Jerzy Kutnik | Sylwia Mieczkowska [Zenon Fajfer „Odlot”]

Krzysztof Kiwerski, z cyklu Pocztówki z podróży, NYC IV, 2017

Zenon Fajfer
Odlot
Korporacja Ha!art, Kraków 2019

 

Jerzy Kutnik
Mój Odlot Fajfera

Odlot Fajfera jest dziełem kompletnym, można by rzec totalnym. Obejmuje i dotyka wszystkiego, korzystając ze wszystkich możliwych, i niemożliwych, środków. Swoimi poprzednimi książkami autor przyzwyczaił nas do zaskakujących, ale zawsze delikatnych, subtelnie i precyzyjnie wytłumionych i spowolnionych ozonowych fajerwerków, przydających jego poetyckiej dykcji cech łagodnie i elegancko psychodelicznych. Odlot to jednak całkiem inny odlot. Kompletność i totalność oznacza tu, że Fajfer puszcza wodze i jedzie – leci – na całość. Ewidentnie coś w nim pękło. Nie coś chyba, tylko wszystko. Chwytając, jak leci, z indeksu historii i bieżących spraw niecodziennych, jak leci, postacie i głosy, wątki i motywy, symbole i metafory, lajki i hejty, jak leci, nie przebiera w słowach, jak zawsze dokładnie, świadomie i celowo dobierając każde z nich, jak leci. Tu nie ma przypadku, niezamierzonego trafienia, niezaplanowanego kiksa czy pudła. Wszystkie słowa pasują, doskonale się składają i rozkładają, mieszają i mylą, uzupełniają i wykluczają. Są jednako ważkie i nieważkie, podniosłe i podłe, błyskotliwe i wyświechtane. En masse są smakowitym niestrawnym farszem, którym Fajfer pełnymi garściami nadziewa naszego narodowego „orwella białego”, krzyżówki[1] kota, konia, słonia, Srebronia i flagowego Tu-(się)-polewa, i odpala swą liberacką katapultę. Swąd pieczonej na dynamicie kaszanki i pizzy, odór wyborowych wyziewów i innych rdzennie polskich miazmatów będzie nam towarzyszyć przez cały lot, znacząc biało-buraczkową smugą jego trajektorię po nieboskłonie, który co rusz upstrzy a to jakiś bursztynowy motyl (mnie też, panie Poeto, Jarocka i Jantar całe życie się mylą), a to kultowy baranek z kwietnym badylkiem na głowie, a to… i tak do nieszczęsnego szczęsnego końca.

Kwestia końca, a tym bardziej i początku, jest tu zresztą wymownie umowna. Kodeks narzuca matrycę, która ma zewnętrze i wnętrze, środek, strony, rzędy, boki, skrzydła, chyba też jakiś ogon i jakieś luki (jak to w samolocie). Ale – podobnie jak bliski nam obu Raymond Federman – Fajfer wie, że żaden początek ani koniec nie jest ani pierwszy, ani ostatni, a wszystko pomiędzy jest mętną zawiesiną, mieszanką strzępków i odłamków rzeczywistości prawdziwych i zmyślonych, zdarzeń, myśli i uczuć równie wiarygodnych co wiary niegodnych, które się wydarzyły czy przydarzyły bądź nie wydarzyły i nie przydarzyły, które mogłyby (były) zaistnieć albo nie, przedtem, teraz, po lub zamiast. Dlatego Odlot zaczyna się wielokrotnie i niejednokrotnie się kończy, kiedy narodowy „krzyżolot” zniża się obłędnym korkociągiem do swego kolejnego wysokiego celu, by w chwili przedostatniej znów podlać gazu i odejść na kolejny drugi krąg, gdzie można wszystko zacząć od nowa, od końca, od środka czy w dowolnym innym miejscu narodowej sceny. Tak, dowolnej, ale koniecznie narodowej, patriotycznej, polsko-polskiej, bo tu wszystko narodowe, patriotyczne, polsko-polskie. Choć książka ma numerowane strony i sceny, czytając wielokrotnie wyobrażałem sobie, że z napięcia pęka grzbiet i z okładek wysypują się luźne kartki, które składam nie zwracając uwagi na paginację i zaczynam czytać od nowa. Układa mi się wtedy nowa sekwencja scen, dialogów, didaskaliów i różnych innych składowych całej tej misternej konstrukcji. Nowa odsłona tego samego dramatu, księga szósta, siódma, ósma, czterdziesta trzecia. Potrafię to sobie wyobrazić, może nawet kiedyś wykonam sobie taki prywatny performans, rozsadzę Odlot, niech eksploduje jak hot dog w puszce po czerwonym bólu, ale jeszcze nie tym razem, bo egzemplarz, który czytam, należy do innej osoby, więc musi być zwrócony z garbem – tzn. chciałem powiedzieć z grzbietem – nienaruszonym, takim, jak go stworzył Poeta. Choć, gwoli ścisłości, sam Poeta przyznaje, że „Bóg jeden raczy wiedzieć, co poeta przez to chciał powiedzieć”.

Poetą raczej nie jestem, ale – jak On – zasadniczo wiem, choć i nie wiem, o co mi tutaj chodzi. Wiem, że chciałbym powiedzieć jak najcelniej i jak najdonioślej, że Odlot Fajfera należy się każdemu, kto nań zasługuje, kto się boi i nie boi narodowego czadu, kto chce od niego odetchnąć, zaczerpnąć ozdrowieńczego eteru mądrej i czułej poezji i w całuśnej euforii zadumać się nad naszym narodowym dramatem, nad naszą polską wciąż tragicznie odgrywaną farsą, groteską, cyrkiem, maskaradą, ponurą defiladą. Odlot wyzwala w nas, zabitej klasie, salwy śmiechu, bo trudno nie wybuchnąć, kiedy nasz narodowy Dziadek Legionów z żołnierską dosadnością, ale nie zapominając o dekorum, grzmi nazywając rzeczy po imieniu: „To jest, za pozwoleniem, pierdel, gender, burdel!”. Albo – by pozostać w okolicy tej samej narodowej kaplicy (za rymy nie przepraszam, bo to z inspiracji bezpośredniej samego Poety) – kiedy „wjeżdżając na pijanym pośle” tenże sam Dziadek gromi tłuszczę, pijąc także niewątpliwie do jej wszystkich półświętych świętych – św. Piotrowiczów i Pawłowiczów i św.(irniętego) Antoniego: „Wam to kury gęsiego szczać prowadzać!”. Jednocześnie Odlot przypomina, że we wrzaskliwym patriotycznym jazgocie chwila cichej, ale niezłomnej pamięci należy się Szaremu Człowiekowi, którego bezimienne poświęcenie na nasze szczęście zawsze będzie rozświetlać ponury mrok narodowej mogiły promykiem nadziei.

Trudno mi tę książkę, i całą twórczość Fajfera, traktować inaczej niż emocjonalnie i głęboko osobiście. Jestem jednym z wielu szczęśliwych i zafascynowanych czytelników jego wierszy i tekstów teoretycznych, jednym z tych – jak mniemam – coraz liczniejszych, którzy rozumieją i doceniają ich wartość i wyjątkowość. Jako twórca Fajfer nie tylko odmienia oblicze polskiej literatury, odmienia także ludzi. Nie mam w tej kwestii cienia wątpliwości, a za to mam prawo tak twierdzić otwarcie, bo na własnej skórze, umyśle i sercu doświadczyłem jego oddziaływania. Należy on do tej szczególnej kategorii artystów, których dzieła nie tylko dają mądrość, radość, ciepło, wiarę w dobro i nadzieję, ale które wzbudzają nieodpartą potrzebę bezpośredniego, osobistego poznania go jako człowieka. Nie po to, by upewnić się, że istnieje naprawdę i że to, co pisze, pisze naprawdę, z przekonania, lecz by poczuć autentyzm i magnetyzm jego osobowości z bliska. Nie jestem naiwny, znam się na pisaniu, własnym i cudzym. Poznałem osobiście wielu piszących, z niektórymi zadzierzgnąłem najbliższy rodzaj więzi, jaki może połączyć dwie różne i wcześniej całkowicie obce sobie nawzajem osoby. Wiem, co to za rodzaj więzi, bo jej doświadczyłem. Nie wiem, jak ją nazwać, ale wiem, że w każdej chwili mogę ją przywołać i poczuć – wystarczy wziąć do ręki dowolną z książek Fajfera. A czasem zadzwoni telefon i usłyszę w słuchawce: „Cześć Jurku, tu Zenek”. Albo: „Tu Kasia”. Kompletny odlot.

Jerzy Kutnik

[1] Dla z(de-z)orientowanych ornitologicznie, krzyżówka to, według niedokładnie cytowanego hasła z Wikipedii, „gatunek dużego ptaka wodnego z rodziny kaczkowatych […]. W Polsce gatunek łowny w okresie od 10 kwietnia do 13 grudnia i od 13 grudnia do 10 kwietnia”.

 

Sylwia Mieczkowska
Polski Odlot popowo-romantyczny

1

Najnowsza propozycja literacka Zenona Fajfera – ojca liberatury, zainaugurowanej ponad dwadzieścia lat temu tekstem programowym na łamach „Dekady Literackiej” – jest niezwykle istotnym, wysublimowanym komentarzem do współczesnej posmoleńskiej rzeczywistości polityczno-społecznej. Jej ramy w dużej mierze wyznacza zbanalizowany (sprowadzony do prostych klisz) Mickiewiczowski paradygmat romantyczny, który u Fajfera ubrany zostaje w nowy kostium i odtworzony w sposób przewrotny, z parodystycznymi akcentami. Odlot mierzy się z tradycją literatury narodowej i narodowym mitem smoleńskim, nieprzepracowaną traumą katastrofy, która – jak widmo – krąży nad społeczeństwem polskim. Tę traumę Fajfer ironicznie rekontekstualizuje, „urabia” do formy memu millenialnego pokolenia. Eksplorując zakamarki pamięci zarówno indywidualnej, jak i zbiorowej, a także rezerwuar społecznej wyobraźni, autor w gorzki i dosadny sposób gra z wizerunkiem Polski tragicznej, Polski romantycznej, Polski popowej, Polaków-reprezentantów grup społecznych, Polaków-bohaterów, Polaków-typów, Polaków-Polaków, Polaków – nie-Polaków. Autor Odlotu projektuje interaktywną, wydarzającą się na wielu różnych poziomach (typograficznym, wersyfikacyjnym, skojarzeniowym, pamięciowym) przestrzeń uczestnictwa i w performatywny sposób wciąga czytelnika w bieg wydarzeń, rozgrywając „polski dramat romantyczny”, którego sam czytelnik – jako przede wszystkim obywatel Polski – jest zarówno widzem, jak i uczestnikiem.

2

Dorobek Zenona Fajfera już od samego początku, począwszy od założycielskiego eseju-manifestu Liberatura. Aneks do słownika terminów literackich, wzbudzał niemałe kontrowersje. Odlot na pierwszy rzut oka, w odróżnieniu od wielu prac autora, które kierowały uwagę odbiorcy na ontyczną podstawę dzieła (choćby przypadek Oka-leczenia napisanego wraz z Katarzyną Bazarnik czy też Spoglądając przez ozonową dziurę), wydaje się – pod kątem formalnym – książką klasycznie pomyślaną. To pozorne wrażenie rozbija się jednak w momencie zetknięcia z pierwszymi symptomami – jak określił go w posłowiu do książki Dariusz Kosiński – dramatu poetyckiego. Podobnie jak w przypadku innych swoich dzieł autor spełnia tutaj liberacki postulat integralności formalno-treściowej, zgodnie z którym każda autorska decyzja – także ta (a może przede wszystkim ta) podejmowana na poziomie formalnym czy wizualnym – przynależy do porządku signifiant, oznacza metatekstualny komunikat o wartości interpretacyjnej równej środkom stylistycznym i figurom retorycznym. Tekst, zgodnie z postulatami liberackimi, tworzy integralną przecież, koherentną całość. Kontrowersyjne i bardzo odważne w Odlocie jest właśnie to działające na poziomie afektywno-intelektualnym połączenie ciągle jeszcze nieprzepracowanej i antagonizującej problematyki smoleńskiej (wraz z towarzyszącym jej wybuchem patriotyczno-martyrologicznych emocji) z formą specyficznie konstruowanego dramatu romantycznego – dramatycznego spektaklu, dramatu-parodii, który dotyka rozgrywającego się na naszych oczach powrotu (czy może raczej kontynuacji/aktualizacji) widma paradygmatu romantycznego.

W Odlocie poeta wykorzystuje znane z wcześniejszych prac: chwyty stylistyczne, luźną kompozycję, lingwistyczne i graficzne innowacje eksponujące materialny i wizualny wymiar pisma; przestrzenną grę słowem i skojarzeniami; zróżnicowanie w obrębie wersyfikacji i literackich form gatunkowych, utrwalonych w kodzie kulturowym (wykorzystuje m.in. formę trzynastozgłoskowca, sonetu, pieśni); zabawę brzmieniem i semantyką; metaplazmy, charakterystyczne dla języka mówionego; powtórzenia i paralelizmy (w relacjach homonimii, paronimii); a także technikę „szkatułkowego” akrostychu, polegającą na zakodowaniu w tekście (w tym przypadku w pierwszych literach wyrazów) znaczących słów (technikę, która przywodzi na myśl i Oka-leczenie, i Spoglądając przez ozonową dziurę – znajdują się tu więc także formalne autocytaty). Słowa w Odlocie nie są przezroczyste, przeznaczone do roli biernych nośników znaczeń. Są raczej aktywnymi aktorami i – choć są przekazowi podporządkowane – stanowią jego literackie dopełnienie. Zarówno znaki językowe, znaczenia słów, jak i przestrzeń książki składają się na niezwykle atrakcyjną, choć trudną w recepcji całość (sam autor odżegnuje się od sygnalizowania jakichkolwiek tropów interpretacyjnych) o niezwykłej sile oddziaływania.

3

Romantyczny mit smoleński, mit katastrofy i męczeńskiej śmierci wielu przedstawicieli politycznej elity jest dla Fajfera w pewnym sensie pretekstem do skonfrontowania nas ze zbiorowymi traumami, lękami, historią z jej bagażem tyrtejsko-martyrologicznym, a wreszcie – z nami samymi jako składowymi społeczeństwa, które ciągle nie wypracowało platformy do dialogu.

Odlot jest tkanką cytatów, siecią intertekstualnych, jawnych bądź ukrytych, odniesień mitologicznych, ech klasyki literatury polskiej i zagranicznej, popkultury, tropów aktualnej polityki globalnej czy wreszcie ułamków znanych z areny politycznej portretów. Fajfer sprawnie żongluje też odniesieniami do polskiej literatury narodowej od Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, po Wyspiańskiego; ociera się też w rytmie kryptocytatów o Mrożka, Dostojewskiego, Homera, Saint-Exupéry’ego, nawiązuje do Kantora, greckich mitów, wykorzystuje elementy popkultury. Mamy tu piosenki Beatlesów, Jamesa Bonda, pokemony i Ulicę Sezamkową, są również ślady rekwizytów PRL-u, Mury Kaczmarskiego – hymn podziemnej opozycji, ale też hymn narodowy. Splatające się ze sobą w – wydawać by się mogło – chaotyczny sposób wszystkie te odniesienia tworzą swoisty kulturowy kalejdoskop, czy też kolaż spięty parciejącą i rozpadającą się klamrą mitu, który nie jest w stanie scementować wspólnoty, ale który równocześnie stanowi wciąż jeden z najsilniejszych kulturowych bodźców tworzenia się tożsamości narodowej.

Odlot jest więc do pewnego stopnia tworem palimpsestowym – hipertekstem, w którym wprzęgnięte w nowy kontekst i w nowej formie ukazują się dobrze znane i rozpoznawalne motywy i klisze kulturowe. Mieszają się w przestrzeni poematu odrębne, kontrastujące ze sobą poetyki: bagaż romantyczny z wyobraźnią popkulturową, funkcjonujące w relacjach specyficznie doświadczanej symbiozy – (od)lot inauguruje choćby dobiegająca z głośników Wielka preambuła pisana 13-zgłoskowcem, której formalna matryca nawiązuje zarazem do instruktażowej formuły wygłaszanej na pokładzie samolotu przed startem i do wersyfikacji Mickiewiczowskich Dziadów czy Pana Tadeusza. Nie jest to jednak chaotyczny zlepek cytatów (widać tu niezwykłą biegłość Fajfera w panowaniu nad tekstem dramatycznym!), ale przemyślana struktura skomponowana z klisz tekstów kultury. Zintensyfikowane i przedstawione w krzywym zwierciadle służą one rozpoznaniu współczesnych reaktywacji kondycji romantycznej, unaoczniają kontrast między światem ponowoczesnym a ideami romantyzmu – próbują dokonać, tak potrzebnego naszej społeczności, egzorcyzmu wypalonej, jakże nieskutecznej martyrologicznej tradycji.

Z powyższych obserwacji nie wynika jednak, że Zenon Fajfer usiłuje w Odlocie szafować postmodernistycznym spadkiem: wyczerpaniem się literatury i koniecznością tworzenia z cytatów znalezionych i zebranych na „śmietniku kultury”. Autor, jak mniemam, stosując poetykę cytatu, próbuje zwrócić uwagę na niesłabnący i (biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia w naszym kraju) niemający w przyszłości słabnąć, w dużej mierze nieuświadomiony wpływ paradygmatu romantycznego na ponowoczesną Polskę oraz – być może przede wszystkim – zwrócić uwagę na retoryczno-semantyczny chaos pola społeczno-kulturowego (narodowego), który przyszło mu opisywać.

Fajfer – jak mi się zdaje – stara się odrobić lekcję romantyzmu, wzorem awangardy poszukuje nowych środków wyrazu, stosuje ironiczną parafrazę i żartobliwy persyflaż. Niczym w spiralnym modelu historiozoficznym Giambattisty Vico w Odlocie powracają i powtarzają się romantyczne motywy, obrastające przy tym jednak w coraz to nowe, nawarstwiające się znaczenia. Niczym Derridiańskie widmo nawiedzają one nową rzeczywistość – konsumpcyjną, przebodźcowaną, zobojętniałą – ale powracają ze stygmatem deformacji, pod postacią popowej karykatury, absurdu, a reakcją na te powroty romantycznych motywów jest ów – często przywoływany w didaskaliach – „sitcomowy śmiech”. Elementy współczesnego „szumu” w zetknięciu z poetyką romantyczną wytwarzają efekt dysonansu, komizm kontrastu, wrażenie nieprzystawalności i redundantnego spiętrzenia. Tak właśnie w Odlocie prezentuje się stereotypowo przechwytywany paradygmat romantyczny – w (kakofonicznym) kształcie zanieczyszczonym późną polską nowoczesnością. Tę rzeczywistość charakteryzuje miszmasz wszelaki, kulturowo-historyczno-społeczno-polityczno-gospodarczy.

4

Tytułowy odlot, jednoznacznie nawiązujący do pamiętnego lotu Tu-154M, Fajfer czyni jedynie pretekstem do rozważań nad społeczną i polityczną kondycją Polski. Dramat poetycki autora Oka-leczenia nie mówi o tragedii jako takiej, nie jest rekonstrukcją wydarzeń, które miały miejsce 10 kwietnia 2010 roku, choćby w przybliżeniu. Katastrofa smoleńska stanowi tu raczej iskrę zapalną, czynnik wywoławczy, pokład samolotu zaś dramatyczną przestrzeń, w której rozgrywa się akcja sztuki.

Przy czym nie da się zrekonstruować linearnie fabuły, ponieważ takiej tutaj… nie ma. Spodziewana katastrofa, ku której zmierza samolot i którą bohaterowie przeczuwają już od początku („Lubię latać, ale… [t]aki… jakiś… niepokój zawsze czuję”, s. 28), nigdy nie następuje. Bo przecież to nie tragiczne zdarzenie jest przedmiotem zmagań Fajfera, ale katastrofa, która – jak pisze Kosiński – „[n]astąpiła potem i była rezultatem nagromadzenia nie dających się uzgodnić elementów nigdy nie zaistniałej i niedostosowanej do żadnej rzeczywistości (de)konstrukcji, jaką jest polska wyobraźnia zbiorowa” (Przeciwko teatrowi katastrofy. Posłowie, s. II). Stąd być może wynika awangardowe z ducha rozsadzenie tradycyjnej konstrukcji i struktury dramatycznej, wyjście poza jej właściwą formę – w istocie, co zasługuje na szczególne podkreślenie, Odlotem Fajfer udowadnia, że dramat jest w stanie znieść i pomieścić o wiele więcej, niż zdążyliśmy się przyzwyczaić.

Odlot jako dramat dający się wystawić na scenie (choć zapewne stanowiący ogromne wyzwanie dla teatru) wykracza poza przestrzeń fizykalną książki. Choć bliska jej lektura może podsuwać w tym względzie istotnych wątpliwości. W utworze Fajfera pojawia się mnóstwo niedających się oddać w „żywej mowie” chwytów – jak zabawa didaskaliami, elementami typograficznymi czy ikonograficznymi. Fajfer ponadto niejako ustanawia relacje między potencjalnym widzem a aktorem, między widownią a sceną, projektuje nie tylko właściwą treść dramatu, ale także uwzględnia i rozplanowuje w didaskaliach zachowanie widowni. Tym samym tworzy spójną i w pełni autonomiczną literacką rzeczywistość, czy raczej literackie zdarzenie teatralno-poetyckie, którego najpełniej – jak mi się wydaje – doświadczyć możemy właśnie poprzez czytanie Odlotu, przez partycypację w jego nie-wysławialnej (nie-wystawialnej) aurze. Oczywiście trudniejsze do adaptacji dramaty były zapraszane na scenę – chodzi tu jednak szczególnie o trudność oddania Odlotu w jego fundamentalnym, totalnym wymiarze. Dramat ten bowiem, jak na liberackie dziecko przystało, rozgrywa się zarazem w napięciach w obrębie semantyki i materii książki. Formułując te wątpliwości, jednocześnie nie ukrywam, że z ogromną ciekawością wyczekuję prób przeniesienia Odlotu na deski teatru.

5

Bohaterowie Odlotu, pochodzący z różnych światów, pozbawieni jakiejkolwiek charakterystyki zewnętrznej czy psychologicznej, stanowią odrębne, choć zależne od siebie (często występujące w parach) jednostki-typy, których pojedyncze, mgliste cechy oddaje jedynie przynależna im nazwa (Otyła i Szczupła; Ktoś z Polotem). Czasem nawet i tego przywileju nasze indywidua są pozbawione (np. Ten Sam Głos po swojej trzeciej wypowiedzi staje się po prostu Tym). Nie ma tu protagonisty, nie ma postaci drugo- czy trzecioplanowych – wszystkie mają taki sam status, choć oczywiście te, które odnoszą się do postaci rzeczywistych (np. rysunek kaczko-zająca), są zdecydowanie bardziej wyraziste i to na nich w dużej mierze skupia się nasza uwaga. Fajfer żadnej postaci jednak nie wyróżnia i nie przydziela nikomu wyższego miejsca w scenicznej hierarchii – na końcu jednym ciągiem wszystkie osoby dramatu wymienia zgodnie z kolejnością ich pojawiania się na scenie. Bohaterowie prowadzą dialogi błahe, pozornie bezsensowne, posługują się utartymi powiedzeniami i frazeologizmami. Wymieniają między sobą zdania (bo czasem trudno powiedzieć, że rozmawiają), a często raczej ich strzępki, które nie przybliżają bohaterów do wzajemnego porozumienia. Ich wypowiedzi, emocjonalnie nacechowane, często wręcz agresywne, zdają się powiększać jeszcze dystans między nimi.

Lektura Odlotu musi być jednak niezwykle uważna, a czytelnik przygotowany na próby mylenia tropów – spod ubranych w karykaturalny kostium słów (czasem, niestety, do bólu przypominających te kiedyś już wypowiedziane i rzucone w eter zbiorowej pamięci) wyzierają niekiedy subtelne tony, a pod warstwą akustyczną skrywa się ważna diagnoza społeczna. Diagnoza-Babel o braku wspólnego języka. Głośny, chaotyczny, przekrzyczany i bezsensowny szum przynosi rozjątrzenie i – paradoksalnie – niemożność zacieśniania narodowych więzi. Czyż jednak najbardziej intrygująca w dziele Fajfera fraza – fraza-klucz całego Odlotu, której autor poświęcił niemalże połowę objętości książki, prosta sytuacja sceniczna: jak mantra powtarzane „całują się” (od samego początku, wytrwale, nie zważając na nic, co dzieje się obok/wewnątrz) – nie wywiera ustawicznie presji i nie podpowiada hipotezy możliwości jakiegoś wielkiego katharsis? Tam, po drugiej stronie całują się, bo czyż nie tylko to im zostało? Czy w milczeniu nie powinni złączyć się w prostym, czułym geście, który zamiast dzielić – łączy?

Jedno w każdym razie wiemy. Zdiagnozowany w 1996 roku przez Marię Janion zmierzch paradygmatu romantycznego nigdy nie nastąpił i nic nie wskazuje na to, by miał nastąpić. Być może skazani jesteśmy (obyśmy byli skazani!) na jego zmierzch, być może oczekiwać musimy wypracowania pojednawczego gestu w stronę milczącej jedności, który wykroczy poza spektrum słów. Zenon Fajfer w ostatnich minutach poświęconego Odlotowi krakowskiego spotkania w Bunkrze Sztuki wstał i po kolei, bezsłownie, czule uścisnął najpierw rozmówców, a następnie każdego słuchacza po kolei. Ten niezwykle prosty i zupełnie niespodziewany gest zdołał wytworzyć na tyle wielki ładunek afektywny, intymną magię ciepła i wzajemnej bliskości, że nie potrzeba było niczego więcej, aby zdarzenie to na długo, bardzo długo lub zawsze (niepotrzebne skreślić) zapisać w pamięci (naszych ludzkich odruchów).

Na końcu książki puste, niezapisane kartki. Ta opowieść się jeszcze nie skończyła, jej koniec nie jest znany, a dalszy ciąg nie jest z góry ustalony. W końcu wszyscy możemy (i powinniśmy) czuć się odpowiedzialni za świat, w którym przyszło nam żyć.

Sylwia Mieczkowska

 

Czytaj dalej

Andrzej Mencwel | Małgorzata Szumna [Marta Wyka „Tamten świat”]

Marta Wyka Tamten świat Szkice literackie dawne i nowe Wydawnictwo Literackie Kraków 2020   Andrzej Mencwel Piękne zobowiązanie Polubiłem bardzo …

Piotr Sobolczyk | Piotr Seweryn Rosół [Remigiusz Ryziński „Hiacynt”]

Remigiusz Ryziński Hiacynt PRL wobec homoseksualistów Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2021   Piotr Sobolczyk 14251 hiacyntów między Klio a Apollinem Według …

Queer po polsku | dyskusja z udziałem Grzegorza Stępniaka, Zofii Ulańskiej i Ewy Wojciechowskiej

Tekst jest zapisem dyskusji zorganizowanej w ramach spotkań Pracowni Pytań Krytycznych na Wydziale Polonistyki UJ (15 grudnia 2021 r.). Rozmowę …

Paweł Kaczmarski | Cała prawda o „czułym narratorze”

  1. Uwagi wstępne Zasadnicze pytanie, jakie stoi dziś przed krytyką literacką w kontekście twórczości Olgi Tokarczuk, brzmi: po co …

Piotr Sobolczyk o „Znikaniu” Izabeli Morskiej

Piotr Sobolczyk W labiryncie zdrowego kraju   Izabela Morska Znikanie Wydawnictwo Znak, Kraków 2019   Doświadczenie lektury Znikania Izabeli Morskiej …

Olga Szmidt o „Wojnach nowoczesnych plemion” Michała Pawła Markowskiego

Olga Szmidt Interpretowanie podzielonego świata   Michał Paweł Markowski Wojny nowoczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu Karakter, Kraków …