Anna Cieplak
Lata powyżej zera
Znak Literanova, Kraków 2017
Inga Iwasiów
Dziewczyny na polu minowym
Druga powieść Anny Cieplak dotarła do czytających w momencie, kiedy pierwsza zyskała na widzialności dzięki Nagrodzie Literackiej im. Witolda Gombrowicza i nominacji do Nagrody Conrada. Zatrzymam się na chwilę przy Ma być czysto, ponieważ Lata powyżej zera sprawiają wrażenie kontynuacji i zarazem kontry, wchodzenia w ten sam świat od innego miejsca, z odmiennym wstępnym nastawieniem, prowadzącym do podobnych wniosków. „Dziewczynom, o których mówi się źle” – zadedykowała nagrodzoną książkę autorka i opatrzyła ją mottem z Nieśmiertelności Milana Kundery, które brzmi bardziej jak z Michela Foucaulta niż z powieści o kobietach podkradających wielkim mężczyznom tożsamość. Oliwka, Julka, ich koleżanki, koledzy, rozsypankowe rodziny odnalazłyby się raczej w dedykacji niż u mistrza ironicznej prozy, choć tak łatwo wchodzą na drogę powtórzeń i tak mocno pragną uznania. Na pewno nie chcą, by o nich „nie mówiono”, bezustannie zabiegają o popularność, nie bacząc na konsekwencje. Żyją on-line, co dawniej nazywano bujaniem w obłokach.
Drugą powieść zadedykowałabym „dziewczynom, które spotyka zło”. O niektórych mówi się źle, choć miały dobre intencje. Jeszcze inne zostają niespodziewanie skrzywdzone. Nie uważają na siebie, nie słuchają podpowiedzi dorosłych, co jednak ich nie wyróżnia, raczej czyni typowymi.
Młode kobiety z prowincji nie są łatwymi bohaterkami prozy. Lepiej wypadają w opracowaniach socjologicznych, programach sensacyjno-dokumentalnych lub filmach fabularnych. Mało kto potrafi je potraktować zarazem jako bohaterki i czytelniczki bez budowania infantylizującego dystansu. Potrzebne są do tego: założenie, że problemy okresu dojrzewania są dość dobre na powieść, oraz język, który je uniesie. Coś takiego udało się Annie Cieplak – w Ma być czysto nie udaje, że jest jedną ze swoich nastoletnich bohaterek, ale też nie patrzy na nie z góry. Nie naśladuje na siłę ich języka, lecz go wiarygodnie konstruuje. Doceńmy ten język, na pozór po prostu przynależny powieści obyczajowej, a więc zbliżony do potocznego, czyli niewynalazczy. Porozumiewają się nim gimnazjaliści, ich rodziny, otoczenie. Wszyscy są mniej lub bardziej uzależnieni od popkulturowych wzorów, przede wszystkim od nowych mediów i ekspansywnych ideologii. Unoszą się w „fejmach” i „flejmach” jak inni, także ci, którzy nie znają tych słów. Dzielimy bowiem ze sobą świat i najczęściej po prostu udajemy, że daleko nam do niewystawnych dzielnic, że nasze dzieci i my jako dzieci – mamy swoje bezpieczne nisze.
Pisarka pokazuje, w jak bardzo podzielonym żyjemy świecie. Biedniejsi mają trudniej i płacą wyższą cenę za potknięcia. Co nie oznacza bezpieczeństwa pozostałych. Łatwo stracić pracę, spaść do niższej kasty. Warto wczytać się w obie powieści, także jako zapis obserwacji pokazujących przechodniość między statusami – tymi na Facebooku i tymi życiowymi. Oliwka, choć jest troskliwą, nad wiek dojrzałą opiekunką swojej rodziny, zostaje skierowana do zakładu wychowawczego. Z jednej strony umiejętność prowadzenia domu nie oznacza zresztą wyzwolenia spod wpływu nierealistycznych oczekiwań. Z drugiej zaś jej marzenia, typowe dla wieku, łatwo zamieniają się w swoje przeciwieństwo, czyli złe doznania. Anna Cieplak nie egzotyzuje dojrzewania na prowincji. Raczej odbiera wszystkim, którzy żyją gdzie indziej, poczucie wyjątkowości.
Nowa powieść wraca w to samo miejsce, lecz z inną bohaterką. Mieszkanka Będzina rozpoczyna swoistą kronikę życia od błahego wyznania: „Tego dnia, gdy samolot celnie wbił się w dwie wieże World Trade Center, wznosząc puchate chmury białoszarego dymu, postanowiłam, że nie będę dłużej słuchała Ich Troje” (s. 11). Na podium idola wchodzi Paktofonika, a wybór kupowanej w „Realu” kasety wydaje się tymczasem najważniejszym zadaniem. W „realu” – którą to nazwę odmienia przez przypadki matka, prowadząca osiedlowy zakład fryzjerski miłośniczka ogródka, czyniąc z miejsca zakupów coś „realnego”. Jest też ojciec, pracujący dorywczo i popijający niedramatycznie fan Kazika. Jesteśmy na początku epoki internetu, więcej dzieje się „w realu”, a także całkiem sporo „z realem”. Symbolem tego może być zamknięcie małego zakładu rzemieślniczego, kredytowa ekonomia, powszedni niedobór, kupowanie ciuchów na bazarze. Mimo rozmaitych trudności, rodzina opisana w powieści żyje raczej zgodnie i raczej dobrze, można by rzec – przeciętnie. Poza rodzicami ważną rolę odgrywa nietypowa babka, niewiele robiąca sobie z zasad. Jej śmierć jest jednym z przełomowych momentów, ale w pewien sposób miesza się z życiem nastolatki, wchodzi w paradę dziewczynie planującej wymknięcie się spod kontroli. Także szkoła jawi się jako miejsce dorastania, niewolne od gier w hierarchie, lecz takich, które uczennice i uczniowie podejmują bez względu na czasy. Różnice są niejako technologiczne – jeden z rozdziałów nosi tytuł Ostatni VHS – a w rozterkach i niebezpiecznych zabawach młodych odnajdzie się każdy, kto zechce spojrzeć wstecz bez sentymentalnych okularów.
Mamy jednak nadzieję, narastającą z rozdziału na rozdział, że życie bohaterki ułoży się dobrze, bo czas mija, rodzina trzyma się razem, przyjaźnie, sympatie i marzenia wiodą ku dorosłości, w której zajmą miejsce przeszłości z małymi sekretami jak picie, palenie, imprezowanie. Wyminięte niebezpieczeństwa zamieniają się w większe pokusy. Muzyka i fotografia – dwie pasje – wiodą bohaterkę do miejsc, w których spotyka starszych od siebie mężczyzn. Ciąg dalszy zostawię w domyśle, zauważając tylko, że Anna Cieplak zdaje się mówić coś w rodzaju – życie jest nieprzewidywalne, a jeśli sądzicie, że jesteście w stanie zbudować zasieki przed niebezpiecznymi związkami, mylicie się. Cios spada znienacka.
Zakończenie zostało skonstruowane nieco podobnie do zastosowanej w Ma być czysto reguły zaskoczenia i otwarcia. Nie wiemy dokładnie, co się zdarzyło i jakie możliwości niesie przyszłość, a „będzie dobrze” brzmi równie wiarygodnie jak „będzie źle”.
Dziewczyny w powieściach Cieplak poruszają się po seksualnym polu minowym i jest to być może najważniejszy kontekst obu narracji. Spada na nie zło z tej strony, która mocno wabi. Przemoc załamuje bohaterkę Lat powyżej zera i każe jej jechać do pracy za granicę. Życie w Szkocji opisane zostało jako doświadczenie monotonii i zmęczenia. Nie ma w nim żadnego poznawania innej kultury czy wzbogacania relacji międzyludzkich. Powrót z pustą walizką można potraktować symbolicznie.
Jest w powieści kilka momentów komplikujących tryby pokoleniowych narracji. Wybór zespołów to jeden, niemal kronikarski wątek, innym byłaby reakcja na śmierć Jana Pawła II, która nie wzrusza, lecz denerwuje, ponieważ wskutek ogłoszenia żałoby narodowej odwołany zostaje koncert w domu kultury, pozbawiając bohaterkę sposobności zadebiutowania na scenie. Zarabianie „na zmywaku” nie pomaga zgromadzić kapitału.
Pomysł opowiedzenia wszystkiego, co powyżej zera z kulminacją, która zasmuca, każe pomyśleć o minowym polu otaczającym bohaterkę. Początek ma swój rytm, potem narracja stanowi rodzaj katalogu zdarzeń. Ostatecznie ani obyczajowy szczegół, ani socjologiczny rys prowincji nie są najważniejsze. Zostaje odczucie, że przemoc dopada nawet najsilniejsze dziewczyny. Miejsce akcji ma znaczenie, ważniejszy jednak jest system, w którym pragnienia są narażone na bezustanne próby, a mężczyźni rzadko ponoszą konsekwencje swych czynów.
Inga Iwasiów
Robert Ostaszewski
Igrając z ogniem
Powieści pokoleniowe pojawiają się cyklicznie, mniej więcej co dekadę, a niektórzy z ich autorów uznani zostają za „głosy pokolenia”. Są cykliczne niczym święta, choć akurat w przypadku tych książek zwykle nie za bardzo jest co świętować. To nie żadna rewelacja, jedynie proste stwierdzenia faktu. I nie ma nic dziwnego w tym, że kolejne pokolenia piszących starają się ukazać własne – mniej lub bardziej zmitologizowane – początki, osadzić się w rzeczywistości i umiejscowić na ciągle zmieniającej się mapie literatury. Powieści pokoleniowe nieodmiennie budowane są wedle replikowanego w nieskończoność schematu opowieści inicjacyjnej (pierwsza miłość, pierwsze zetknięcie ze śmiercią, pierwsze wybory życiowe…), obudowanej playlistami najważniejszych piosenek, wyliczankami „lektur formujących”, odniesieniami do najważniejszych wydarzeń historycznych z lat dziecięcych i nastoletnich oraz szkolnymi anegdotkami. Właściwie powieści pokoleniowe są przewidywalne jak brak słońca w listopadzie. Bez czytania wiadomo, jak są zbudowane i jak się skończą. Zmieniają się w nich jedynie drobne elementy tła. W jednym „rzucie” tych powieści jest dojmujący brak Teleranka i gumy Donald z obrazkami, w drugim – zawalające się dwie wieże i ostatnia kaseta VHS. Krótko rzecz ujmując, nie za bardzo jest powód, aby je czytać, jeśli odbyło się już kilka pokoleniowych rund.
Ziemowit Szczerek, zachęcając do przeczytania powieści Anny Cieplak Lata powyżej zera, stwierdza, że jest to „pokoleniowy manifest”, i dodaje: „Koniecznie. To jest książka o was”. „Manifest” uznaję oczywiście za wpisaną w poetykę blurba przesadę. Zdawałem sobie też sprawę, że w moim przypadku będzie to z pewnością lektura niekonieczna, ponieważ w owym „was” moje „ja” z pewnością się nie mieści. Jednak przeczytałem powieść Cieplak, nawet dwukrotnie, co nie jest wielkim osiągnięciem, ponieważ książka jest krótka. A później zacząłem zadawać sobie pytania. Odpowiedź na pierwsze z nich jest oczywista. Po co przeczytałem Lata powyżej zera? Z ciekawości krytyka literackiego, którego zainteresował fenomen autorki Ma być czysto, ostatnio jakże często nominowanej i nagradzanej. Z odpowiedzią na pytanie drugie – czy jest w nowej powieści Cieplak coś wartościowego albo choćby intrygującego? – miałem już większy problem.
Jak już wspominałem, szkieletem każdej powieści pokoleniowej jest historia dojrzewania. Jak prezentuje się ona w powieści Cieplak? Rzekłbym, jak każda inna. Główną bohaterką powieści, a zarazem narratorką, jest Anita, urodzona w 1987 roku, mieszkająca w Będzinie. Pochodzi z przeciętnej rodziny (ojciec budowlaniec pracujący w szarej strefie, matka fryzjerka), mieszka na blokowisku, jest trochę osobna („Nie nadawałam się do czynności grupowych”, s. 26), ale nie aż tak, by nie mieć przyjaciół i znajomych. Mimo iż pozuje na „kolorowego ptaka”, właściwie jest zwyczajną nastolatką. Akcja powieści zaczyna się w roku 2001, kiedy bohaterka jest jeszcze w gimnazjum. Po kolei opisywane są kolejne wtajemniczenia Anity, pierwszy papieros palony za śmietnikiem i pierwszy alkohol, fascynacje chłopcami, a potem mężczyznami, poszukiwanie życiowej pasji (muzyka, fotografia), doświadczenie utraty bliskiej jej babki, nieszczęśliwa miłość zakończona gwałtem, wyjazd do pracy w Szkocji. Tak w skrócie. Nie ma w historii Anity niczego oryginalnego – nie jest ani specjalnie pogłębiona, ani zwyczajnie ciekawa. Cieplak po prostu zestawia ciąg scenek i anegdotek obrazujących blaski i cienie czasów dojrzewania. Nawet istotny i ważny motyw przemocy seksualnej, który aż prosił się o rozwinięcie, został w powieści potraktowany po łebkach. Anita po pierwszym szoku kwituje sprawę gwałtu pełnym nastoletniego fatalizmu (podobnie jak jej przyjaciółka niechcianą ciążę) stwierdzeniem, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej.
Spotkałem się z opiniami, że wartością samą w sobie jest to, że powieść pokoleniową napisała kobieta, wchodząc na teren wcześniej zarezerwowany dla pisarzy. Nie zgodzę się. Wystarczy przypomnieć sobie spór z lat 90. ubiegłego wieku dotyczący prozy męskiej i „prozy menstruacyjnej”, który po latach wydaje się bzdurny, by nie rzec, żenujący, czy choćby powieść Doroty Masłowskiej Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną (zresztą przywoływaną w książce Cieplak), aby stało się jasne, że autorka Lat powyżej zera nie przedziera się przez chaszcze, wytaczając nowy szlak.
Jeśli wątek inicjacyjny nie jest wiele wart, to może Cieplak ciekawie pokazuje polską prowincję lat pierwszych? Właściwie można by to uznać za pytanie retoryczne, zważywszy, że nasza prowincja została już gruntownie opisana zarówno w prozie fabularnej, jak i reportażach, więc trudno się było spodziewać, że autorka Lat powyżej zera znajdzie zupełnie nowy patent opisu Polski B. Oczywiście, jest w powieści garść obserwacji socjologicznych odnoszących się do życia na prowincji w pierwszej dekadzie nowego wieku: problemy z pracą, balansowanie na granicy ubóstwa, masowe wyjazdy na brytyjskie wyspy szczęśliwe. Problem jednak w tym, że bohaterkę prowincja absolutnie nie obchodzi. Małą ojczyzną Anity nie jest Zagłębie czy Będzin, lecz blokowisko („Nasze Zagłębie to już inna historia. Ale zasadniczo zupełnie nie ma dla nas znaczenia, skąd jesteśmy i co się z tym wiąże”, s. 167). Tyle tylko że Cieplak o mikroświecie blokowiska nie mówi (znowu) niczego nowego.
W takim razie jeśli nie inicjacja i socjologia, to może chociaż język? Może Cieplak wymyśliła niebanalny styl opisu tego, co dobrze rozpoznane i po wielokroć opisane? Nie do końca. Trudno jest odmówić autorce Lat powyżej zera językowego szwungu. Umie zakręcić frazą, wymyślić zgrabny bon mot, miksować elementy pochodzące z różnych rejestrów mowy. Jednak dostrzegam w nowej powieści Cieplak pewną językową zachowawczość. Warstwa językowa powieści utkana została po trosze z wszystkiego: mowy potocznej, pełnej popkulturowych odniesień, młodzieżowego slangu, tanich poetyzmów, jakże charakterystycznych dla nastolatków, i słów powszechnie uznawanych za obelżywe. Jednak tak na prawdę jest to styl zrobiony „na miękko”, w ten sposób, aby właściwie był dla każdego czytelny i nikogo specjalnie nie raził. Mogę w tym miejscu przywołać ulubioną przez blogerów literackich frazę: „Dobrze i szybko się czyta”… Daleko Cieplak do językowej wynalazczości i bezkompromisowości Masłowskiej.
Jest jednak w Latach powyżej zera wątek, który naprawdę mnie zaintrygował. Nazwałbym go kwestią naiwności. Anita, w odróżnieniu od swojej najlepszej przyjaciółki, nie chce pozostać w osiedlowym światku. Jak sama to określa, zatacza coraz większe kręgi – poza osiedle, poza Będzin. Jest ciekawa nowych ludzi, kolejnych wyzwań. Poszukuje, jak to wrażliwa nastolatka. Tyle tylko że jest zbyt naiwna, emocjonalnie rozedrgana albo zwyczajnie nazbyt niedoświadczona, żeby panować nad tym, co dzieje się z nią i wokoło niej. Rzuca się głową w dół w świat, którego do końca nie rozumie. Nietypowe związki, mordercze imprezy, niebezpieczne zachowania. Staje się – że odwołam się do tytułu powieści Stiega Larssona – dziewczyną, która igra z ogniem. Pod koniec powieści okazuje się, że były chłopak Anity ma HIV. Książka ma otwarte zakończenie – nie wiemy, co dalej będzie z bohaterką. I dopiero w tym momencie zaczyna robić się ciekawie. Tyle tylko że narracja się urywa. Bo urwać się musi. To już nie jest porządek opowieści pokoleniowo-inicjacyjnej. A szkoda.
Z powieściami pokoleniowymi jest ten problem, że zwykle poruszają jedynie czytelników z tego samego pokolenia co autor. Jestem z innego pokolenia niż Cieplak, więc stało się, jak się stać miało. Przeczytałem Lata powyżej zera (dwa razy, że przypomnę) i w sumie mogę napisać jedynie tyle – książka do przeczytania i zapomnienia.
Robert Ostaszewski