Anna Arno
Niebezpieczny poeta
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013
Marta Wyka
Myśląc o biografii Gałczyńskiego…
Nowa biografia została napisana, Anna Arno zatytułowała ją Niebezpieczny poeta (co jest cytatem z wiersza) – to życie było zresztą dobrze znane, tajemnic pozostało niewiele (nie ma jakiegoś nieznanego archiwum samego twórcy). Słowem, Gałczyński prze-pisany – czym nas porusza?
Nowoczesnej biografii Gałczyński nie posiadał, teraz brak ten został uzupełniony. Wydaje się, że sytuacja jest Gombrowiczowska – bowiem zasadnicze pytania tej biografii gromadzą się wokół dylematu „zachwycać się czy się nie zachwycać” oraz „czym dziś porusza”, a i co właściwie robić z tym poetą? Pisząc o zachwycie nie myślę o solidnej, dobrze udokumentowanej, sprawnie napisanej książce Anny Arno. Dystans autorki do przedmiotu, który opisuje, wydaje się dość wyrazisty. Nowoczesność oczekuje biografii podobnie spektakularnych i zaskakujących – ale w innych dekoracjach. Autorka niczemu nie uchybiła – poeta nie przekonuje…
Jest tak, że Gałczyński skandalizuje, ale skandale są porównywalne z innymi. Jego życie uczuciowe i erotyczne nie jest wyjątkowe. Związki z trzema kobietami jednocześnie? Picie, leczenie, polityczne prześladowania, przedwczesna śmierć? I to znamy. W sprawie pierwszej – uczuciowej – można by powołać się na przypadek Alberta Camusa (trzy kobiety towarzyszyły jego ostatnim dniom), piszą o tym szczegółowo jego biografowie, taktownie wstrzymujący się od publicznego ogłaszania tych rewelacji dopóki żyła żona, Francine Camus. Dzieci już muszą je skonsumować, a właściwie zignorować. U nas nieco podobnie dzieje się z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Dzieci się nie wtrącają, biografowie mogą napisać wszystko, na ile zaś wszechwładza biografa oświetla twórczość Iwaszkiewicza? Trudno wydać tutaj wiążące orzeczenie.
Życiowe przypadki, okoliczności, związki z ludźmi, ich krzyżowanie się i przenikanie, słowem to, co się działo, a nie było zaś znane i wzajemnie powiązane, trzeba sobie przyswoić. Sobie? Myślę o autorze / autorce biografii jako medium opowieści, ponieważ piszący / pisząca biografię musi ją też przeżyć, uformować i w formie nowego dania pokazać czytającej publiczności. Musi się więc – choćby ułamkowo, choćby częściowo ze swoim bohaterem utożsamić.
A z Gałczyńskim trudno tak postąpić, to prawie niemożliwe. Ewidencja jego losów – bo tyle nakazuje najpierw biografistyka – pasjonująca, lecz jakby papierowa. Czasy, w których żył, oddalone, ale nie na tyle, żeby dało się zignorować ich bolesny dramatyzm. Niektóre wątki wciąż niejasne – niektórych rozjaśnić się nie da (do nich zaliczam lata socrealizmu, a także lata pisania do „Prosto z mostu”). Nie da się w tym przypadku mówić o „współpracy” z prawicową gazetą, ponieważ Gałczyński nie nadawał się do żadnych zorganizowanych zespołów (a tym są czasopisma), dobrze się czuł w kręgach ludzkich, ale cyganeryjnych, luźnych, bez zobowiązań.
Ponad odrobionym zadaniem autorki biografii unosi się poeta, który sam zorganizował swoją życiową scenę, sam odgrywał role, które dla siebie napisał, nie zapominając prawie nigdy o tym, że jest aktorem dramatu zwanego życiem i nosi kostium skrojony tylko dla niego. Odłożony, po latach, do rekwizytorni, kostium ten nie pasuje na żadnego innego aktora z tej (czyli poetyckiej) branży.
Drugim jego żywiołem, obok sceny – była firma. Firma „kłamstwa, żelaza i papieru” (tak w Notatkach z nieudanych rekolekcji paryskich), dostarczająca środków utrzymania, mamony (używał tego słowa z lubością). Pisał więc na zamówienie, co dziś nikogo nie dziwi. W jego czasach krytycznie spoglądali na taki przypadek zawodowi moraliści.
Teatr i biuro nie dadzą się pogodzić. W każdym razie nie mieszczą się w stereotypie bycia poetą, zresztą Gałczyński nie szukał bynajmniej takiej zgody ani nie ukrywał swoich intencji. Ale był też punkt trzeci. Gdy zapadała kurtyna nad kolejnym wierszowanym spektaklem, budziły się osobiste demony, egzystencja pozbawiona uroku języka okazywała się nie do zniesienia. Ciągi dalsze wylicza i opisuje Anna Arno.
Szaleństwa Kostka były powierzchnią – wymazać ich nie sposób, ale to one właśnie utrudniają dotarcie do prawdziwego węzła życiowego dramatu.
Inni poeci podobnej konstrukcji żyli dłużej niż on – mogli więc zmienić kostium. Herbert (podobny do niego), który wyrzucał mu co prawda ornamentatorstwo, urządził humorystyczną stypę po jego śmierci. Kpiarstwo dało znać o sobie, pomimo poetyckiego konfliktu. Gdy Czesław Miłosz odchodził w starość, uznał Gałczyńskiego za poetę swojej młodości. Chętniej wybaczył Poemat dla zdrajcy niż Chodasiewicza. Nie mógł niestety oznajmić tego Gałczyńskiemu w pojednawczej rozmowie telefonicznej.
Biografię organizują przypadki. Konstrukcją jest tylko sam jej tekst. Takim wymownym przypadkiem, niezwykłym przypadkiem, był fakt, iż dwaj poeci spotkali na swojej drodze kobietę, która teraz łączy niespodziewanie ich losy. Nela Micińska (siostra Bolesława) była wielką miłością Gałczyńskiego, gdy po wyjściu z obozu w Altengrabow zatrzymał się we Francji. Utrzymywał z nią kontakt do końca życia. Wiedział o tym mało kto, teren był zarezerwowany dla srebrnej Natalii.
To Nela Micińska podjechała taksówką pod polską ambasadę w Paryżu, przy ulicy Saint Dominique, aby zabrać Miłosza do domu „Kultury”, gdy podjął ostateczną decyzję o zerwaniu z PRL-em. Odwiedzał ją wielokrotnie w Mentonie, potem przelał swoją przyjaźń na córkę Bolesława – Annę Micińską (Dunkę), pisząc dedykowany jej wiersz, którego ciemny ton porusza. Ale jest tam też serce.
Po to więc między innymi potrzebne są biografie – żeby ukazać ścieżki ukryte w gąszczu faktów uważanych za najważniejsze. Burzliwe życie wojenne i powojenne Gałczyńskiego zamknęło się już w swojej emocjonalności. Nie wiemy, jaka ona była naprawdę. Gdy odgrywa ją poeta – daje nam złudzenie dotknięcia żywej materii. Aktorstwo Gałczyńskiego, jedyne w swoim rodzaju, pobudzi, być może, nowoczesnych performerów.
Czytałam – i studiowałam – Gałczyńskiego inaczej niż Anna Arno, choć czytałyśmy te same teksty. Zainteresowałam się nim w latach innej poezji „na zamówienie”. Dydaktycznej, pisanej jak szkolne zadanie. Gałczyński był reliktem nieistniejącej epoki rodziców. Potem zaś stał się tematem niezliczonych zadań literaturoznawczych, i te mnożą się po dzień dzisiejszy.
Ale „upiorny nonsens polskich dni”, ale piosenka dla bezrobotnej inteligencji mają wciąż jakieś przykuwające działanie. Dlaczego? Wiersze dla recytatorów, dla szkolnych kółek dramatycznych? Bard powojenny w berecie i battle dresie dobrze się prezentował na scenie. Co znaczy ta postać dla nowoczesnego czytelnika?
Marta Wyka