Sylwia Chutnik
Jolanta
Wydawnictwo Znak, Kraków 2015
Agnieszka Nęcka
Taktyka kameleona
„Nie mówić, nie ufać, nie odczuwać” – tak brzmi życiowa maksyma Jolanty, głównej bohaterki najnowszej powieści Sylwii Chutnik. Z jakichś powodów ta młoda, niepewna siebie, pogrążona w marazmie dziewczyna postanowiła być twarda, nieprzejednana, nieufna i wycofana, ale na szczęście dla czytelników odpowiedź na pytanie: „Co do tego doprowadziło?” – nie jest tak jednoznaczna, jak można by się było domyślać. Biografia bohaterki przepełniona jest wprawdzie traumatycznymi doświadczeniami, ale i one nie tłumaczą wszystkiego. Niemniej przez nagromadzenie urazów wydaje się, że Jolanta została skazana na życiową klęskę. Jest bowiem – podobnie jak inne bohaterki wcześniejszych książek prozatorskich Chutnik – postacią na wskroś „zwyczajną”, pospolitą, jedną z wielu dziewczyn, które dorastały w latach 80. XX wieku w blokowisku (w tym przypadku sytuującym się na warszawskim Żeraniu, a więc miejscu niejako specjalnie naznaczonym „trudną historią i brakiem perspektyw”). Jolanta swoją biografią idealnie wpisuje się w niesprzyjające okoliczności czasu i miejsca. Powiedzieć jednak, że centralna postać najnowszej powieści autorki Kieszonkowego atlasu kobiet jest kolekcjonerką negatywnych doświadczeń, to wyrazić się dość oględnie.
Po kolei jednak. Rekonstrukcja życiorysu Jolanty nie przysparza żadnych trudności. Dzieje się tak choćby dlatego, że jej dramaty są dramatami wielu kobiet. Jej historia zaczęła się, rzec by można, dość klasycznie. Kiedy Jola była w podstawówce, została porzucona przez ojca, który odszedł do innej kobiety, tracąc kontakt z córką. Niemogąca pogodzić się z odejściem męża matka dziewczyny, broniąc „prawa do picia jak niepodległości”, popadła w alkoholizm i w konsekwencji umarła. Pozostała jednak dla Jolanty niezwykle istotna. Była bowiem najważniejszą osobą, którą dziewczyna zwykła obwiniać o swoje trudne położenie, uważając, że zmarła jej na złość, „[d]epcząc marzenia i ambicję, jak również niwelując możliwość zmiany losu jej i najbliższych. Jedyna osoba, z którą mogła rozmawiać i która przychodziła do niej w nocy, by głaskać ją po głowie”. Nieczuła za życia na jej potrzeby, matka miała wynagrodzić po śmierci córce brak zainteresowania i nieokazywanie dzieciom rodzicielskiego ciepła. To jednak jedna z wielu iluzji, jakim chciała ulec Jolanta.
Starający się pocieszyć osierocone dziecko, krewni kusili wprawdzie „mglistą przyszłością, tak jakby coś, co ma się dopiero wydarzyć, mogło posklejać rozrywane serce i stłumić ból niedający chodzić, siedzieć i spać”. Ale brutalna rzeczywistość ani na moment nie pozwalała o sobie zapomnieć. Opiekę nad niepełnoletnią przejął brat, który również po kilku latach zniknął z życia bohaterki, wyjeżdżając za granicę i nie utrzymując kontaktu z młodszą siostrą, w której życiorys wpisana została jeszcze jedna trauma – gwałt dokonany na niej przez sąsiada. Dziewczyna nikomu się nie zwierzyła, sądząc, że i tak nikt jej nie uwierzy. Mimo iż nie było to łatwe, chciała walczyć o samą siebie i nie pozwolić, by to zdarzenie zdeterminowało jej egzystencję. Ale nie do końca jej się to udało. Nawet jeśli decydowała się na oczyszczającą spowiedź (pisząc dziennik), to unikała „trudnych” tematów: „Zapełniała kolejne strony swoimi zwierzeniami, które nikomu nie były potrzebne, ale spisując je, miała poczucie głębokiego wniknięcia w swoją psyche, duszę i co tam jeszcze człowiek w środku ma. Pamiętnik był niezawodną tratwą do przepływania przez meandry dojrzewania i nocnych smuteczków roszonych łzą”.
Notowała wszystkie, nawet te najbardziej banalne, drobne, nieistotne zdarzenia. Jednej z największych traum przelać na papier wszakże nie potrafiła. „Opisała je co prawda, ale potem skrupulatnie zamazała czarnym długopisem aż w kartce zrobiła się dziura. Czarna dziura”. Wymazywanie z pamięci, zapominanie nie należy do prostych czynności. Nic więc dziwnego, że osamotnienie i frustracja z czasem zaczęły się pogłębiać. W konsekwencji Jolanta uciekała w sny, fantazje lub autodestrukcyjne zachowania. Wszystko po to, by „[n]ie komplikować życia, taka dewiza. W razie czego zamykać oczy i przenosić się do krain w stylu jacht na wzburzonych falach lub pachnąca zielonym jabłuszkiem wanna. Mocno zaciskać palce na kawałku rozbitej butelki. Nie oglądać się za siebie”. Iść naprzód i nie powracać do wspomnień – to nadrzędny zamysł zagubionej Jolanty, mający na celu zapewnić jej przetrwanie.
Dalsza część biografii dorastającej kobiety układa się także „klasycznie”: dziewczyna trafiła do szkoły krawieckiej, po skończeniu której wdała się w wakacyjny romans. Ciąża i ślub z niemal nieznanym chłopakiem dopełniły obrazu beznadziei. Marzenia o własnym biznesie szwalnianym czy gastronomicznym spełzły na niczym. I choć wydawać by się mogło, że przeznaczenie dało Jolancie „drugą szansę”, stawiając na jej drodze kochającego męża i córeczkę, to samounicestwiające zapędy dziewczyny przyspieszyły. Nie mogąc odnaleźć swojego miejsca w świecie i próbując dopasować się za wszelką cenę do standardów rzeczywistości, popadała w coraz głębszą depresję. Tak została bowiem wychowana, by ukrywać swoje prawdziwe uczucia. Wszak: „Dzieci z rodzin rozbitych jak butelka na bruku codziennie wyjmują sobie odłamki z serca i zszywają krwawe rany. Na okrętkę zszywają, ściegiem pośpiesznym i mocnym jak ich napięte do granic możliwości mięśnie. Ich aorty wykrzywione od nerwowego przełykania śliny, ich sztywniejące kości. Jolanta wbijała sobie paznokcie w skórę i uśmiechała się szeroko”. Nikt nie troszczył się o psychikę dorastającej w trudnych warunkach dziewczynki, ponieważ takie też były czasy. Żerań lat 80. pogłębiał dodatkowo destrukcję. Górujące nad przestrzenią kominy elektrociepłowni, kanał żerański, fabryka samochodów FSO, hotele robotnicze, rozpadające się kamienice, chaszcze i trzepaki tworzyły klimat miejsca, w którym dni „ciągnęły się jak guma do życia, przyklei się taka do podeszwy i spowalnia kroki”, a mieszkańcy zamknięci we własnym gronie, wzajemnie się infekując „rdzą”, niewiele się od siebie różnili i nie mieli wygórowanych oczekiwań.
W rezultacie bohaterka najnowszej powieści Chutnik, mając niespełna dwadzieścia lat, trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie jej osobowość została zdiagnozowana jako chwiejna i ze skłonnościami samobójczymi. Czy można było tego uniknąć? Wydaje się, że nie. Jola jest wyizolowana, sam na sam zmaga się z własnymi lękami i potrzebami, od nikogo nie otrzymując wsparcia. Niezaspokojone pragnienie głaskania jest jednym z tych, które będzie miało w jej dorosłym życiu największe konsekwencje. Co więcej, nieznośna świadomość tego, że wszyscy ją porzucają (najpierw ojciec, potem matka i brat), sprawiła, że tym łatwiej wyzbyła się emocji. Nie miała więc szans na wygranie z depresją, zaś jej jedyną reakcją były ucieczki od rzeczywistości, których doznawała ściskając do bólu kolorowe szkiełka czy śpiąc. Nie potrafiła też poprosić o pomoc, ponieważ nikt jej nie nauczył kochać. Jej dom i dzieciństwo uległo destrukcji, stając się bolesnym dziedzictwem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. W efekcie Jolanta okazuje się „klasycznym” przypadkiem dziecka naznaczonego traumą porzucenia, z którą dziewczyna będzie przez wiele lat walczyła. Jak się jednak okazało, nieskutecznie. Toteż nieustannie będzie podejrzewała męża, że – podobnie jak jej ojciec – i on również opuści rodzinę. Obawa przed kolejnym porzuceniem paraliżuje ją do tego stopnia, że Jolancie zdarza się zostawić bez opieki własne dziecko. Chutnik pokazuje także bezskuteczność dzisiejszej popowej terapii, której symbolem uczyniła onegdaj niezwykle popularny program Anatolija Kaszpirowskiego – hipnotyzera specjalizującego się w medycynie niekonwencjonalnej.
Największy chyba problem, z którym zmaga się Jolanta, to nieumiejętność określenia życiowego celu. Bohaterka najświeższej książki prozatorskiej autorki Cwaniar nie wie de facto, czego pragnie i jak to osiągnąć. Jest absolutnie bierna. Zawsze bowiem wybiera strategię kameleona. Dzieje się tak dlatego, że chciała przeżyć życie bezboleśnie, będąc niewidoczną dla innych. Toteż lubiła się wtapiać w otoczenie, by nikomu nie przeszkadzać. W konsekwencji utraciła niezbędną do „normalnego” społecznego funkcjonowania wrażliwość. Stąd stabilizacja u boku męża była tylko następną iluzją. Inaczej jednak być nie mogło, skoro Jolanta nauczyła się nie odczuwać, wierzyć, że „[ż]ycie to nie są jakieś tam frywolitki, tylko cała gama zła. Uświadom to sobie, bo potem zdziwienie i pretensje”. Bohaterka Jolanty nie chciała być zaskakiwana i nie potrafiła brać odpowiedzialności za własne czyny. Nie umiała też okazywać ciepła i zaangażowania. Jest nie tylko ofiarą mężczyzn (porzucenie przez ojca, gwałt, brak zainteresowania brata, niemożność dogadania się z mężem), ale w równym stopniu krzywdzicielką samej siebie. Nie potrafiła się ogarnąć i wziąć spraw w swoje ręce, ale prawdziwy kryzys tożsamości – paradoksalnie – pojawił się dopiero w momencie, gdy urodziła córkę. Strach przed nieumiejętnością sprostania roli żony i matki spowodował, że Jolanta coraz mocniej zapadała się w sobie. W efekcie pewnego dnia coś w niej pękło i wyruszyła pieszo ku Bałtykowi.
Jolanta potwierdza konsekwencję w wyborach tematyczno-poetologicznych Chutnik. I tu mamy do czynienia z balladowym stylem, specyficznym językiem, wszechobecną ironią. Tym razem jednak kwestie socjalne zeszły na plan dalszy, zaś literackie klisze czy stereotypowe wyobrażenia zostały w jakimś sensie odświeżone. Gdzieś w tle pojawia się transformacja ustrojowa przypominająca o tym, w jaki sposób siermiężne lata 80. XX wieku przekształciły się w kapitalistyczne szaleństwo. Szara codzienność powoli ustępowała rozstawianym na ulicach kolorowym reklamom, ale nie do końca było wiadomo, w jaki sposób wykorzystać podsuwane przez nowy system szanse i w jaki sposób uniknąć pułapek konsumpcjonizmu. Wszak: „Był rok osiemdziesiąty dziewiąty, kraj otrzymał właśnie możliwość wyjścia z zapaści i ręce mu się trzęsły. A ludzie przysiedli w kuckach i czekali. Wgapiali się codziennie w telewizor i czekali”. Czekali, aż urealnią się wizje znane z katalogów z RFN-u, ale nic takiego nie miało miejsca. W zamian odsłoniła się potransformacyjna groza i prowizorka. Mimo iż końcówka poprzedniej epoki zbiegła się z wchodzeniem przez Jolantę w dorosłość, to koszty przekształceń ustrojowych zdawały się mieć niewielki wpływ na bohaterkę omawianej tu książki. Tematem głównym najnowszej prozy autorki Dzidzi stała się bowiem siła podświadomości i konsekwencje dziedziczenia po rodzicach lęków, które uniemożliwiają szczęśliwą egzystencję. Najnowsza książka Chutnik to opowieść o rozbitym domu, który nie konotuje bezpieczeństwa i daleki jest od Arkadii oraz o trudach (od)budowania międzyludzkich relacji. Ale to także narracja problematyzująca nieprzeniknioność ludzkich zachowań. Nie do końca bowiem wiadomo, dlaczego Jolanta ugięła się pod ciężarem swojego losu i dlaczego przerosły ją w gruncie rzeczy proste obowiązki. Chutnik tym razem nie pokusiła się o odkrycie wszystkich kart, starając się – jak sądzę – przekonać, że przeciętna osobowość może kryć intrygujące tajemnice, ponieważ człowieczej psychiki nie da się sprowadzić tylko i wyłącznie do opisywanych w psychologicznych poradnikach przypadków. Ten, komu wydaje się, że jest inaczej, uwierzyłby zapewne w skuteczność seansów Kaszpirowskiego. A to, jak wiadomo, donikąd nie prowadzi. Szkoda jedynie, że przesłanie Chutnik jest niezwykle banalne: bagażu doświadczeń nie można się pozbyć, zaś uwarunkowania społeczne, w których dorastamy, determinują naszą przyszłość. To frazes, jakich (także w Jolancie) wiele. Ale czy można mieć o to do pisarki pretensje, skoro „życie to nie są jakieś tam frywolitki”?
Agnieszka Nęcka