Michał Witkowski
Wymazane
Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2017
Piotr Sobolczyk
Naszkicowane, namazane, rozmazane – nie wymazane
Mogło być tak:
oglądał Michał Witkowski Gerontofilię awangardowego queerowego reżysera z Kanady, Bruce’a LaBruce’a (2013), w której 19-letni Pierre podejmuje pracę w domu spokojnej starości i odkrywa, że bardziej niż jego dziewczyna rówieśniczka podniecają go starzy mężczyźni, a szczególnie pan Melvyn. Tu zarysował się pomysł na fabułę o pięknym Damianie, którego podniecają stare kobiety, i aby móc spełniać swoje fantazje, jeździ on do Ciechocinka i innych sanatoriów, poznaje leciwe damy i podając się za studenta medycyny, oferuje darmowe konsultacje ich wiotczejących ciał. Oba warianty – hetero- i homoseksualny – są queerowe, ponieważ w obu wypadkach takie ukierunkowanie uchodzi za nienormatywne (w języku potocznym zapewne za zboczenie; w języku seksuologii kwalifikuje się jako „parafilia”, czyli „zaburzenie preferencji seksualnych” i w zasadzie psychicznych, jeśli odnieść to do klasyfikacji DSM-V Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego) i z pewnością jest dużo silniej stabuizowane niż homoseksualność czy – powiedzmy – masochizm. W takim właśnie aspekcie (ukazywania tego, co niewidoczne i wykluczane oraz queerowe) gerontofilia pojawiła się w kultowych już i klasycznych skeczach z serii Mała Brytania, w których chłopak z blokowiska przyprowadzał kumpla do domu, a ten podniecał się na widok jego babci. (Oczywiście, mogło być tak, że obok Gerontofilii także i Małą Brytanię właśnie Witkowski oglądał). Warto postawić pytanie, czy „queerowość” – tj. stopień transgresji i nienormatywności – jest tu stopniowalny ze względu na układ płci. Jak się zdaje, najmniej stabuizowane w naszej kulturze są relacje młodych kobiet z dużo starszymi mężczyznami, jakkolwiek i one są częstym przedmiotem satyry (np. w filmach o tzw. gold diggers czy – by sięgnąć do innego britcomu – w skeczach z serii Poznajcie Karen Taylor, w których „tipsiara” Joanna opowiada o swoim związku z mężem „Baby”, sparaliżowanym starcem na wózku, który nigdy nic nie mówi, a jest notorycznie świadkiem scen seksu Joanny z młodymi ogrodnikami, nauczycielami rysunku itd. w scenerii bogato urządzonej willi). Większe tabu stanowią relacje zwane w angielszczyźnie daddy-son, między dwoma mężczyznami z dużą różnicą wieku (choć nie zawsze gerontofilne; określenie to może dotyczyć relacji między 20- a 40-latkiem). Choć tabu to – jak myślę – jest „większe” wyłącznie dlatego, że homoseksualność jako taka jest bardziej stabuizowana. Relacje te zwykle są postrzegane społecznie przez pryzmat podejrzeń, że chodzi o profity materialne dla młodszej (biedniejszej) strony, bądź o pomoc w karierze. Mimo wszystko – nie wiem, czy nie ze względu na historycznie utrwalone przekazy o antycznej Grecji – kulturowe reprezentacje takich relacji bywają całkiem poważne i niesatyryczne (przychodzą mi na myśl dwie z kręgu kultury latynoskiej: wybitna powieść Fernanda Vallejo Matka Boska Płatnych Morderców oraz meksykański film Z daleka – problematyzujący także problem lęku przed dotykiem i bliskością pokrywanego pozornym komfortem, jaki daje płacenie). Jak mi się zdaje, relacja młodego chłopaka ze starą kobietą jest stabuizowana jeszcze bardziej (trudno mi ocenić, jaki stopień tabuizacji charakteryzuje związki między kobietami, myślę, że w kulturze lesbijskiej jest on raczej nikły, w gejowskiej zaś większy) i to właśnie mogło być dobrą motywacją dla Witkowskiego do podjęcia właśnie takiego wariantu. Ale czy to jest powieść o gerontofilii? Jeśli porównać ją z Fynf und cfancyś (2015), która faktycznie oferuje rozbudowaną analitykę seksualności, tu mamy dość bezproblemowy (powierzchniowy? naskórkowy?) opis takich relacji, co nie musi być zresztą wadą tej powieści.
Oglądał więc Witkowski Gerontofilię, lecz co jakiś czas przerywał, przerzucając się na polską MTV i jej produkcję Warsaw Shore. W antycypacji, że powieść może pójść tropem Margot (2009) obejrzałem kwadrans tego programu, a drugi kwadrans poświęciłem Ex na plaży, wcześniej bowiem zmieniałem kanał po pięciu minutach. Opis socjologiczny tych programów i ich publiczności to wyzwanie dla socjologa, a wystrzegać się należy łatwych ocen o upadku moralnym młodzieży itd., bo – jak się zdaje – są to programy świadomie podreżyserowywane i w jakiejś mierze „grane”. Co więcej, jestem przekonany, że wśród ich publiczności są też tzw. inteligenci, który oglądają je w kodzie tzw. guilty pleasure (niedawno zaproponowałem polski odpowiednik: „winne przyjemności”, jak winne są jabłka i niektóre wina). Sam obejrzałem parę dłuższych fragmentów podobnego programu – Pamiętniki z wakacji (a znam przypadek dramaturżki teatralnej, która obejrzała ich więcej, planując scenariusz spektaklu na ich kanwie). Także i Witkowski sugeruje kreacyjność tego programu, gdy koleżanka Damiana Jagoda zostaje do niego przyjęta i otrzymuje czas na przygotowanie: „Więc Jagoda zaczęła się stawać coraz bardziej sztuczna pod ten program. Każda dodatkowa sztuczność dodawała jej pewności siebie. […] Co tylko mogła, sobie przebijała, kolczykowała. Zęby coraz bielsze. Skóra coraz czarniejsza […]. Coraz dłuższe tipsy w coraz bardziej skomplikowane wzory, coraz więcej kolorów w grzywce. Boże, jak ona się do tego programu doskonale nadawała!”. Na niewiele jednak ów research mi się zdał, ponieważ – wbrew mojej antycypacji – Damian nie trafił do świata warszawki, media obśmiane nie zostały w większym szczególe, relacje o karierze Jagody są krótkie i marginalne w powieści. Zarys diagnozy jednak pozostaje: Jagoda pochodzi z niewielkiej miejscowości w tzw. „Polsce B”, tytułowego fantazmatycznego, leżącego w okolicy Suwałk Wymazanego, i marzy o „tej wspaniałej Warszawie, tej naszej Wschodu Tijuanie, Północy Paryża. […] Tu jest INNY ŚWIAT. […] Tutaj normalnie są Murzyni i rośnie prawdziwa palma”. Być może uczestnicy takich programów rekrutowani są właśnie z prowincji (tak brzmiałaby teza), by za pomocą reżyserów i stylistów zachowywać się nawet nie jak warszawka, lecz jak prowincji wyobrażenie o tym, czym jest warszawka. Gust muzyczny Damiana kształtuje Tercet Egzotyczny, co zostaje skonfrontowane w scenie konkursu wokalnego, gdzie większość uczestników to uczniowie szkół muzycznych wykonujących jazz. Zaobserwowałem ciekawą rozbieżność muzyczną podczas swojego researchu (program Warsaw Shore Summer Camp): tzw. ekipa udała się do klubu na imprezę. Pod relację z parkietu podłożono dźwięk światowej muzyki klubowej, powiedzmy w uproszczeniu progressive house. Jednak w przebitkach, kiedy bohaterowie wygłaszali komentarze, wyraźnie można było dosłyszeć oryginalną muzykę puszczaną w klubie, a grano disco polo.
Tymczasem nie w stronę Margot Witkowski nawrócił, a w stronę Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej (2007). Powraca postać Mańki Badziewie, acz epizodycznie. Podobnie jak w Barbarze Radziwiłłównie…, pisarz bierze się za przedstawienie narodzin tzw. „dzikiego kapitalizmu” w czasach upadającej komuny w latach 80. i krótko po transformacji we wczesnych latach 90. We wcześniejszej powieści jednak ów świat dzikiego kapitalizmu był czysto męski – stąd element kobiecości pojawiał się w przegięciu tytułowej bohaterki, zwanej także panem Hubertem. W Wymazanem reprezentuje go zaś druga główna (obok Damiana) bohaterka, Alexis. Choć po prawdzie zarówno jakiejś tezy o odmiennym niż męski stylu prowadzenia interesów spodziewać się tu nie należy, jak i tezy, że businesswoman, aby być skuteczną, musi wejść w buty mężczyzn patriarchalnych (brak takiej analityki wcale nie musi świadczyć też na niekorzyść tej powieści). Druga różnica zaś jest taka – i to jest w tej nowej analizie może najciekawsze, bo sam temat transformacji, kapitalizmu, a także marginalizacji dawnych ciot w nowym społeczeństwie kapitalistycznym pisarz dobrze już opisał w Barbarze Radziwiłłównie… i oczywiście Lubiewie (2005) – że genealogia „polskiej myśli biznesowej” – by tak zaskakująco rzecz nazwać – sięga głębiej w przeszłość, czemu poświęcona została wewnętrzna narracyjna „szkatułka”. W Barbarze Radziwiłłównie… Witkowski podkreślał, że polska przedsiębiorczość, która w połowie lat 90. zaczęła zmieniać się niekiedy w duże firmy o międzynarodowych zyskach, wywodziła się nierzadko jeszcze z lat 80., z cinkciarstwa czy biznesów zapiekankowych itp. Historia Alexis zaczyna się w jeszcze głębszej komunie, bo w latach 50., na bazarze Różyckiego: „Był bazar fasada i zupełnie inny bazar podziemny, niechlujnie za tą fasadą ukryty. Niby jabłka, a opony, niby szmaty, a nielegalny wyszynk z bimbrem spod spódnicy, niby kwiaty, fanty trefne…”. Bazar podziemny to kapitalizm podziemny, którym komuna była prawie stale podszyta: „Ponieważ w świecie kryminalnym nigdy nie zapanowała komuna! U nas zawsze obowiązywały surowe, kapitalistyczne prawa wymiany. U nas nic nie schodziło na psy”. Ale ten styl, ten sznyt – drąży Witkowski coraz głębiej w przeszłość – narodził się jeszcze wcześniej. Jako kilkunastolatka Alexis bowiem wyszła za mąż za Gada, ów zaś do majątku doszedł w czasach wojennych: „Wojna wychowała całe pokolenie bardzo obrotnych szemranych biznesmenów”. Lecz Gad robienia takich interesów nauczył się wcześniej jeszcze, podpatrując Żydów na Kercelaku, do którego to Kercelaka bazar Różyckiego nawet się nie umywał: „[…] podobno przy tamtym Różycki się chowa. Wszystkie powiedzonka, cała ta złodziejska kultura na Różyckim, to wszystko przeszło z Kercelaka. Przed wojną najwięksi bandyci to byli Żydzi, w języku bandyckim mnóstwo było wpływów jidisz i żydowskiego poczucia humoru”. Zawierając małżeństwo z 70-letnim Gadem w celu przejęcia jego majątku po śmierci Alexis antycypuje niejako swoją relację z Damianem (przy odwróceniu biegunów genderowych). Ponieważ Damian, legalny mąż starszej o kilka dekad Alexis, dziedziczy jej majątek, sądzić można, iż po nieznacznych korekturach (Damian zamyka „przetwórnię” lisów, tj. obdzieralnię ze skóry) „polska myśl biznesowa” zostanie podtrzymana.
Ale czy Wymazane w istocie „jest o” (polskim kapitalizmie)? Czy jest powieścią o raku (resp. gerontofilii, prowincjonalnym showbizie…)? Każde takie wyciąganie tematów z tej powieści wydaje się jednak pozostawać obok niej, choć odpowiada na krytycką potrzebę uzyskania alegorii czytelniczej: jest to „powieść o” (tym i owym). A wcale nie jest wadą tej zgrabnie się czytającej powieści to, że będąc trochę o tym i o owym, nie jest „o czymś” ściśle, skoro nie jest też „o niczym”, bo zgrabność pustki również nie maskuje.
Piotr Sobolczyk