Zośka Papużanka
Świat dla ciebie zrobiłem
Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2017
Musi być trudno
Z Zośką Papużanką rozmawia Robert Ostaszewski
Robert Ostaszewski: Porozmawiajmy najpierw o samym gatunku, jakim jest opowiadanie, bo to temat interesujący, a przez ostatnie lata – czy nawet dziesięciolecia – zaniedbywany. Wydawcy domagają się od autorów powieści, najlepiej opasłych, zaś na propozycję wydania zbioru opowiadań zwykle reagują alergicznie. A Ty postawiłaś właśnie na pisanie krótkich form prozatorskich. Dlaczego?
Zośka Papużanka: Chciałam. Po prostu chciałam napisać opowiadania. Gdzieś między moim doktoratem a Onym przyszło do mnie wiele krótkich tematów, nadających się na opowiadania – uważałam, że muszę je po prostu spisać. Nie wiem, czy nadaję się do pisania opasłych powieści, wolę takie książki, które łatwo jest trzymać na kolanach albo zmieścić w torebce.
Bez wątpienia ma to swoje zalety. A czy wcześniej, przed debiutancką Szopką pisałaś już opowiadania, czy też jest to – jak mówisz – w miarę świeża historia?
Przed Szopką nie. Po Szopce postanowiłam, że skończę pisać doktorat i nie będę się brać za nic większego, ale nie dało się tak zupełnie nie pisać. Tematy same przychodzą.
Co Twoim zdaniem jest intrygującego w formie opowiadania? Dlaczego chciałaś pisać opowiadania?
Lubię świat niedopowiedziany, świat z miejscem dla czytelnika. Opowiadanie, chociaż zamknięte w dość ścisłych, wydawałoby się, ramach strukturalnych, daje ogromną przestrzeń na wolność, na oddech, na współuczestnictwo. Są tacy, którzy lubią w literaturze wszystko wiedzieć, lubią, kiedy autor odpowie na każde pytanie, które się podczas czytania rodzi; czytelnicy opowiadań wolą otwarte miejsce z wielością wejść i wyjść, zagadkę. Jakiś powracający jak bumerang element, któremu podporządkowane jest opowiadanie. To, że się zgubisz, a autor nie poda ci pomocnej dłoni, bo opowiadanie już się skończyło – ja to uczucie uwielbiam. No i świetnie się pisze opowiadania cholerykowi, takiemu jak ja, który chciałby widzieć efekty swoich działań w jak najkrótszym czasie.
Stawia to spore wyzwania przed czytelnikiem, ale i pisarzem. Istnieje przekonanie, że opowiadanie to trudny, wymagający gatunek. Jak to jest w Twoim przypadku? Łatwiej pisze Ci się powieści czy opowiadania?
Trudno powiedzieć, co się łatwiej pisze. Pisanie musi być trudne, bez względu na objętość tekstu czy gatunek, w którym pracujemy; wszyscy, którzy piszą, narzekają, ale się na tę trudność godzą, bo frajda jest tej trudności warta.
Faktycznie, łatwość pisania kojarzona jest – pewnie słusznie – z grafomanią. A czy są autorzy opowiadań, których cenisz, którzy Cię inspirują?
Oczywiście, stara szkoła: Anton Czechow, Julio Cortázar – mistrz świata, Vladimir Nabokov – ex aequo; ostatnio czytałam bardzo dobre opowiadania George’a Saundersa.
Dobrze, przejdźmy do Twojej nowej książki. Ma ona tytuł Świat dla ciebie zrobiłem. Pisanie opowiadań jest dla Ciebie kreowaniem mikroświatów?
Raczej odtwarzaniem z włączeniem mojego filtru. Wszystkie te opowieści jakoś do mnie przyszły z zewnątrz, czułam się raczej w roli spisywacza – tylko że nawet wtedy nie umiałam patrzeć wyłącznie z jednej perspektywy; zawsze patrzy się przez filtr własnych doświadczeń ludzkich i literackich, przez moje poglądy na pewne sprawy, moralność.
Wszystkie? Nawet takie opowiadanie jak na przykład Ursa maior?
Właśnie to. W Umbrii, gdzie spędzaliśmy wakacje dwa lata temu, nasz gospodarz, starszy, chory człowiek, któregoś wieczoru po prostu kazał nam usiąść na murku przed swoim domem i opowiedział nam historię jego budowania. W ziemi miał za szybą kamienie, o których napisałam. Cała ta historia jest jego – nawet templariusze, których wmieszał w narrację historii tyle razy opowiadanej, że sam już zgubił granicę między prawdą a fikcją. Podarował mi swoją narrację.
Ciekawe, bo stawiałem, że to akurat jest wymyślone. Chyba mało czujny ze mnie krytyk. Pierwszym słowem, które przyszło mi do głowy po lekturze tomu Twoich opowiadań, była „różnorodność”. Współczesne i historyczne, z akcją w mieście i na wsi, odmienne stylistycznie i formalnie, na poważnie i na wesoło. Czy opowiadania są dla Ciebie także swoistym poligonem form i stylów?
Tak. Nawet przyznam, że w wydawnictwie trwały poszukiwania jakiejś wspólnej nuty dla tego zbioru, słowa-klucza łączącego wszystkie opowiadania, a ja takiej potrzeby nie miałam. Nie przeszkadza mi, że w jednym tomie jest duża różnorodność – jako czytelnik jej potrzebuję.
Zgadzam się z Tobą, dla mnie też monotematyczne zbiory opowiadań są zazwyczaj nużące. I dalej – dużo piszesz o relacjach między ludźmi – w rodzinie, małżeństwie, między obcymi. Tak było w powieściach, tak jest w opowiadaniach. Dlaczego tak Cię to intryguje?
Jestem tym. Możesz pisać o tym, czym jesteś. Nie ma dla mnie nic bardziej interesującego niż drugi człowiek; to, jak on może widzieć świat, mnie; to, jak ja się zmieniam przez niego.
W naszej prozie wciąż jednak dominuje pisanie, by tak rzec, „do wewnątrz”, grzebanie we własnych bebechach pisarza. Nie kusiło Cię nigdy, żeby wyjść z pisania „relacyjnego” i spróbować tego „do wewnątrz”? Choćby po to, żeby sprawdzić, jaki to przyniesie efekt.
To, co na zewnątrz, uważam za ciekawsze od moich prywatnych bebechów, niech sobie w nich grzebie gastrolog. A poważnie – to jest rozróżnienie tylko pozorne, nawet jeśli się pisze „relacyjnie”, zawsze przechodzi to przez ciebie, przez to, co już jest, co masz; to też decyduje o tym, co wybierasz jako temat, twoje bebechy decydują. Tak czy inaczej, one gdzieś tam są, mniej lub bardziej ujawnione.
I taki drobiazg, który mnie zastanawia: stosujesz w kilku opowiadaniach ten sam chwyt, polegający na nakładaniu podobnych elementów, ale jednak nie takich samych. Dwie bohaterki identyczne, ale jednak inne w 212, nakładające się na siebie podobne, lecz nie do końca opowieści o śmierci kota w Każdy kot, nakładające się podobne płaszczyzny czasowe w Ursa maior. Skąd taki pomysł? Chodzi tylko o rodzaj gry formą czy kryje się za tym jakiś głębszy sens?
W Każdym kocie to zabawa formą, rzeczywiście. Chodziło mi o napisanie trzy razy właściwie tego samego, ale z innej perspektywy. A podobieństwa mnie bawią, zaskakują, przeplatają mi się w głowie, nachodzą na siebie – próba ich spisania to wręcz perwersyjna przyjemność.
I na koniec – możemy się spodziewać kiedyś, w przyszłości kolejnego tomu Twoich opowiadań.
Nie wiem. I to nie tylko w tej sprawie – w ogóle nie wiem, co będzie, co będę pisać. Moje pisanie też dla mnie jest niespodzianką – siebie też lubię zaskakiwać.
Cóż, mam nadzieję, że zrobisz czytelnikom tę niespodziankę. Dziękuję za rozmowę.
Wojciech Rusinek
Wykluwanie sensów
W kameralnych opowiadaniach Zośki Papużanki, prezentowanych w najnowszej książce autorki Świat dla ciebie zrobiłem, dominują dwa sprzeczne żywioły: refleksyjny i satyryczny. Ten pierwszy tworzy swoistą klamrę zbioru, który zaczyna się i kończy narracjami o niemal metafizycznym zacięciu, niejasnymi, enigmatycznymi, nawiązującymi do konwencji mitograficznej. Środkowe teksty książki natomiast to kilka satyrycznych obrazków rodzajowych (w dokładnym znaczeniu tego terminu – zapisów pojedynczych sytuacji) z życia nowego mieszczaństwa. Z jednej strony tom staje się przez owo wymieszanie tonacji nieco niespójny, z drugiej jednak jest w tym zamyśle pewna zaleta – książka nie jest nudna, powtarzalna, co zdarza się często w przypadku zbiorów próz ciążących ku paraboli (przykładem chociażby schematyczne Opowieści chłodnego morza Pawła Huellego z 2008 roku). Autorka zadbała o to, by kolejne części tomu były zróżnicowane narracyjnie i stylistycznie – zmieniają się w nich sposób obrazowania, tonacja emocjonalna, czas i przestrzeń. Spójność omawianego tomu Papużanka buduje także dzięki licznym motywom entomologicznym, co zresztą zostało podpowiedziane odbiorcy na zewnętrznych i wewnętrznych stronach okładki. Świat ludzi często znajduje tu swoje odbicie w świecie owadów, choć nie w każdym opowiadaniu (całe szczęście!) znajdziemy te odwołania. Najtrudniej tymczasem odpowiedzieć na pytanie, o czym mówią opowiadania Papużanki czytane jako całość, co zresztą bywa charakterystyczne dla wielu zbiorów małych próz, także światowych mistrzów krótkiej formy.
Jedno można powiedzieć na pewno. Niezależnie od tego, czy autorka operuje kodem refleksyjnym, czy próbuje stworzyć obraz satyryczny (a więc siłą rzeczy stypizowany, odwołujący się do społecznego stereotypu) jej narracje zawsze rozgrywają się w kręgu intymnych spraw bliskich sobie ludzi: rodziny, małżeństwa, sąsiadów. Papużanka wydaje mi się z tego punktu widzenia jedną z ważniejszych autorek zauważalnego w ostatnich latach zwrotu polskiej prozy ku prywatności, zwrotu będącego – jak myślę – reakcją na postmodernistyczne brewerie lat 90. i prozę polityczną kolejnej dekady. Oczywiście, najbliżej takiej prozie – komunikatywnej językowo i respektującej wymóg emocjonalnej bliskości z odbiorcą – do nurtu obyczajowej i mitograficznej prozy środka; możemy umieścić zbiór w tej samej konstelacji, co chociażby opowiadania Julii Fiedorczuk czy ostatnie dwie książki prozatorskie Jerzego Sosnowskiego. W istocie opowieści Papużanki to proza dobrze pomyślana, sprawnie napisana, łatwo przyswajalna, ale też – ze względu na przyjęte założenia – wpisane jest w nią ryzyko słabego wyróżniania się na tle podobnych propozycji innych autorów i autorek.
Ważną rolę w tomie Świat dla ciebie zrobiłem pełnią rozsiane w kilku miejscach uwagi autotematyczne, tłumaczące zamysł pisarki. Najważniejsze pod tym względem jest umieszczone niemal dokładnie w środku książki Spotkałem opowiadanie. Tekst przynosi obraz pary – wysokiego niewidomego mężczyzny i malutkiej kobiety prowadzącej jego dłonie – wizytujących księgarnię. Czytamy tu między innymi: „Przecież nie pisze się tego, co było naprawdę, pisze się to, co jest czułe jak głos za plecami, jak ostatnia kropla wina w kieliszku, jak zapomniana w pudełku cebulka hiacynta, która wytryska na wiosnę białym zębem” (s. 110). Uderza w tych słowach połączenie refleksji metaliterackiej ze skrajnym sentymentalizmem (w najsłabszym z tekstów zbioru – Stracciatella, wręcz nieznośnym). Rzeczywiście, opowiadania Papużanki próbują dotknąć tego, co emocjonalnie nieuchwytne, nie do opisania, choć przejmuje najbardziej – jak z pozoru błahe drobiny egzystencji, zwyczajne sytuacje (moment w podróży, spotkanie rodzinne, wspomnienie z odległej przeszłości). Są także próbą spojrzenia w stronę niemożliwego, nieopisywalnego – widmowego głosu za plecami. Wreszcie (jak w cebulce kwiatu czy w fazie przepoczwarzania owada) mają być zapisem „wykluwania znaczeń”, tzn. mozolnego rozpoznawania świata i przydarzających się bohaterom sytuacji jako naładowanych sensem (choć ów sens bywa najczęściej trudno uchwytny). Połączenie takich celów musi oczywiście czynić z tekstów Papużanki parabole, choć – na co wskazuje motyw „wykluwania znaczeń” – często oparte są one nie tyle na alegorii, ile raczej na symbolach o migotliwym znaczeniu (jak ledwo słyszalny, czuły „głos za plecami” – znaczący wiele, lecz nie do końca wiadomo, co znaczący).
Wróćmy jednak do księgarni ze Spotkałem opowiadanie – para przegląda kolejne półki i regały, mężczyzna dotyka okładek, poznaje teksty za pośrednictwem dłoni, ale odrzuca wszystkie podsuwane mu dzieła. Pierwotna czułość dotyku książki zamienia się powoli w znudzenie i irytację. Czy autorka omawianego zbioru domaga się od nas sensualnego, bliskiego życiu odbioru swoich tekstów? Jeśli tak, to jest w tym parabolicznym obrazku jeszcze jedna przestroga – by nie czytać intelektualnie, znamienne bowiem, że mężczyzna irytuje się podczas dotykania książek filozofów i teoretyków interpretacji. Być może nadwyżka bagażu teoretycznego czyni nas – wedle Papużanki – właśnie ślepymi na emocjonalny i zmysłowy wymiar tekstów artystycznych? W Spotkałem opowiadanie odżywa oczywiście stara i nie do końca prawdziwa opozycja między czytaniem emocjonalnym (kojarzonym zwykle z czasami dzieciństwa i wczesnej młodości) i czytaniem naukowym (dążącym do precyzji, jasnych konkluzji, obciążonym pojęciami i świadomością tradycji literackiej). Tymczasem autorka sugeruje jeszcze, że w czytaniu prozy ważne jest nie tyle wyjaśnienie, ile raczej – namysł i przeżycie, a te rozgrywają się w ciszy: „Jak się opowieść skończy, nie wolno już pytać. Opowiada się do końca opowieści. Dalej nic nie ma. Nie ma też pytań” (Ursa maior, s. 202). Czy dlatego właśnie opowiadania Papużanki często nie posiadają pointy, nie kończą się jasną konkluzją, pozostawiają więcej pola do domysłów, niż odsłaniają?
Jest tak już w otwierającym tom tekście Kaprys, bardzo zagadkowej, psychologicznej opowieści o mężczyźnie z klasy średniej, który przypadkowo wyjeżdża bez żony na weekend na wsi. Mężczyzna „[u]świadomił sobie, że nigdy nigdzie nie był sam” (s. 11), co sprawia, że staje twarzą w twarz ze swoimi własnymi demonami. Mimo absolutnej ciszy panującej wokół domu, budzi go bliżej nieokreślony hałas, który nazywa – znacząco – robalem. Ciemność zaczyna kojarzyć mu się ze śmiercią, czytana powieść o „dupowatym bohaterze” okazuje się lustrem jego własnej biografii, a „robal” zaczyna w końcu przyjmować postać jungowskiego cienia: „Święty Antoni, znajdź tego robala, bardzo cię proszę. Nie wygłupiaj się, powiedział święty Antoni, czy ty go zgubiłeś? Jakże mogę znaleźć coś, czego nie zgubiłeś? Czy to twój robal? Jak twój, to sam sobie poszukaj” (s. 18). Ostatnia noc weekendu ma być nocą „słuchania”. Mierzenia się z własnym „robalem”? Uzyskania wglądu w siebie i poznania najgłębszej części psychiki ukrytej dotąd przez nerwowy rytm życia w mieście i w małżeństwie? To bardzo sugestywne opowiadanie nie wyjaśnia ostatecznie, z czym mierzył się bohater w absurdalnej podróży na wieś, istotniejsze jest tu chyba budowanie nastroju przepojonego lękiem, dezorientacją i depersonalizacją.
Niedopowiedzeniem operują także kolejne opowiadania zbioru – chociażby znakomite 212, w którym Papużanka wykorzystuje motyw spotkania z sobowtórem, o którym nie wiemy ostatecznie, czy było tylko projekcją lęków głównej bohaterki (wymagającej kobiety w średnim wieku spędzającej życie zawodowe na konferencjach wyjazdowych), czy rzeczywistym, złowieszczym spotkaniem z własną, bolesną przyszłością. Podobnie ważne miejsce zajmuje przemilczenie w opowiadaniu Daleko, pozornie sielskiej czy nawet satyrycznej narracji rodzinnej o spotkaniu kilku pokoleń w wiejskim domu ojca, która ostatecznie jednak okazuje się tekstem o bezradności języka wobec czyjejś nagłej i bardzo niespodziewanej śmierci. Przypomnijmy: „Jak się opowieść skończy, nie wolno już pytać”. Niedopowiedzenia, poetyka widm, ujęcie doświadczenia duchowego w ramy symboliki powracają w końcu – na tym polega wspomniana klamra kompozycyjna – w ostatnich tekstach tomu. Mitograficzna narracja o budowie domu zatytułowana Ursa maior pełna jest czytelnych figur biblijnych, mitologicznych, astrologicznych i historycznych. Papużanka interesująco przedstawia tu osobisty trud stawiania domostwa jako zmagania z niemal całym wszechświatem: niebem, ziemią i historią cywilizacji powracającą widmowo.
Z kolei w zamykającej całość Cykadzie powraca topika entomologiczna. Warto zresztą podkreślić, że Papużanka jest kolejną pisarką, która za tło „narracji metafizycznych” wybrała kraje śródziemnomorskie. Symboliczne obrazy opisujące życie duchowe w oparciu o rekwizyty zaczerpnięte z krajobrazu europejskiego południa pojawiły się w ostatnich latach chociażby u wspomnianej już Fiedorczuk czy u Olgi Tokarczuk. W Cykadzie narracja przenosi odbiorcę w bliżej nieokreśloną przeszłość, nie jest to jednak istotne – znów mamy do czynienia z kameralną sytuacją familijną, historią rodziców przygotowujących się do ślubu córki. I znów na końcu Papużanka pozostawia pewną zagadkę: dlaczego monolog matki zaczyna brzmieć tak, jakby rzecz rozgrywała się po śmierci córki? Co więcej, autorka wypełnia ostatnie akapity licznymi znaczącymi motywami: pojawia się figurka cykady jako znak krótkiego losu i nadziei na powrót do świata żywych, i filozoficzny „dwudziestościan foremny”… Rzecz w tym, że mimo przywołania tak czytelnych alegorii historia przedstawiona w Cykadzie mówi o bezradności wobec doświadczeń najboleśniejszych: „każdy głupi umie wyprawić wesele, każdy głupi umie zorganizować pogrzeb, ale co dalej, co będziemy robić dalej, idź, zapytaj swoich pitagorejczyków, oni się znają na doskonałości, wierzą w ideały […], niech ci dadzą doskonałą odpowiedź na pytanie, co mamy teraz robić, bo ja nie wiem, nie wiem” (s. 217).
Mam wrażenie, że odmienność mitologizacyjnych narracji Papużanki od typowych reprezentacji nurtu tkwi w stosunku bohaterów do „sensu istnienia”, a uparte poszukiwanie tego ostatniego sugerują mocno zaznaczone w opowiadaniach symbole. Autorka pokazuje swoich bohaterów jako spragnionych zrozumienia: własnego życia, śmierci, czasu, a jednocześnie jako zupełnie bezradnych wobec tych zjawisk; jako postaci krążące wokół jakichś przebłysków, przeczuć, liczące na finalne „wyklucie sensu”, a przy tym skazane na przejmujące powtarzanie „nie wiem”, jak w ostatnich słowach książki. W tym właśnie sceptycznym stosunku do możliwości łatwego rozpoznania sensu egzystencji, poza stylistycznym mistrzostwem niektórych fragmentów (np. w zachwycającym, archaizującym opowiadaniu Ślady), upatrywałbym największej wartości opowiadań Papużanki. Świadomie pomijam w tej recenzji opis wspomnianych satyr na życie polskiego mieszczaństwa. Co prawda czynią one zbiór bardziej zróżnicowanym, bywają pomysłowe (Każdy kot), ale zbyt mocno przypominają narracje, które dość często pojawiają w polskiej prozie (np. w Dysforii Marcina Kołodziejczyka). Może to po prostu kwestia moich preferencji estetycznych i oczekiwań wobec prozy artystycznej. Tak czy inaczej, mimo pewnych niedostatków, zbiór Świat dla ciebie zrobiłem uznać trzeba za książkę udaną, sięgającą momentami artystycznych wyżyn.
Wojciech Rusinek
Robert Ostaszewski
Przyciąganie, odpychanie
Krakowska pisarka Zośka Papużanka, mimo iż wydała dotąd tylko dwie powieści: Szopkę (2012) i On (2016), mocno zaznaczyła swoje miejsce na mapie najnowszej prozy, przede wszystkim – jak sądzę – dzięki wyrazistemu, oryginalnemu stylowi, którym posługuje się począwszy od debiutanckiej książki. Jest to styl oparty w dużej mierze na grach językowych i formalnych, przy czym nie służy on jedynie efektownej żonglerce słowem czy frazą, ale efektywnie – by tak rzec – podbija tematykę prozy Papużanki. A nie są to tematy łatwe, bo autorka pisze o toksycznych relacjach rodzinnych (Szopka) czy oswajaniu słabości i inności bliskich (On). Bardzo byłem ciekaw, czy w zbiorze opowiadań Świat dla ciebie zrobiłem pisarka dalej będzie podążać ścieżką wyznaczoną w powieściach. Odpowiedź jest niejednoznaczna: i tak, i nie. W małych formach widać tę samą, rozpoznawalną od pierwszego zdania, sygnaturę autorską Papużanki, przewijają się przez nie tematy poruszane we wcześniejszych tekstach, ale autorka Szopki pozwala sobie w zbiorze na większą swobodę, testując nowe stylistyki i poszukując nowych tematów, które dałyby „napęd” jej prozie.
Jeśli chodzi o konstrukcję, tomy opowiadań można podzielić na – wedle mojej nomenklatury – zwarte i rozsypane. Te pierwsze mają wyrazistą dominantę, czy to formalną, czy tematyczną; w drugich teksty zespala jedynie okładka. Papużanka zdecydowanie postawiła na różnorodność. Bo czegóż w tym tomie nie ma?! Są opowiadania będące przede wszystkim eksperymentami formalnymi – jak Stracciatella, którego konstrukcja opiera się na grze różnymi użyciami słowa „zakręt”, czy jak Każdy kot, w którym historia śmierci kota i jej konsekwencji ukazywana jest z trzech perspektyw, przy czym każda opowieść zawiera element zmiany. Są teksty, którym blisko do realistycznych obrazków, swoistych wypisów z rzeczywistości – jak Demerara, przedstawiająca kolację w gronie kobiet, których jedyną życiową pasję zdaje się jedzenie, czy Szkoda, ukazująca współczesną specyfikę relacji sąsiedzkich, naznaczonych brakiem zainteresowania innymi ludźmi i nieprzekraczalną obcością. Ale również takie, które – jak Ursa maior – zbliżają się do formy przypowieści ukazującej uniwersalne wzorce ludzkiego losu. Są opowiadania współczesne, ale również, co stanowi novum w prozie Papużanki, historyczne – jak na przykład Ślady czy Cykady. Różnorodność wpisana w tom opowiadań krakowskiej pisarki sprawia, że jest on czymś rodzaju tekstowego modelu do składania w indywidualnej lekturze; modelu, do którego autorka nie dołączyła schematu wskazującego, jak połączyć poszczególne elementy. Dlatego nie dziwi fakt, że zbiór odczytywany jest przez recenzentów na wiele rozmaitych sposobów, które zdają się wykluczać. Tak jednak nie jest, odmienne interpretacje nie znoszą się wzajemnie, lecz istnieje równolegle, co zmyślnie zaprogramowała Papużanka w opowiadaniach.
Kusiło mnie, aby napisać recenzję Światu…, składającą się z kilku odmiennych interpretacji, spośród których czytelnik mógłby wybrać najbardziej trafiającą do jego gustu. Doszedłem jednak do wniosku, że wzmożenie, podkreślenie wielowykładalności tomu opowiadań, który z założenia jest wielowykładalny, miałoby posmak tautologii. Inaczej rzecz ujmując, ten gest byłby wyrazem pójścia na łatwiznę. Zaproponuję więc jedną linię interpretacyjną, która pokazuje, że Świat…, mimo całej odmienności, rozchwiania i różnorodności, jest mocno osadzony w ramach projektu pisarskiego, który Papużanka konsekwentnie rozwija od debiutanckiej książki.
W kilkunastu ostatnich latach dominowała w naszej literaturze proza wsobna, której autorzy skupiali uwagę na własnych doświadczeniach i wewnętrznych światach, próbując przepisywać życiorysy na mniej lub bardziej (zwykle mniej) udane opowieści. Na szczęście od pewnego czasu widoczne jest odwracanie perspektywy od siebie ku światu. Papużanka od początku realizacji projektu pisarskiego zdecydowanie zainteresowana była innymi ludźmi, relacjami między nimi. Jest typem pisarza-obserwatora niezwykle wyczulonego ma niuanse ludzkich zachowań i umiejącego przyszpilić drobne – przez innych niezauważane albo bagatelizowane – reakcje i emocje słowem, złożyć w spójną, intrygującą fabułę. Ktoś może powiedzieć: a cóż w tym nowego, ciekawego, skoro rozmaite typy ludzkie i rodzaje relacje między nimi zostały już dokładnie przebadane i skatalogowane przez psychologów, przenicowane w dziesiątkach tysięcy książek przez pisarzy? Papużanka zdaje się być innego zdania – każdy nowo poznany człowiek jest interesujący, choćby tylko dlatego że nowy. Nawiązanie relacji z nim może, choć nie musi, przynieść nowe doświadczenia i przemyślenia. Poza tym pisarka zaznacza: „Inny człowiek jest trudny” (s. 42), kontakt z nim, nawet zwykła rozmowa, stanowi rodzaj wyzwania. Przede wszystkim dlatego że – jak wskazuje autorka Szopki – zawiera elementy agonu, a czasami wręcz otwartej walki. Ludzie – świadomie lub nie – dążą do zdominowania innych, podporządkowania ich albo choćby narzucenia swojej woli czy opinii. W świecie Zachodu pielęgnującym pojęcie indywidualności wciąż dochodzi do ich zderzania się. Jest to nieuniknione. I wcale nie musi przyjmować formy otwartej agresji, co pokazuje najlepsze w tomie, subtelnie cieniowane psychologicznie opowiadanie 212. Podczas konferencji naukowej dwie kobiety spotykają się w pokoju hotelowym. Zdają się bardzo podobne do siebie, mają niemal identyczne doświadczenia życiowe, co odkrywają najpierw z irytacją i lękiem, potem z rosnącą fascynacją. Materiał na idealną relację przyjacielską? Okazuje się, że tylko do momentu, kiedy jedna z nich koniecznie chce opowiedzieć drugiej, niejako zrzucić na nią, traumatyczną historię. Problemem w relacjach między ludźmi, nawet bliskimi, są tajemnice, co pokazuje obsesyjnie powracający w tomie wątek ojca/męża z tajemnicą. Może być ona niewinna – jak w przypadku bohatera tekstu Daleko, który w sekrecie przed rodziną kupił ziemię na wsi i powziął plan stawiania tam domu; może być toksyczna – jak w Śladach, w których mężczyzna prowadzi podwójne życie, zdradzając żonę. Zawsze jednak tajemnice zaburzają relacje rodzinne, wprowadzają w nie niepewność, powodują brak zaufania, co w konsekwencji zmusza do przedefiniowania związków rodzinnych. Oczywiście, Papużanka nie pisze tylko i wyłącznie o związkach trudnych czy toksycznych, pokazuje także relacje bliskie, budujące, jak w otwierającym tom opowiadaniu Kaprys, które w gruncie rzeczy jest tekstem o głębokiej miłości, która znosi indywidualizm, każe wziąć w nawias własne „ja”. Bohater jedzie sam na zaplanowany wcześniej urlop w gospodarstwie agroturystycznym, ponieważ żona musi zostać w pracy. Na miejscu zamiast wypoczywać, korzystać z wolnego czasu, rozpacza: „[…] dotarło do mnie, że jestem sam, że nie umiem i nie bardzo wiem, co teraz […]” (s. 13). Świerszcz, który nie daje bohaterowi spać, staje się symbolem lęku przed osamotnieniem, odbierającego bohaterowi cząstkę samego siebie, ponieważ w pełni istnieje tylko w związku, jedynie w „my”.
Tom Świat… zawiera historie na pozór proste i klarowne, które jednak domagają się dointerpretowania, ponieważ Papużanka nie podpowiada a opowiada. Nie jest to proza odpowiedzi, tylko pytań. Czytelnik może szukać na nie odpowiedzi, ale nie musi, bo może jedynie smakować same opowieści, które pisarka skrzętnie zbiera ze świata i zapisuje. Moim zdaniem jest to duża siła tych opowiadań. Nie mam pojęcia, czy w przypadku krakowskiej autorki pisanie małych form prozatorskich było jedynie formą szukania oddechu przed pracą nad kolejną powieścią, jestem jednak przekonany, że ewidentnie ma do opowiadań rękę.
Robert Ostaszewski