Teresa Radziewicz
pełno światła
Instytut Filologii Polskiej Uniwersytet w Białymstoku, Stowarzyszenie Schola Humana, Białystok 2016
trzeba coś zrobić, aby znaleźć to światło…
Z TERESĄ RADZIEWICZ rozmawia AGATA TONDERA
Tytuł pełno światła sugeruje lekkość. Światło kojarzy się z blaskiem, ciepłem i jasnością dnia. Pani wiersze nie skupiają się jednak na łatwych kwestiach. Czy o zbudowaniu takiego napięcia właśnie pani myślała?
Tytuł jest przewrotny – już w założeniu miał być zaskakujący. W tekstach jak najbardziej można znaleźć światło, ale jest w nich też ironia oraz gorycz. Pełno światła można więc rozumieć podwójnie – nie tylko jako lekkość. Dzięki tytułowi z innym nastawieniem podchodzi się do wierszy, a potem inaczej widzi się światło, które jest w utworach.
W pierwszą część tomu, zatytułowaną małe światy, wpisała pani dwa poważne tematy: małe ojczyzny spotykają się tu z problematyką przemijania. Jak te dwa elementy wzajemnie się do siebie odnoszą? Czy mała ojczyzna służy pamięci o tym, co należy do przeszłości, czy raczej przyczynia się do zapominania?
Patrzyłam na temat z nieco innej strony – od strony własnego doświadczenia. Mieszkam na Podlasiu, więc w szczególny sposób widzę i dotykam przemijania i odchodzenia pewnych światów. W wierszach jednak nie tylko chodzi o Podlasie, piszę również o innych miejscach. Na przykład tekst o domach w Świerzowej dotyczy Beskidu Niskiego i wsi łemkowskich, a właściwie tego, co po nich pozostało. Dziś zachowały się fundamenty, drogi, sady, krzyże. Nie ma nic więcej… To zetknięcie się z tymi małymi światami, które kiedyś były, jest czymś bardzo istotnym. Wywołuje we mnie jakąś rozpacz po tym, co zginęło. Podobnie, kiedy odwiedzam Tykocin, miasteczko dawniej prawie stuprocentowo żydowskie, posiadające piękną synagogę – czuję żal. Teraz zupełnie nie ma tego dawnego świata – zostały uliczki i domy, a reszta jest całkowicie inna. Tracenie i żal. Gubi się, traci się coś, co ubogacało nas o wiele bardziej. Nie chciałabym jednak tego nazywać tylko nostalgią, bo jest ona bardzo czułostkowa. W większym stopniu chcę powiedzieć, że stajemy się ubożsi, gdy te różne światy giną.
Dominantą części zatytułowanej w wirach, w powrotach są: miłość i przebaczenie. Te tematy są z jednej strony dobrze oswojone, a z drugiej – skrywają swoje różne tajemnice. O czym jako poetka wolałaby pani raczej mówić – czy o tej tajemnicy istnienia, czy o tym, co pospolite, zwyczajne?
Wiersze nie piszą się wolitywnie – to nie jest tak, że wymyślam sobie tematy, motywy i piszę. Raczej te teksty przychodzą same: poprzez zdarzenia, wspomnienia, obserwację. Pojawia się wtedy jakaś myśl i wędruje ze mną. Cały czas mam w głowie jakieś słowa, jakieś wydarzenia czy bardzo często obraz. Tekst we mnie dojrzewa. Nie wybieram, o czym wolę mówić. Nawet nie dzielę w ten sposób, bo codzienność również potrafi skrywać w sobie tajemnicę istnienia. I odwrotnie: tajemnicę istnienia znajdujemy w codzienności. Nie dzielę, nie wybieram, a próbuję dotykać tych różnych światów.
Ostatnia część w utracie zanurzyć stopy mówi zaś o: końcu, umieraniu i niemożności zrozumienia świata. Koniec jest w pani książce końcem absolutnym?
Trzeba by zerknąć w ostatnie teksty tomiku, bo to one miały prowadzić. Mam nadzieję, że można odczytać, że to nie jest absolutny koniec. Te teksty niosą jednak ze sobą światło i trochę nadziei. To prawda, że właściwie cały tomik, a także poszczególne części są o odchodzeniu, przemijaniu, o traceniu. Budowałam całość tak, jak jakąś rozprawę, dzieląc tematy na rozdziały. Opowiadają one o różnych utratach, o entropii, która pożera nasz świat. Jednak tytuł ma uczulić czytelnika, żeby poszukał światła. Skoro wchodzi w teksty i nie widzi go, ale jednak tytuł tak brzmi, więc może trzeba coś zrobić, aby znaleźć to światło, nadzieję.
Na koniec chciałybyśmy zwrócić uwagę na jeden jeszcze poważny temat pani poezji. W wierszu komórki, tkanki, układy interesująco została przedstawiona kwestia cielesności. Jest ona pokazana jako balast. Skąd takie ujęcie tego problemu? Jak to podejście wpisuje się w poezję kobiecą?
Z tym wierszem związana jest pewna historia. Powstał dawno temu, a po raz pierwszy ukazał się w pokonkursowym tomiku w Łomży. Nie miał jednak miejsca w żadnej z moich wcześniejszych książek – nie pasował nigdzie, ponieważ tomiki staram się układać według pewnej logiki, pewnego sensu, żeby ku czemuś prowadziły. Dopiero tutaj, w tych małych światach, które odchodzą, znalazł swoje miejsce. Jeśli dobrze pamiętam, wziął się on z irytacji na mężczyzn [śmiech]. Nie pamiętam dokładnie, o co chodziło, ale w każdym razie dotyczyło to różnicy w pojmowaniu niektórych spraw przez kobiety i przez mężczyzn. Co do kwestii wpisywania się w tzw. kobiecą poezję, to wydaje mi się, że o większości moich tekstów można by było powiedzieć, że zostały napisane męską ręką. Czasem nawet osoba mówiąca w wierszu jest mężczyzną lub bohatera czynię męską postacią. Kiedy więc myślę o kobiecej poezji, to po prostu o takiej, która jest pisana przez kobiety. Nie lubię tych wszelkich podziałów, że to jest męskie, a to kobiece… Wolę od nich odchodzić.
Agata Tondera
Rzucać światło
Zasugerowana w tytule tomu Teresy Radziewicz świetlista perspektywa dawać może złudne wrażenie ciepła, krystalicznej jasności i lekkości. Same wiersze komplikują jednak sprawę: pod warstwą błahych, codziennych tematów skrywają się złożone ludzkie odczucia.
Tę komplikację sugeruje już faksymile wiersza rozprawy nad utratą, umieszczone na początku tomu (sam utwór został wydrukowany dopiero w trzeciej części zbioru). Odczytuję go jako poszukiwanie dobrego czasu na to, aby rozprawić się z tym, co powoduje ból. Wiersz okazuje się próbą zmierzenia się z cierpieniami twarzą w twarz. Poetka nie boi się przy tym odsłonić wyraźnie prywatnych uczuć: „to nie taka prosta sprawa – wyznać// tym, którzy odeszli, jak trudno im/ przebaczyć”.
Cały tomik jest taką – rozpisaną na cykl niespełna 40 wierszy – próbą opowiedzenia tego, co bolesne i głęboko skrywane, jakby nastał właściwy moment na przebaczenie, na pogodzenie. Zbiór został podzielony na trzy części, wyraźnie odróżniające się tematycznie. Układają się one w konsekwentnie rozwijaną opowieść. Pierwsza część jest próbą zarysowania sytuacji osobistych, w drugiej – poetka wprowadza większą dynamikę, komplikację w ten szkicowany na wstępie obraz, natomiast w ostatniej – dokonuje podsumowań i godzi się ze zdarzeniami, wycisza emocje.
Część pierwsza tomiku, zatytułowana Małe światy, opowiada zasadniczo o jednostkowych, prywatnych doświadczeniach. Utwór Vilanella sentymentalna jest zapisem „drogi dziecięcych wspomnień”. Mimo upływu lat, niektóre momenty nigdy nie zostaną wyparte z pamięci, nawet jeśli są błahe. Kolejne utwory (długie wieczorne cienie, zaginione wsie) inicjują tematykę opowieści o domu, przyrodzie – widzianych jako elementy „swojskiego” pejzażu. Wieś jest w nich przedstawiona jako przestrzeń – z jednej strony – zapomniana, z drugiej zaś – odwieczna, niezmienna. Choć poetka skupia się na tym, aby zobrazować realia indywidualnych, prywatnych światów, to jednocześnie kreśli szerszą panoramę zbiorowości – wspólnoty wiejskiej.
Radziewicz stara się umiejętnie komponować swój cykl – konsekwentnie rozwija poetycką opowieść. W pierwszej części zbioru, obok tematów osobistych i obrazów małej ojczyzny, wprowadzony został wątek refleksji nad przemijaniem. Powróci on wyraźnie, zostanie rozwinięty w ostatniej części tomiku. Jednym z utworów, które zapowiadają ów temat jest wiersz do święta daleko. Sam tytuł sugerować może zanurzenie w szarą codzienność. Poetka pokazuje jednak, że tę powszedniość można traktować jak święto, że codzienność daje się otwierać na swoisty „urodzaj przemijania”. Także w kolejnym wierszu domy w świerzowej tytułowe domy, w których jest „pełno światła”, w pewnym momencie zostają one zamienione w kamień, który już światła nie przepuszcza, stygną w kamień nagrobków.
W drugiej części tomiku, zatytułowanej w wirach, w powrotach, dominuje pielęgnowanie bólu i rozczarowania. Choć pojawia się tu także wyraźna próba domknięcia tego bolesnego rozdziału życia i otwarcia na miłość. Już pierwszy wiersz tej części cyklu pastorałka o nadziei okazuje się zachętą do walki o każdy dzień. W kolejnych utworach (nie z daleka, nie przez ścianę, fauście mój fauście) zostały zapisane wspomnienia dawnej miłości i tęsknota za bliskością. Nieodłącznym składnikiem tych uczuć jest tu pożądanie, które najpełniej wybrzmiewa w wierszu przybywaj, przybywaj!:
nazwać się oczekiwaniem, penelopą
spragnioną dotyku: rozwarte nozdrza, usta
rozchylone, pytające, przymknięte oczy
[…] ciało mam gotowe:
oto krągłe ramiona, oto pajęczyna włosów,
oto biodra rozkołysane tańcem. moje ciało
staje się czarą zmysłów – zaczerpnij,
wyłów z ciemności.
Cytowany wiersz otwiera serię utworów, które zamieniają się w poetyckie impresje o ukochanej osobie. Tak jest na przykład w wierszu monotyp. Monotypia to technika artystyczna, która pozwala na uzyskanie tylko jednej odbitki. Poetka zdaje się więc rozumieć wiersz jako niepowtarzalną szansę na nakreślenie słowami portretu ukochanego („źrenice – wilgotne ptaki? ręce masz takie mocne,/ skrzydła spokojnych powrotów, ramię – morze północne”). Kilka utworów otwiera monosylabiczne słowo „on”. Wiersz On i list pierwszy zapisuje wahanie, czy pozwolić zabliźnić się ranom przeszłości (czy „pozwolić na przysychanie”?), „czy rozdrapywać – licząc, że nigdy się nie zagoją./ powtarzać, że tak lepiej”.
Wiersz on: drewno – kolejny element poetyckiej opowieści Radziewicz – jest przepełniony tęsknotą za szansami, które już przeminęły: w przeszłości coś mogło powstać, „wyrzeźbić się”, ale nie powstało. Ostatecznie jednak w tym wierszu zostaje zarysowana możliwość czasu teraźniejszego – podmiot mówi: „wycinam, strugam”. Jak mi się wydaje, ten gest w kolejnym utworze on: koniecznie czereśnia owocuje opowieścią o snuciu planów, o szukaniu celu życia. Męski głos w tym wierszu relacjonuje udany żywot – niczym przysłowiowy mężczyzna, osiągnął trzy rzeczy podstawowe: zbudował dom, zasadził drzewo i spłodził syna. Co jednak charakterystyczne dla poetyckiego światopoglądu Radziewicz, spełnienie okazuje się niemożliwe („pełna niespełnienia płynie moja rzeka”).
W trzeciej części tomiku, zatytułowanej w utracie zanurzyć stopy, Radziewicz podejmuje wcześniej zaznaczone tematy (mierzenia się ze światem, wartości zakorzenienia, potrzeby domu, miłości) – wszystkie one są rozpatrywane jednak w nieuniknionej perspektywie śmierci. W tę tematykę wpisane zostaje także pytanie o rzeczywistość tytułowego „światła”.
Pierwszy wiersz ostatniej części zbioru, zatytułowany stopy w świetle, jest zapisem poetyckich rozważań nad obojętnością świata („mam świat przed sobą – nie obchodzę świata”, „tak łatwo/ pogrążyć się w cieniu”), której przeciwstawiona zostaje jednak świetlista rzeczywistość (jej „posłańcami” są „wiązki promieni”). Podobne napięcia budują kolejne utwory – choć ich wydźwięk jest wyraźnie pesymistyczny (silniej jeszcze niż w poprzednich częściach zbioru), to zachęcają do poszukiwania ukrytych przebłysków „światła”. Szczególnie poruszające są wiersze bezpośrednio relacjonujące odchodzenie bliskich. Na uwagę zasługuje wiersz, który nie powinien się wstydzić, w którym zderzone zostały dwa obrazy – bezwstydu rozbierania z trudem ubierania zmarłej osoby („płaczesz,/ że trudne to umieranie”). W utworze rudzik pojawia się zaś starzejący się ojciec – przechodzi on swoiste „przepoczwarzenie”, „kokonieje”, chociaż nikt z jego otoczenia nie chce zauważyć zmian, które zachodzą. Wiersz zamyka jednak nadzieja na przejście w „dobre miejsce”.
Właśnie ta opozycja nadziei oraz smutku związanego z przemijaniem, odchodzeniem bliskich najlepiej charakteryzuje cały tomik Radziewicz. W tym kontekście tytuł zbioru podpowiadałby pozytywną puentę – „światło” zwycięża. Choć poetka podejmuje podstawowe, uniwersalne tematy, udało się jej uniknąć nadmiernego patosu. Przesądziła o tym – moim zdaniem – prostota tych wierszy, przemyślana konstrukcja tomu oraz celność poetyckiego nazywania.
Agata Tondera