkiego, z czym się w życiu stykał, była godna podziwu. Do swojej szalonej wyobraźni, każącej mu wyczarowywać te wszystkie barwne wizje malarskie, które jednym zapierały dech w piersiach, innych przerażały, a jeszcze innych ze wstrętem odrzucały, podchodził z zimną kalkulacją rzemieślnika mającego do wykonania przede wszystkim najlepszej jakości przedmiot w postaci zamalowanego prostokąta płyty pilśniowej. Egzystencjalista doskonały, nie wierzył w jakikolwiek sens życia, co nie przeszkadzało mu pracować od rana do nocy nad obrazami, które traktował jak część siebie samego i starał się je uchronić przed wszelkim zagrożeniem; najmniejsze uszkodzenie bolało go wręcz fizycznie. Ten nienawidzący przyrody i biologii wyznawca wszelkiej sztuczności malował z upodobaniem flaki, żyły i zdegenerowaną skórę, zapierające dech w piersiach metafizyczne pejzaże. Dbał o swoje ciało jak najlepszy lekarz, bez szemrania poddawał się operacjom. Do przestrzegania pór zażywania lekarstw otoczył się systemem budzików, czasomierzy i innych elektronicznych gadżetów służących regularnemu przypominaniu. Sztuczne miało służyć biologii właśnie…

Jednocześnie najzupełniej był pozbawiony zdolności do współistnienia z rytuałami życia zarówno środowiskowego, jak i ogólnospołecznego. Nie chodził do teatru ani na wystawy, w tym własne. Nie podróżował, nie był nigdy za granicą. Nie odwiedzał znajomych ani przyjaciół (jeśli musiał zrobić wyjątek, czynił to z największą niechęcią). Dużo za to korespondował, choć – jak w późnym wieku twierdził – także przyprawiało go to o kłopot.

Czy jego nieszczęsny syn był psychotykiem o skłonnościach samobójczych, organicznie nieprzystosowanym do życia zarówno rodzinnego, jak i społecznego? Owszem – także, ale przecież to tylko jeden z elementów jego skomplikowanej osobowości. Nie był twórcą jak ojciec, więc trudniej mu było prowadzić codzienne autopsychoanalizy w postaci fantazmatów wyrzucanych z mózgu na powierzchnię pilśni i papieru. Nietypowo wychowywany, bo bez żadnych zewnętrznych hamulców i rygorów, ale i bez towarzyszącej dzieciństwu opiekuńczej czułości, samotnik stroniący od klasycznych zabaw z rówieśnikami, całe życie był rozdarty między samoadoracją a kompleksem niższości. Nie udawały mu się związki z kobietami, co go pogrążało w depresje. Żyjąc od dziecka w matriksie ojcowego świata filmu i muzyki, z czasem większość emocji przeniósł tam właśnie, gdzie wszystko było wzniosłe albo straszne, ale przewidywalne, bo nagrane albo nakręcone. Zrodzona stosunkowo wcześnie mania samobójcza doprowadziła go w końcu do skutecznego odebrania sobie życia w wieku 41 lat.

Wszystko to oczywiście świetny materiał na biograficzny bestseller. Kogo prawdę mówiąc obchodzi życie normalne, z kawą na śniadanie i kanapkami w teczce do pracy? I Zdzisław, i Tomasz byli postaciami ze współczesnego mitu o artystach przeklętych, których prześladowało fatum w postaci zarówno własnej pokręconej natury, jak i braku talentów do odnalezienia się w zwyczajnym nurcie otaczającej rzeczywistości. Grzebałkowska miała zatem zadanie jednocześnie łatwe i trudne.

Łatwe, ponieważ sama biografia Beksińskich układała się w zawiły dramat tyleż wewnętrzny, co efektownie widoczny na zewnątrz, aczkolwiek typowy dla specyficznych środowisk związanych ze sztuką bądź mediami. Niezwykłość ojca demonstrowały jego obrazy, zjawisko artystyczne zupełnie osobne na mapie polskiej sztuki, wzbudzające – jak wyżej zostało powiedziane – bardzo skrajne emocje. Swoje też robiła legenda totalnego outsidera, izolującego się od świata w swojej warszawskiej „jamie z betonu”, jak swego czasu nazwał takie blokowe mieszkania Stanisław Barańczak. Niezwykłość zaś syna przejawiała się przez jego aktywność autokreacyjną jako „demonicznego” prezentera radiowego w kultowych niebawem pasmach muzycznych, żywo odbieranych przez progresywnie nastawionych dwudziesto- i trzydziestolatków.

Ale i trudne zadanie czekało Grzebałkowską, bo przedrzeć się do tych wszystkich intymności, kryjówek, wtajemniczeń, legend i nieporozumień towarzyszących rodzinie Beksińskich wcale nie było prosto. Pomagały oczywiście zapisy korespondencyjne, wywiady i filmy kręcone głównie o Zdzisławie, także latami prowadzony przez artystę, nagrywany na magnetofonie dziennik mówiony. Oczywiście dziesiątki rozmów z bliskimi i dalszymi towarzyszami bądź świadkami życiowej drogi Beksińskich. Efekt jednak wielokrotnie się opłacił. Atrakcyjność lektury wzmocniła też metoda narracji: detektywistyczne odkrywanie kawałek po kawałku, jak w dobrym śledztwie, licznych wątków składających się na fabułę nieuchronnie zmierzającą do makabrycznego końca. Kto nie śledził w „realu” losów trojga Beksińskich, nie zna więc zakończenia tej fabuły, przeżyje tę książkę jeszcze mocniej.

Biografistyka w Polsce to wciąż jeszcze ziemia słabo zaludniona. Grzebałkowska swój kawałek zagospodarowała wzorowo i od razu oryginalnie.

Tadeusz Nyczek

 

 

Czytaj dalej

Andrzej Mencwel | Małgorzata Szumna [Marta Wyka „Tamten świat”]

Marta Wyka Tamten świat Szkice literackie dawne i nowe Wydawnictwo Literackie Kraków 2020   Andrzej Mencwel Piękne zobowiązanie Polubiłem bardzo …

Piotr Sobolczyk | Piotr Seweryn Rosół [Remigiusz Ryziński „Hiacynt”]

Remigiusz Ryziński Hiacynt PRL wobec homoseksualistów Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2021   Piotr Sobolczyk 14251 hiacyntów między Klio a Apollinem Według …

Queer po polsku | dyskusja z udziałem Grzegorza Stępniaka, Zofii Ulańskiej i Ewy Wojciechowskiej

Tekst jest zapisem dyskusji zorganizowanej w ramach spotkań Pracowni Pytań Krytycznych na Wydziale Polonistyki UJ (15 grudnia 2021 r.). Rozmowę …

Paweł Kaczmarski | Cała prawda o „czułym narratorze”

  1. Uwagi wstępne Zasadnicze pytanie, jakie stoi dziś przed krytyką literacką w kontekście twórczości Olgi Tokarczuk, brzmi: po co …

Piotr Sobolczyk o „Znikaniu” Izabeli Morskiej

Piotr Sobolczyk W labiryncie zdrowego kraju   Izabela Morska Znikanie Wydawnictwo Znak, Kraków 2019   Doświadczenie lektury Znikania Izabeli Morskiej …

Olga Szmidt o „Wojnach nowoczesnych plemion” Michała Pawła Markowskiego

Olga Szmidt Interpretowanie podzielonego świata   Michał Paweł Markowski Wojny nowoczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu Karakter, Kraków …