Dariusz Nowacki
Ukosem. Szkice o prozie
Stowarzyszenie Inicjatyw Wydawniczych, Katowice 2013
Sylwia Kluczewska
Wycinanki, wyklejanki
Ostatnia książka jednego z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych krytyków literackich – redaktora kwartalnika „Opcje”, stałego współpracownika „Gazety Wyborczej”, „obiektywnego” krytyka feministek – Dariusza Nowackiego, nie doczekała się takiej recepcji, która otwierałaby dyskusję. A przecież „cięcie ukośne” ustanowione przez krytyka jako punkt wyjścia dla rozważań o współczesnej prozie polskiej, które zapowiada już okładka książki, do takiej debaty zachęca. Oto, jak chce Nowacki, zamiast popkulturowych rozpoznań podłużnych, porządkujących zjawiska wedle kodu binarnego, warto na literaturę spojrzeć po przekątnej, jednakowym zainteresowaniem darząc centrum i margines, sprawy aktualne i minione. Czy to nowatorskie podejście? Chyba nie, choć nie pytanie o oryginalność wydaje się wobec tego projektu krytycznego najistotniejsze.
Nie wypada nie wspomnieć o sprawie, z której Nowacki tłumaczy się już we wstępie – chodzi o całkowitą nieobecność w jego książce pisarek. Trochę przykro czytać o tym, że w zbiorze odsłaniającym twórczość autorów, których Nowacki „podziwia, nieledwie szanuje lub w ogóle nie ceni” (s. 7) nie znalazło się miejsce dla pisarek, ponieważ to oznacza, że w Polsce (Nowackiego) pisarki nie istnieją. Zbyt daleko idący wniosek? Zapewne, aczkolwiek zbiór pisarzy i ich dorobku po dokonaniu cięcia ukośnego i wedle rachunku prawdopodobieństwa winien kształtować się zgoła inaczej. Warto zatem zanotować, że „książka […] jest zbiorem szkiców o polskiej prozie współczesnej” (s. 7) zdecydowanie wybiórczym, a cięcie po przekątnej wykonane zostało chyba nożyczkami do cięć ozdobnych, w magiczny sposób unikającymi kobiet. Ukosem to także dobry przyczynek do tego, by zastanowić się nad sensem publikowania książek krytycznych, które nie porządkują literackiej rzeczywistości, nie proponują nowych rozwiązań, nie prognozują, a stanowią jedynie zestawienie serii ocen krytyka (w tym przypadku niedużych rozmiarów zestawienie – objętościowo nieprzekraczające dwustu stronic). Może właśnie tutaj – w braku elementów mobilizujących do dyskusji – tkwi powód nikłego zainteresowania, odzewu na tę książkę?
Męski szereg w Ukosem otwiera najlepszy bodaj w tej roli Szczepan Twardoch – ostatnie bożyszcze zarówno krytyki, jak i czytelników, co nieczęsto się zdarza, a przy tym pisarz o pięknie męskim nazwisku. Nie warto chyba narażać się przypominaniem o wyjściu pisarza z getta fantastycznego – sangwiniczny charakter Ślązaka nieraz dał już o sobie znać, a skutki tegoż miłe nie były – będę więc wzmiankować o nim i tekście, zgodnie z upodobaniem Nowackiego, stronniczo i selektywnie. Przede wszystkim krytyk wynosi autora Morfiny na piedestał, nie szczędząc wyrazów uznania i odwołując się do jego juweniliów – chwali, że pisarz dokonał niesamowitego postępu artystycznego, wręcz bezprecedensowego. Podobnie zresztą zdaje się sądzić sam Twardoch, odcinając się od swojej twórczości sprzed Przemienienia, jednocześnie jednak zauważając, że gdyby nie pierwsze wprawki, nie powstałaby Morfina. Zgryźliwi mogliby rzec, że to doskonała strategia rozwoju pisarza: najpierw opanowuje się warsztat, wysłuchuje się krytyki, zaznajamia z oczekiwaniami czytelników, by następnie już tylko zdobywać laury za niesamowity postęp. Co istotne, Nowacki – skończywszy chwalić Twardocha, opisując przy tym jego osobliwe rozdarcie między lewicą a prawicą – kreśli nielichy komentarz do jego wczesnych publikacji, obejmujący zarówno szczegóły konkretnych utworów, jak i poziom szerszy, a więc style, tropy, tendencje i fiksacje w całym dorobku. Dość wspomnieć o Twardochowej obsesji demaskowania komunistów z jednej strony, a słabości do Waffen-SS z drugiej, by móc przekonać, że jest interesująco.
Nie wszyscy pisarze mieli tyle szczęścia co Twardoch, nawet wziąwszy pod uwagę tylko pierwszą z trzech części zbioru – najbardziej wymagające, rozpostarte wokół całej twórczości literackiej danego pisarza Przekroje. Spośród pięciu omawianych tu autorów, tylko on i Michał Witkowski (przed linią mety pozostają: Wojciech Chmielewski, Piotr Ibrahim Kalwas, Radosław Kobierski) zdobyli wysokie uznanie krytyka, aczkolwiek, jak się zdaje, Witkowski – przecież zdolniejszy od Twardocha – odrobinę mniejsze.
W książce Nowackiego zresztą wprost proporcjonalnie do uznania wzrasta poświęcane pisarzowi miejsce. Będzie nawet dość zabawnie (a może strasznie?), gdy skonstatujemy, że w sytuacji tej dochodzi do małego pęknięcia podbudowy teoretycznej Ukosem, ponieważ okazuje się, że największe partie tekstu poświęcone są pisarzom mainstreamowym, głośnym medialnie i flirtującym z popkulturą, gdy tymczasem ci „z cienia” muszą zadowolić się niższą pozycją. Czyżby zadziałał, tak wyszydzany przez Nowackiego, samopowielający się mechanizm rynku?
Wracam jednak do Witkowskiego, należy zauważyć, że omówienie jego twórczości, zanurzone w kontekstach, daje trafny obraz współczesnej społeczno-literackiej rzeczywistości (być może niezamierzenie, wszak Nowacki wzbrania się we wstępie przed raportowaniem o czymkolwiek). Rzecz oczywista, nic w tym zaskakującego – Witkowski jest par excellence świetnym przykładem osobowości ponowoczesnej, oscylującej między płaszczyzną wykluczenia a centrum, między wysokim a niskim. By poszerzyć społeczną panoramę, autora Lubiewa należałoby skonsolidować z Twardochem – dodając do puli niepewne tożsamości etniczne i genderowe (zwłaszcza kulturową męskość) – oraz Kalwasem, uciekinierem przed zlaicyzowaną, zrelatywizowaną „cywilizacją śmierci” w ramiona prostej i surowej religii islamu. Nowacki tego nie czyni – szkice z Przekrojów otrzymały ramy niepozwalające na spotkanie jednego projektu pisarskiego z drugim.
Jest za to Nowacki dobitny w swych sądach, uszczypliwy i polemiczny wobec innych rozpoznań krytycznych. Pozytywny odbiór psuje tylko niekiedy maniera krytyka-mentora, będąca chyba swoistą prerogatywą Nowackiego, widoczna szczególnie dzięki posługiwaniu się wciąż tymi samymi zwrotami (prym wiodą wtrącenia typu „uspokajam”, „przecie”). Zadziwia natomiast kiepski popis retoryczny związany z połajanką, jaka stała się udziałem Kingi Dunin i Ewy Tomaszewicz. Przypomnijmy – Nowacki w recenzji Lubiewa (Niech o nas czytają, „Gazeta Wyborcza” z dn. 03.01.2005) zapisywał wątpliwość, czy Witkowski wie, co napisał, ponieważ – zdaniem krytyka – zawarte w książce wyczyny ciot (najbardziej chyba obciąganie lujom – heteroseksualnym mężczyznom) „wzmacniają homofobię”. Dodał też, że z „niesympatycznymi bohaterami” powieści „za żadne skarby nie chciałby się zaprzyjaźnić”. Za to wystąpienie Nowacki nazwany został „fałszywym przyjacielem” (tak pisała Ewa Tomaszewicz w tekście Dobry gej, czyli zły pedał na łamach „Krytyki Politycznej”), tolerującym homoseksualizm „pod warunkiem, że…”, tj. pod warunkiem, że homoseksualiści jak najmocniej upodobnią się do heteroseksualnej, monogamicznej większości, a więc de facto będą niemal heteroseksualni. Co jest zresztą jednym z najczęściej objawiających się przejawów „tolerancji” w społeczeństwie. Teraz Nowacki tłumaczy się z tego głównie poprzez… tłumaczenie Witkowskiego. Nie trzeba chyba dodawać, że ten adwokata raczej nie potrzebuje. Pozytywem kontynuowania wątku sprzed kilku lat jest przynajmniej odkrycie, że Nowacki rozumie zamysł pisarza apoteozującego Inność.
Zamknięcie części Przekroje ostatnim szkicem „dalekobieżnym” – omawiającym cały, choć jednocześnie skromny dorobek prozatorski Kobierskiego – i przejście do części zatytułowanej Zbliżenia to nomen omen skoncentrowanie się na wycinku, szczególe. Poddawane oglądowi są więc albo pojedyncze utwory pisarza (Sławomir Shuty, Krzysztof Varga), albo tomy mające z sobą wyraźne punkty wspólne (Kazimierz Orłoś, Zbigniew Masternak, Jerzy Franczak). Widoczna wcześniej przewaga mainstreamu nieco się rozmywa; obok obszernej analizy Ruchów Shutego – nota bene jednej z najciekawszych – stosunkowo dużo miejsca poświęcone zostaje trylogii dość przecież marginalnego na głównej scenie literackiej Franczaka. Z kolei krytyczne zacięcie Nowackiego do piętnowania „trylogii młodzieńczej” Masternaka (pada nawet zarzut o grafomanię) przysłania pobieżny i zdominowany tematem melancholii wgląd w twórczość Vargi. Akcenty zostały zatem – znowu – rozłożone nierównomiernie, tym razem jednak bez jednoznacznej przewagi pisarzy mainstreamowych nad tymi mniej znanymi.
W końcu, w najkrótszym i zarazem najmniej jednolitym pod względem zawartości rozdziale zatytułowanym Powroty przestrzeń oddana zostaje pisarzom powracającym. Znajdują się tu zarówno miniatury krytyczne dotyczące spóźnionych krajowych edycji lub wznowień, jak i tekst uderzający nie w materię utworu, lecz w metodę jego przygotowania (ostra krytyka niechlujstwa Warszawskiej Firmy Wydawniczej odpowiedzialnej za publikację dzieł zebranych Ireneusza Iredyńskiego). Nowacki dzieli się także kilkoma spostrzeżeniami wartymi odnotowania – na przykład że za próbami odnowienia twórczości danego pisarza kryje się z reguły garstka jego entuzjastów, a w wysiłek odnowicielski wpisana jest ironia: „im większe jest bowiem przekonanie, że niewydany czy przeoczony utwór jest w stanie wstrząsnąć obrazem prozy, z tym większym rozczarowaniem i dystansem jest on przyjmowany” (s. 186). Mało w tym cech destabilizujących znany porządek rzeczy, ale Nowacki nie starał się przecież takiego uzyskać. Wycinankę Ukosem należy zatem czytać istotnie w taki sposób, jaki zostaje zaproponowany we wstępie: jako zbiór szkiców o konkretnych projektach prozatorskich, nieroszczący sobie pretensji do tego, by przedstawiać jakiekolwiek ogólniejsze wnioski na temat współczesnej polskiej prozy. Co więc, w szerszym kontekście, wynika z publikacji? Problem w tym, że niewiele.
Sylwia Kluczewska