Szczepan Twardoch
Drach
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
Robert Ostaszewski
Karminadel
Powieść Drach wzbudziła spore zainteresowanie, nim jeszcze wyszła drukiem, czemu trudno się dziwić. Miała to być następna książka Szczepana Twardocha po bestsellerowej, świetnej i powszechnie docenionej Morfinie (2012), więc wielu czytelników było ciekawych, czy pisarz utrzyma wysoki poziom swojej prozy. Poza tym autor Wiecznego Grunwaldu (2010) zapowiedział, że pracuje nad opowieścią o Śląsku, rodzinnym regionie o powikłanej przeszłości i nieostrej teraźniejszości, a ponieważ wcześniej pisarz dał się poznać jako spec od formułowania wyrazistych sądów o dookolnej rzeczywistości, spodziewano się fajerwerków i kontrowersji oraz zastanawiano, jak ujmie temat śląskości. I jak to zrobił? Po swojemu. Po Twardochowemu.
Powieść ma na pierwszy rzut oka dość skomplikowaną strukturę. Narratorem jest tytułowy drach. W godce śląskiej słowo to oznacza latawiec, ale w książce Twardocha ma ono zdecydowanie inne i – co tu kryć – mgliste znaczenie. Jeden z bohaterów, pomyleniec boży, stary Pindur twierdzi choćby, że „srogi drach” jest „wielkim smokiem”. Drach w powieści jest rodzajem metafizycznego konstruktu obdarzonego świadomością i nieskończenie pojemną pamięcią, będącego ziemią i zarazem wszystkim tym, co na ziemi istnieje. Drach, choć zanurzony w czasie, istnieje jakby poza czasem, w wiecznym „teraz”, dlatego snuta przez niego opowieść o śląskich rodzinach Magnorów i Gemanderów oraz ludziach, którzy są mniej lub bardziej z nimi związani, jest achronologiczna i symultaniczna. W każdym z rozdziałów narracja płynnie przechodzi przez różne płaszczyzny czasowe – na przykład w rozdziale pierwszym opisane zostały wydarzenia rozgrywające się w latach: 1906, 1918, 1921, 1934, 1939, 1942, 1945 – z wieloma przy tym przeskokami od bohatera do bohatera oraz z miejsca na miejsce. Wbrew pozorom taki rodzaj narracji nie generuje tekstowego chaosu i nie nastręcza większych problemów w lekturze, a to dzięki nawracającym i stopniowo rozwijanym w trakcie opowieści motywom i wątkom, nadającym tej prozie specyficzny rytm, rzec można hipnotyczny (przynajmniej dla mnie).
Stworzenie takiego a nie innego narratora było bardzo zmyślnym posunięciem Twardocha. Dzięki konstrukcji dracha autor mógł swobodnie zmieniać perspektywy w opowieści, przechodzić od jednego punktu widzenia do drugiego, przy tym traktując wszystkie na równi i unikając zainstalowania w tekście jakiegokolwiek dyskursu dominującego (w różnym tego określenia znaczeniu). Wykoncypowany przez pisarza typ narracji doskonale przystaje do opowieści o Śląsku w XX i początkach XXI wieku, miejscu mocno doświadczonym przez historię, w którym sytuacja narodowościowa, społeczna i polityczna pełna była dotkliwych zawirowań i tąpnięć. Nieźle też sprawdza się w przedstawianiu głównych bohaterów powieści Josefa Magnora i jego prawnuka Nikodema Gemandera, mężczyzn na pozór mocnych i twardo stąpających po ziemi, jednak przy tym rozchwianych emocjonalnie i psychicznie. Co nie zmienia faktu, że ten sam efekt Twardoch mógł osiągnąć, stosując zwyczajną narrację symultaniczną prowadzoną z punkty widzenia kilku bohaterów. Czyżby sztuka dla sztuki, udziwnianie dla samej dziwności? Niekoniecznie. Nie można zapominać, że Twardoch zaczynał jako autor prozy gatunkowej, doskonale opanował jej schematy, i wciąż chętnie je wykorzystuje. Co widoczne jest także w Drachu.
Na dobrą sprawę, gdyby pominąć narracyjne koncepty w Drachu, powieść jest ni mniej, ni więcej tylko sagą rodzinną, choć oczywiście zatomizowaną, rozsypaną, pozbawioną chronologicznego uporządkowania. Inaczej rzecz ujmując, powikłaną jak losy głównych bohaterów i historia Śląska. Jak w każdej sadze, sporo jest w książce Twardocha wątków obyczajowo-historycznych, jednak fabularny napęd zapewniają tekstowi opowieści rodem z prozy gatunkowej, czyli kryminalne i romansowe. Skupię uwagę na tych drugich, bo dobrze unaoczniają wszelkie blaski i cienie nowej prozy autora Zimnych wybrzeży (2009). Josef, któremu udało się przetrwać masakry wojny pozycyjnej we Francji w trakcie I wojny światowej, wraca do rodzinnej miejscowości i pracy w kopalni, żeni się i płodzi dzieci. Jednak potem dość przypadkowo wikła się w romans z mieszkającą w Gliwicach nastoletnią Niemką, lekko zaburzoną emocjonalnie. Jest ona dla Josefa wcieleniem Inności, do tego spełnieniem erotycznych marzeń, ale też dziewczyną, którą kocha, choć nie uświadamia sobie tego uczucia. Ukrywany związek z Niemką koniec końców popycha bohatera do zbrodni i całkowicie zaburza jego równowagę psychiczną, i tak mocno nadwątloną wojennymi traumami, co w efekcie sprawia, że trafia na długie lata do szpitala psychiatrycznego. Prawnuk Josefa, Nikodem, jest architektem, który odniósł wielki sukces zawodowy i finansowy. Ma – jak mu się wydaje – szczęśliwą rodzinę, którą jednak porzuca dla młodej „dziewczyny, która mu się wymyka” i wreszcie wymknie skutecznie, kiedy okazuje się, że żona Nikodema choruje na raka. O ile historia romansu Josefa, swoista wariacja na temat miłości niemożliwej, dobrze osadzona w burzliwych realiach Śląska lat tuż po I wojnie światowej, prezentuje się ciekawie i – by tak rzec – świeżo, o tyle opowieść o perypetiach Nikodema niebezpiecznie zbliża się – szczególnie w zakończeniu – do rozwiązań rodem z harlequina. O czym świadczy choćby to, że działania architekta zdają się bardzo słabo umotywowane w tekście. Z Josefem sprawa jest klarowna – cierpi on, choć o tym nie wie, na zespół stresu pourazowego, który pcha go do autodestrukcyjnych działań. Ale dlaczego Nikodem miota się w życiowym i emocjonalnym amoku, dokonując nazbyt pochopnych wyborów, albo z niezrozumiałych powodów powstrzymując się od dokonania innych? Bo jest znudzonym trzydziestopięciolatkiem, któremu wszystko przyszło w życiu zbyt łatwo? Bo za dużo pije? Bo zbyt wcześnie dopadł go kryzys wieku średniego? Każda z motywacji podpowiadanych przez autora powieści wypada blado, niezadowalająco. Oczywiście, historia Nikodema była potrzebna Twardochowi, aby spiąć losy rodziny przedstawiane w sadze efektowną klamrą, domknąć sekwencję powtarzających się cykli – po tragedii w finale powieści architekt trafia do tego samego szpitala, w którym kiedyś przebywał jego pradziadek. Tyle tylko że takie rozwiązanie skłania do postawienia pytania o logikę, która rządzi Drachem, a także o nadrzędny cel, który stawiał sobie Twardoch, pisząc tę powieść. Czy autora interesowało zgłębianie fenomenu Górnego Śląska, czy też historia tego regionu i ludzi tam mieszkających miała być tylko tłem do opowieści rodem z prozy gatunkowej? Zdaje mi się, że bliższe prawdy jest to drugie rozwiązanie.
Po pierwszej lekturze nowej powieści Twardocha nasunęła mi się na myśl wątpliwość: dlaczego w Drachu tak mało miejsca pisarz poświęcił czasom PRL-u? Szczególnie w porównaniu z bardzo rozbudowanymi wątkami, których akcja rozgrywa się po I wojnie światowej czy współcześnie. Czyżby nic godnego uwagi nie działo się wtedy na Śląsku? Skąd ta wyrwa w rozsypanej sadze rodzinnej nakreślonej przez Twardocha? Oczywiście, można by próbować argumentować, że skoro ta saga z założenia jest rozsypana, to mogą w niej ziać wyrwy – choćby nawet ogromne. Wydaje mi się jednak, że to słaby argument. Jak sądzę, Twardocha interesowały przede wszystkim psychologiczne perypetie i powikłania bohaterów, natomiast problemy Śląska, Ślązaków i śląskości, których prezentacja wymagałaby w miarę ciągłej opowieści, zdecydowanie zepchnięte zostały na dalszy plan. W gruncie rzeczy autor Epifanii wikarego Trzaski (2007) w nowej powieści nie odkrywa więcej z fenomenu Śląska i śląskości, niż to zrobili na przykład Stefan Szymutko w Nagrobku ciotki Cili (2001), Małgorzata Szejnert w Czarnym ogrodzie (2008) czy Kazimierz Kutz w Piątej stronie świata (2010). A i kontrowersji na ten temat w Drachu nie ma, bo trudno uznać za takowe motywy relacjonujące niechęć części Ślązaków do włączenia ich „małych ojczyzny” do odradzającej się po I wojnie światowej Polski czy ich służby w Wehrmachcie w czasie II wojny. Wprawdzie dla wielu Ślązaków, szczególnie tych starszego pokolenia, wciąż są to tematy, o których raczej się nie mówi – o czym zresztą Twardoch w powieści wspomina – ale w dyskursie publicznym są już one całkiem dobrze osadzone.
Nie ulega wątpliwości – przynajmniej dla mnie – że Drach jest powieścią świetnie napisaną, że Twardochowi udało się połączyć w spójną i przekonującą całość rozmaite stylistyki i języki oraz że są w tym tekście fragmenty naprawdę wybitne. Jednak – powiem szczerze – spodziewałem się po tej książce więcej, niźli zmyślnej żonglerki gatunkowymi schematami ze Śląskiem w tle. Miała być śląska rolada z gatunkowymi dodatkami, a wyszedł zwykły karminadel z nazbyt rozdrobnionego (tekstowego) mięsa.
Robert Ostaszewski
Marek Mikołajec
DRACH – czyli więcej niż metafora.
Kilka spostrzeżeń
Trylogia historycznej gorączki
Wieczny Grunwald oraz Morfina tworzą z Drachem sekwencję. Nie jest ona jednak oczywista, ponieważ dotyczy sfery ideowej, nie zaś bezpośrednio fabularnej, wyrażonej choćby w ciągłości powieściowej akcji i powracających w kolejnych książkach bohaterach. Szczepana Twardocha interesuje szczególny typ bohatera zdeterminowanego przez historię, trawionego przez gorączkę historyczną. Trylogia utworzona przez jego ostatnie powieści ma u swoich podstaw przedpolityczne, mesjańskie wyobrażenia o podmiotach targanych wiatrami historii.
Ostatnie książki łączy też coś więcej. Twardoch w swoich powieściach sięga po fantazmatyczne postaci towarzyszące, czuwające nad powieściową akcją i ideową aurą. Legitymizują, uwiarygadniają one porządek fabularny oraz kreują sferę symboliczną powieści. O ile w Wiecznym Grunwaldzie pisarz kreśli fantazmatyczny obraz czarnych bogów i polskości (Matki Polski zarządzającej historykami, pieczołowicie usuwającymi obcobrzmiące nazwy miejscowości, krajobrazy), o tyle w Morfinie pojawia się „ta trzecia”, ktoś, kto towarzyszy niepewnemu swoich ról społecznych Konstantemu Willemannowi[i] jak cień przez całą powieść. Natomiast w ostatniej powieści podobną rolę pełni tytułowy Drach, który pozostaje niewzruszony w obliczu dramatycznych losów Górnoślązaków – co uwydatnia osobisty stosunek pisarza do miejsca, w którym żyje i z którego pochodzi. Nieczułość, obojętność Dracha ma spotęgować dramatyczny rys losów Ślązaków. Sam Drach jest też znakiem literackiego konceptu „postaci towarzyszących”, obecnego już w poprzednich powieściach, a teraz rozbudowanego do nowej skali.
Mesjańska geologia, by nie oszaleć z rozpaczy
W Drachu pisarz nie popada jednak w partykularyzm, snuta przez niego opowieść za sprawą tytułowej figury Dracha urasta do wymiaru uniwersalnego. Twardoch – mimo że egzystencjalnie i historycznie (zamieszkanie, przodkowie) jest związany ze Śląskiem – stara się przez tytułową figurę ostudzić swoje zaangażowanie w lokalne sprawy. Pisarz wie, że przekształcenie partykularnego w ogólnoludzkie jest warunkiem udanego pisarskiego przedsięwzięcia. Stefan Szymutko przestrzegał o tym, pisząc: „Niemniej, wejście w owo ogólnoludzkie, które u spodu nie przestaje być partykularne, wiąże się z rezygnacją, zapomnieniem albo – przynajmniej – ze zgodą na mniejszą ważność swojskiej partykularności”[ii]. Świadome osłabienie emocjonalnych związków z gliwicko-rybnicką ziemią, rodzinnymi losami odbywa się właśnie przez konstrukcję trzecioosobowego, auktorialnego narratora[iii] oraz figurę tytułowego Dracha. Pisarz przez te praktyki osłabia konkret historyczny i egzystencjalny swojej powieści. Śląscy bohaterowie (rodziny Magnorów, Czoików, Gemanderów) żyją w nadodrzańskim pograniczu w czasie świeckim, walczą w wojnach, powstaniach, żenią się i mają dzieci, ale ich los jest częścią czasu mesjańskiego. Tyle że pozbawionego jakiegokolwiek Mesjasza. Bohaterowie Dracha należą już jednocześnie do „teraz” i do „dnia ostatniego”.
Co ciekawe, pisarz pozostawia wskazówki do interpretacji swojej książki. Jak Stefan Szymutko objaśniał w eseju Zaczyn, opublikowanym na łamach katowickiego „FA-artu”, zasady konsgtrukcji Nagrobka ciotki Cili, tak w kwartalniku „Fabryka Silesia” pisarz w felietonie z cyklu „na skwŏl pisane” zdradza idée fixe Dracha. Twardoch wychodzi od wspomnienia ukochanej babci, czyli „ōmy”, by dalej rekonstruować etymologię tego tajemniczego słowa: „Drach to po naszymu latawiec. Drachem również nazywano łobuza, urwisa. «Ty drachu!» – pamiyntōm – przezywała pō mie ōma Mela Twardoch, jak żech po szkole zahabiył karminadla z patelnie przed ŏbiōdym. Terōzki ŏna dwanōście lōt je już w ziymie, a jo durch tego dracha pamiyntōm”[iv]. To przezwisko pozostające w pamięci jest punktem wyjścia, punctum umożliwiającym ocalenie historyczności ukochanej osoby w opowieści. Dalej pisarz szuka źródłosłowów dla tytułowej frazy, czyli niemieckiego die Drache („smoka”), który wziął się od łacińskiego draco, wywodzącego się z kolei od greckiego drakon, które swój początek ma w derkhestai, czyli „widzieć wyraźnie”. Twardoch, by uczynić tytułowe pojęcie bardziej złowrogim, przywołuje jeszcze Bazyliszka, rażącego ludzi śmiertelnym spojrzeniem. Te filologiczne analizy mają pokazać, że oto Drach jest słowem z potencjałem do literackiego opracowania. Wszechwiedzący, niewzruszony smok staje się jednym z ziemią. Pisarz konstatuje i objaśnia: „Górny Śląsk jest Drachem. To coś więcej niż metafora, ale nie potrafię jednoznacznie określić, co dokładnie mam na myśli, pisząc, że to coś więcej niż metafora. Do tego właśnie potrzebuję literatury i jest to zdanie: Górny Śląsk jest ciałem Dracha – właśnie literackie”[v]. Horst Bienek w Pierwszej polce ustami ojca rodziny, Leo Marii Piontka, opowiada zbliżoną mityczno-biblijną parabolę ziemi śląskiej[vi]. Podobnie czyni Gustaw Morcinek w Ondraszku, opisując „Szląsk” jako falującą od przechodów wojsk ziemię[vii]. W tych geopoetyckich alegoriach i porównaniach ujawnia się wielka potrzeba przyłapania śląskiego ducha miejsca (genius loci), ale także pobrzmiewa w nich pragnienie mitu, echo kosmogenicznej, a nawet etnogenetycznej literackiej opowieści.
Dracza forma
Drach jest intelektualną konstrukcją warunkującą trwanie świata powieściowego, jego mrocznej i bezwzględnej poetyki. Umożliwia on zarówno ogrom okrucieństwa, jak i dystans wobec zarzutów o zbytnie zaangażowanie w politykę i historię. Tytułowa figura przez swój religijny i magiczny status jest ponad wszystkim: „Drach nie ma historii, nie ma ani przeszłości, ani przyszłości, ma tylko teraźniejszość. […] Drach jest trwaniem. Dracha nie obchodzą nasze cierpienia i nasze radości”[viii]. Beznamiętne spojrzenie Dracha na ludzi i zwierzęta sprawia, że mamy do czynienia ze światem poza zasadą dobra i zła. Twardoch w swojej książce stawia pytanie o możliwość afirmowania obojętności w obliczu niezmiennego rytmu życia i śmierci. Pisarz z jednej strony próbuje ocalić opowieści przodków, a przez to najbliższą mu historyczność, z drugiej zaś mówi, że ten historyczny konkret jest nieważny, bo w oczach Dracha: „Strōm a człowiek, a sŏrnik sōm jedno. Takie je to nasze żywobyci na tyj ziymie”[ix]. Ustawia Górnoślązaków, odtwarzając ich dzieje, w perspektywie wiecznej, przedpolitycznej w spojrzeniu niewzruszonej przyrody. Potrzebna mu do tego – jak mówi – literatura, a właściwie poetycko rozwinięta, sfunkcjonalizowana metafora wsparta na religijno-ontologicznej podstawie.
Stąd Drach, jak objaśnia autor Wiecznego Grunwaldu, to pojęcie zarazem zasadnicze i operacyjne dla tej śląskiej epopei. Pisarz wyznaje: „Wymyśliłem sobie Dracha, albo raczej zderzyłem się z Drachem i uwierzyłem w Dracha chyba po to, aby już nie martwić się więcej tym, że – znowu jak pisze Zbigniew Kadłubek – Ślonsk się traci. Jasne, Śląsk się traci, my się tracimy, wszystko się traci, bo życie w ogóle jest utratą”[x]. Autor Morfiny przymierza się do podarwinowskiej koncepcji natury i zmienności gatunków, w której naturalne jest wymieranie języków, kultur. Jednak bezsilność wobec tego procesu, pomimo udawanej afirmacji takiego porządku, go frustruje. Drach staje się lękowym, bo przerażającym i zrodzonym z niezgody, symbolem wiecznego przemijania teraz: „Kiedy myślę o Drachu, zapadam w letarg, a letarg jest naturalnym stanem bycia Ślązaków, więc może ja Dracha nie wymyśliłem, może po prostu dowiedziałem się po trzydziestce o tajnej religii Ślązaków, może od dawna wszyscy składają draczej obojętności ofiary i podśmiewają się ze mnie, głupka, który właśnie wyważa drzwi dawno już otwarte.
Może tak. Ale nie będę walczył, będę tę obojętność afirmował, niezależnie od tego, czy jest moja, czy wspólna, będę myślał o sobie i mojej ojczyźnie w kategoriach epok geologicznych.
Chociażby po to, żeby od razu nie oszaleć z rozpaczy”[xi].
Drach jako metafora dystansu do świata przedstawionego wytwarza bolesne napięcie, które bierze się, najogólniej mówiąc, z niezgody na skończoność historyczną: swojej rodziny, oikos (heimatu, ojczyzny) i lokalnej wspólnoty losu. Twardoch zamiast ukazywać swoich bohaterów jako ofiary, wpisuje ich w quasi-religijny porządek bezwzględnego świata. Czarna poetyka powstała w ten sposób może oddziaływać obosiecznie (podobać się lub zostać odrzucona jako manieryczna). Tytułowa metafora jest jednak niebezpieczna, z czego doskonale zdaje sobie sprawę sam prozaik. Może – jako uwolniony moment poetycki myśli (podobnie jak gwiazda) – osiągnąć swoją masę krytyczną i zapaść się w sobie, zamieniając się tym samym w pochłaniającą wszystko czarną dziurę[xii]. Drach jako konstrukt intelektualny, zdeterminowany przez określoną estetykę i sposób obrazowania, ogranicza pisarski świat. Rodzi się pytanie, co by było, gdyby z Dracha usunąć Dracha? Czy wówczas powstałaby jedynie pełna resentymentu, gorzkiej złości i rezygnacji, smutna saga rodzinna o świecie pozbawionym poruszyciela i sensu? Drach ze swoim magiczno-religijnym statusem pełni ważną funkcję w konstrukcji świata przedstawionego.
Geopoetycki i geograficzny konkret
Podgliwickie wsie, północna część Rybnika, a zwłaszcza okolica szpitala dla nerwowo chorych odmalowane są z dużym rozmachem oraz precyzją. Myślę, że lokalni włodarze, korzystając z popularności książki, mogliby nawet wytyczyć literacki szlak Dracha. Dlaczego nie pójść w ślady Krakowa Noblistów, Wrocławia przemierzanego z bohaterami Krajewskiego czy Gliwic zwiedzanych z książkami Horsta Bienka?
Powieściowy realizm wzniesiony na regionalnej obyczajowości jest przekonujący. Na uwagę zasługuje wierne odzwierciedlenie relacji wielopokoleniowych i psychologicznych motywacji dla nich. Mamy więc konkretne historie ludzkie, obyczajowość oraz etykę Ślązaków nie pozwalającą im na oddawanie rodziców do domów starców. Jako mieszkaniec tego regionu muszę przyznać, że jest to postawa raczej powszechna.
Afirmowanie draczej obojętności? Raczej nie
Drach – na tle Wiecznego Grunwaldu i Morfiny – stara się uciec od kontrowersji natury tożsamościowo-politycznej. Nie odnosi się – jak było to w przypadku poprzednich książek – do dobrze rozpoznanego polsko-niemieckiego mitycznego antagonizmu, ale odchodzi w stronę pogańskiego, mechanicystycznego (Drach jest też kopalnią), regionalnego panteizmu. Ta ucieczka jest też po części dystansowaniem się od zaangażowania wypowiedzianego w sferze językowej. Chodzi mi zwłaszcza o ślabikŏrzowy szrajbōnek obecny w powieści.
Pisanie po śląsku w ten sposób i na tę skalę jest praktyką XXI-wieczną. I tak na dobrą sprawę zaczęło się od Listów z Rzymu Zbigniewa Kadłubka, które dopiero w drugim wydaniu zapisano we szrajbōnku[xiii]. Jeszcze kilka lat temu sięganie po fonetyczny zapis wzbudzało opór i rozniecało żarliwe dyskusje na Śląsku. Posługiwanie się „dziwacznymi literami” – jak określali to przeciwnicy – było utożsamiane z odradzającą się śląską kulturą, która – by się samookreślić – niebezpiecznie często stawała w opozycji do kultury polskiej. Twardoch – gdy mówi o tym, że pochodzi z Górnego Śląska oraz gdy sięga po tę grafię – robi więcej dla zwolenników rozwoju śląskiej kultury niż tuzin lokalnych stowarzyszeń razem wziętych.
Pisarz jednak nie chce zostać wyłącznie lokalnym bohaterem i za pośrednictwem Drachowej poetyki dystansuje się od współczesnych problemów śląskiego przebudzenia, nadając życiu śląskich autochtonów wymiar mityczny. W ten sposób Drach staje się ciekawym przykładem literackiego konceptu, któremu podporządkowana zostaje cała opowieść.
Szczepan Twardoch
Drach – na poziomie słów i imienia własnego – pozostaje pojęciem familiarnym (babcia przezywała tak małego „Szczepōna”), swojskim, poetyckim, bo w podstawowym znaczeniu denotuje niewinny latawiec. Nic nie zdradza jego niepohamowanej żarłoczności i zaborczości. Jednak jako produkt wyobraźni pisarskiej, konstrukcja intelektualna i alegoria Drach usamodzielnia się, determine świat przedstawiony.
Mam jedną podstawową wątpliwość – choć doceniam kunszt tej książki – Drach jest manieryczny. Narracja i podporządkowany draczej bezwzględności świat przedstawiony rażąco ogranicza możliwość otwarcia fabuły na to, co nie mieści się w ich porządku. Dlatego nie ma co oczekiwać happy endów w tej przesyconej mrokiem i nieszczęściem powieści. Wątpliwość inna jeszcze dotyczy damskich i męskich bohaterów.
Co z kobietami?
Pisarz ma z pewnością świadomość tego, że swoje książki pisze także po to, by były one komentowane, interpretowane – są stworzone z komentarza i dla niego. Jak pisał Pierre Bourdieu: „W miarę jak pole zdobywa autonomię, pisarz czuje się coraz bardziej upoważniony do pisania dzieł przeznaczonych do deszyfracji, poddanych więc lekturze powtarzanej, która konieczna jest do tego, by zgłębiać, nie wyczerpując jej, wewnętrzną polisemię dzieła”[xiv]. Tym bardziej zastanawiać może fakt, że w Drachu liczba nieszczęść, które spotykają kobiety, jest rekordowa. Dlaczego pisarz odsłania się, wystawia czułe punkty na atak? Wcale nie dziwią podnoszące się krytyczne głosy kobiet. Popatrzmy wyłącznie na partnerki dwóch głównych bohaterów Valeskę Magnor i Katarzynę Gemander: zdrady, samotność, gwałty, rak, śmierć dzieci – to tylko niektóre z ich doświadczeń. Światem powieściowym Twardocha rządzi rozchwiany co prawda, ale na dłuższą metę trudny do zaakceptowania fallocentryzm. Symbolika broni jako przedmiotu do interpretacyjnej deszyfracji jest zadaniem na poziomie podstawowego kursu psychoanalizy w badaniach literackich dla pierwszoroczniaków studiów polonistycznych. Mężczyźni mają broń, bywają bogaci, miewają i nabywają luksusowe produkty. Katarzyna Czeczot w swej recenzji[xv] zarzucała, że Nikodemowi Gemanderowi „konsumpcja zastępuje kulturę”; byłbym skłonny raczej powiedzieć, że w jego przypadku kultura wyraża się przez konsumpcję. Nabywanie produktów „klasy premium” jest formą dookreślenia tego, kim chce się być i jaką fantazję o własnej osobie pragnie się realizować.
W Drachu niektórzy faceci się „stroją”. Każdy z nich stwarza się od podstaw z drobnych dookreślających go detali. Kobiety na ich tle wypadają blado. Nawet nie jest im dana namiastka tej męskiej maskarady, nie mogą też kłamać. Ich los jest podporządkowany i bierny: trafiają na złego męża, są samotne i większość obowiązków domowych spoczywa na ich barkach, ich mężowie to kłamcy, którzy udają, że są w pracy, będąc z wizytą u kochanek. Kobiety są wtłoczone w fantazmatyczne brutalne mechanizmy odbierające im potencjał swobodnego decydowania, są bierne i zrezygnowane. Odbieram te kreacje jako bardzo niepokojące. Nawet nie dlatego, że martwię się o samego pisarza, nie ma wszak jednoznacznej przyległości literackich fantazji do tych rzeczywistych, autorskich. Dlatego zachodzę w głowę i nie wiem, co chce pisarz przez taki status kobiet w swojej prozie powiedzieć?
Co z emancypacją?
Drach jako literacka prawda ma za zadanie wyjść poza politykę w stronę medytacji geologiczno-mesjańskiej. Jednak jest pozbawiony pierwiastka wyzwolenia, nie ma w nim potencjału emancypacyjnego. Czytelnik po tej lekturze nie wyprostuje się. Smok nikogo nie oszczędzi, nikomu nie przyniesie szczęścia. Drach przeczytany na poziomie fabularnym ukazuje pasmo nieszczęść i porażek: bohaterów rozjechanych walcem historii lub nieprzygotowanych do życia bez historycznych wstrząsów, a przy tym niefrasobliwie głupich (jak Nikodem Gemander). Drach zachwyca, ale i irytuje (zwłaszcza Górnoślązaka, który ma dość nieznośnego ciężaru historii, determinant i ciągłego objaśniania lokalnej specyfiki). Pozostaje jednak najważniejszą XXI-wieczną fabułą osadzoną w górnośląskich realiach.
Marek Mikołajec
Przypisy
[i] W Drachu Nikodem Gemander przypomina Willemanna swą niefrasobliwością i potrzebą otaczania się dobrami z górnej półki.
[ii] Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili, Katowice 2001, s. 22.
[iii] Por. recenzja Łukasza Żurka, http://www.dwutygodnik.com/artykul/5704-spojrzenie-z-dystansu.html [dostęp z dnia: 13.09.2015].
[iv] Szczepan Twardoch, Drach, czyli Śląsk, „Fabryka Silesia” 2013, nr 1 (3), s. 94.
[v] Tamże.
[vi] Horst Bienek, Pierwsza Polka, przeł. Maria Przybyłowska, Warszawa 1983, s. 375–376.
[vii] Gustaw Morcinek, Ondraszek, Katowice 1979, s. 398.
[viii] Szczepan Twardoch, dz. cyt., s. 94 i s. 95.
[ix] Tenże, Drach, Kraków 2014, s. 16.
[x] Tenże, Drach, czyli Śląsk…, s. 94.
[xi] Tamże.
[xii] Tamże.
[xiii] Zbigniew Kadłubek, Listy z Rzymu, Kotórz Mały 2012. Wcześniejsze wydanie: Zbigniew Kadłubek, Listy z Rzymu, Katowice 2008.
[xiv] Pierre Bourdieu, Reguły sztuki. Geneza i struktura pola literackiego, przeł. Andrzej Zawadzki, Kraków 2001, s. 465.
[xv] Por. Katarzyna Czeczot, http://www.dwutygodnik.com/artykul/5653-slaski-smok-polska-bajka.html [dostęp z dnia: 13.09.2015]
Wkrótce opublikujemy kolejne omówienia powieści Szczepana Twardocha oraz rozmowę z pisarzem.