„Ktoś z nich nie idzie już obok nas, poszedł inną drogą, która prowadzi gdzie indziej, chociaż nie wiadomo dobrze dokąd…” – pisze Claudio Magris w jednym z opowiadań Zakrzywionego czasu w Krems, snując rozmyślania na temat naszego subiektywnego przecież zawsze postrzegania czasu. Myślę podobnie, czytając to opowiadanie w niecałe dwa tygodnie po śmierci, w wigilię Bożego Narodzenia 2020 roku, mego przyjaciela, z którym związany byłem wieloma więzami, spotkaniami, wyjazdami, książkami, biesiadami, wielokrotnym beztroskim włóczeniem się po Pradze i patrzeniem na zachodzące w morzu słońce na chorwackiej wyspie Koločep, kiedy wychodziliśmy z wakacyjnego domu z naszymi paniami na nadbrzeże i siadaliśmy w barze, zamawiając mojito dla uczczenia wyjątkowości dnia, radości płynącej z tamtej chwili. Chwili, która trwała kiedyś, nieco ponad dwa lata temu, gdy odbywaliśmy – nie wiedząc wcale o tym – ostatnie wspólne, ziemskie wakacje. Kiedy mogłem Go oprowadzać, rewanżując się za zaaranżowane przez niego wędrówki po Czechach i czeskiej literaturze.
Ale nasze przygody, nasza przygodność trwały jeszcze w rozmowach, wymianie opinii na temat czeskich książek, polityki, pandemii, świata, który warto ciągle – poprawnie, uczciwie – rozumieć.
Jeszcze widzieliśmy się przecież w Krakowie w połowie lutego 2020 roku i także w połowie lipca tegoż roku, gdy pojechaliśmy na „workshop” do naszych przyjaciół pisarzy z Ostravy do gościnnego domu Miroslava Sehnala w Krainie Łupków w Veselí u źródeł Odry na Morawach.
Nie sposób wszystkiego opowiedzieć, ale przypominają mi się teraz epizody zapisane kiedyś wcześniej, i – sądzę – warte utrwalenia tutaj.
*
Okazuje się, że obcowanie z literaturą czeską, a pośrednio potem znajomość z Jankiem, datuje się od chwili poznania naszego legendarnego opiekuna Koła Młodych Pisarzy w Krakowie, Adama Włodka, czyli od wczesnych lat 70. Adam nie tylko opiekował się początkującymi adeptami pióra, był też świetnym propagatorem i tłumaczem liryki czeskiej. To za jego sprawą dowiedziałem się o Františku Halasie, Vitězslavie Nezvalu i innych czeskich lirykach współczesnych. To u niego poznałem świetną, studiującą zresztą kiedyś w Krakowie, tłumaczkę literatury polskiej z Pragi, Danielę Turkovą, z którą utrzymuję przyjacielski kontakt do dziś. Z tych „młodoliterackich” zainteresowań literaturą sąsiadów niedaleko już było do miesięcznego stypendialnego wyjazdu (w listopadzie 1980 roku) do Pragi. Miałem nie tylko sposobność zwiedzić dokładnie stolicę Czech (wtedy: Czechosłowacji), ale dzięki spotkaniom z zaprzyjaźnioną już Danielą i odwiedzaniem jej w pracy w Wydawnictwie Odeon poznałem Jana Stachowskiego, który – jako przedstawiciel ówczesnego Wydawnictwa „Śląsk” – publikującego wtedy znakomitą „Bibliotekę Pisarzy Czeskich i Słowackich” i tłumacz miał zamiar spotkać się między innymi z Bohumilem Hrabalem i wręczyć mu osobiście swój translatorski debiut, przekład zbioru opowiadań Święto przebiśniegu.
Janek miał wówczas 29 lat, ja 26. „Na doczepkę” pojawiłem się w gospodzie „Pod Złotym Tygrysem”, gdzie we wtorki, a czasem i w inne dni tygodnia rezydował Mistrz Hrabal w towarzystwie przyjaciół (a ówczesnych dysydentów, głównie uczonych wyrzuconych po 1968 roku z Uniwersytetu Karola i parających się innymi niż naukowe zajęciami, takimi jak pilnowanie parkingów, praca w kotłowni itp.). Pisarz nie tylko podjął nas tam serdecznie i intensywnie ugaszczał przez dwa popołudnia, ale też obdarował książkami.
Trudno nie wspomnieć, iż to za sprawą literatury czeskiej i tamtego praskiego spotkania pozostawaliśmy z Jankiem w długiej, czterdziestoletniej przyjaźni – czasami prosiłem go o pomoc przy spolszczaniu nielicznych wierszy czeskich poetów, pamiętam też, jak on poprosił mnie o wstępną lekturę zakończonego właśnie przekładu wielokrotnie wznawianej potem w Polsce powieści Hrabala Obsługiwałem angielskiego króla. Było to już po stanie wojennym, kiedy wybraliśmy się obiema rodzinami na wakacje do Rytra.
*
Kiedy wsiedliśmy do praskiego ekspresu w czeskim Cieszynie, zaczęła się niezła jazda. Był bodaj rok 2008.
Podróżowałem z jednym z najlepszych tłumaczy literatury czeskiej, Janem Stachowskim, który podczas pracy w polskiej ambasadzie, mieszkał w Pradze przez blisko dekadę. Tylko wymarzyć można sobie tak kompetentnego i wytrawnego przewodnika!
Jechaliśmy przede wszystkim na prapremierę filmu, który – kiedy pojawi się tu za jakieś trzy lata… – zwać się będzie O rodzicach i dzieciach. Dzieło filmowe powstało na kanwie powieści Emila Hakla pod tym samym tytułem, która została niedawno spolszczona przez Jana S. Wcześniej więc poszliśmy do gospody na spotkanie z autorem. Tak minął wieczór pierwszy.
Następnie postanowiłem poprosić mego cicerone, abyśmy realizowali… kaprysy.
Dlatego poprosiłem o zawiezienie na Białą Górę. Tam poległ kwiat czeskiej szlachty w pamiętnej bitwie 1620 roku (walnie do klęski Czechów przyczynił się pułk lisowczyków). Na tym niewielkim wzgórku, nad którym samoloty jeden za drugim podchodzą do lądowania, stoi niepozorny pomniczek.
Następnie zwiedziliśmy cmentarz w pobliżu klasztoru świętej Małgorzaty – leży tam bard czeskiej wolności, Karel Kryl.
To nie były wszystkie akty niekonieczności! Wypiliśmy kawę z rumem tutejszym, zwanym prosto po czesku Tuzemákiem w kawiarni Slavia uwiecznionej w wielu powieściach i filmach, skonsumowaliśmy tort Sachera w kawiarni Hotelu Paryż – w części restauracyjnej kręcono niektóre sceny filmu Obsługiwałem angielskiego króla. I przy czarnej kawie czytaliśmy gazety „na kiju”.
Spotkaliśmy się ze znaną z powieści wydawanych przez WL pisarką Ireną Obermannovą. Pochodziliśmy trochę śladami Franza Kafki, w katedrze świętego Wita przypomnieliśmy sobie scenę z kapelanem z Procesu. Obejrzeliśmy znakomity dokument o Vaclavie Havlu – Občan Havel. Wreszcie ruszyliśmy Hrabalowskim szlakiem, aż do przedmiejskiej Libni, gdzie na Grobli Wieczności numer 24 około dwudziestu lat w domku bez kanalizacji mieszkał i tworzył swoje wczesne teksty jeden z najbardziej znanych czeskich pisarzy. Zamiast tego domku, dawno już zburzonego, spory mural z cytatami z Mistrza Bohumila, portretami pisarza i jego kotów, a nawet słynnej maszyny marki Perkeo, na której pisywał prozę autor Święta przebiśniegu i Postrzyżyn.
Wspomnieniami wróciliśmy do listopada 1980, kiedy w gospodzie „Pod Złotym Tygrysem” Pan Hrabal gościł nas hojnie przez dwa wieczory, a potem każdemu podarował książkę z dedykacją. Mam ją w ręku, to Každy den zázrak (Każdego dnia cud). Pod dedykacją miejsce i data: Tygr 19.11.80.
I jeszcze wspólny wyjazd do Pragi w 2017, we wrześniu, kiedy na Nowym Cmentarzu Żydowskim odwiedziliśmy razem groby Franza Kafki, Arnošta Lustiga i Oty Pavla, a na sąsiednim grobowiec Václava i Olgi Havlów, a potem muzeum Franza Kafki i w jego sąsiedztwie w piwiarni obok słynnej rzeźby Sikających Davida Černego analizowaliśmy sposoby nalewania piwa do kufli – między mlikiem a hladinkou.
*
Takich wyjazdów i przygód było dużo więcej. Janek około dziewięciu lat pracował w dyplomacji polskiej najpierw pod kierownictwem Jacka Balucha (dawnego nauczyciela akademickiego z UJ), a potem ambasadora Marka Pernala. Spotykaliśmy się więc w Pradze w kilku jego pięknych, służbowych mieszkaniach.
Wtedy i jeszcze potem nie miał czasu na zajmowanie się przekładami, ale minęło kilka lat, wrócił do domu w Katowicach i znów powrócił do wielkiej formy translatorskiej – uznawany przez kolegów tłumaczy za może najwybitniejszego ze znawców potocznej czeszczyzny. Był nie tylko autorytetem w dziedzinie literatury i kultury czeskiej, świetnym opowiadaczem i przewodnikiem, ale też ogromny zasób wiedzy szczegółowej sytuował go w gronie wszechstronnych ekspertów różnych zagadnień życia w stolicy Czech i nie tylko (Nawet w „spacerowniku” po Pradze autorstwa Pernala możemy przeczytać: „U Glaubiců […] jedzenie jest drogie, ale za to Pilzner – jak donosi niezawodny Jan Stachowski – był w maju 2012 roku najtańszy w całej Pradze”).
Książki wybierane i tłumaczone przez Janka zawsze bywały znakomite, ważne, a także popularne i poczytne – od Jana Drdy, Hrabala, Josefa Škvorecký’ego, Oty Pavla, Oty Filipa, Ivana Klimy, Lustiga po Michala Viewegha – zająć mogą sporą półkę w biblioteczce, około czterdziestu pozycji (również udziału w pracach zbiorowych).
Janek spolszczył utwory tak głośne, jak właśnie Hrabalowskie Święto przebiśniegu, Perełki na dnie, Piękną rupieciarnię (razem z Aleksandrem Kaczorowskim), powieść Obsługiwałem angielskiego króla sfilmowaną przez Jiříego Menzla w 2006 roku; antologię (wespół z Andrzejem S. Jagodzińskim) Opowiadacze. Nie tylko Hrabal; niektóre nowele Škvorecký’ego, powieść Jana Pelca …będzie gorzej; Patrika Ouředníka Europeana. Zwięzłą historię XX wieku; Oty Filipa Wniebowstąpienie Lojzka Lapaczka ze Śląskiej Ostrawy; dwie prozy Miroslava Sehnala i in.
W ostatnich latach Stachowski sam lub z Andrzejem S. Jagodzińskim pracował przy różnych zacnych translatorskich przedsięwzięciach z dawną mocą. Owocami tej pracy są jego translacje w monograficznym numerze „Literatury na Świecie” (nr 3-4/2020) poświęconym współczesnej liryce i prozie czeskiej. Wydał wspólnie z Jagodzińskim wybór znakomitych opowiadań Škvorecký’ego Gorzki świat (Czarne 2020), a także ogromnie trudną do spolszczenia powieść Arnošta Lustiga Piękne zielone oczy (Czarne 2020). Nie można też zapominać, że od paru sezonów angażował się w prace (m.in. tłumaczenie list dialogowych) cieszyńskiego festiwalu filmowego Kino na Granicy.
Nad przekładami pracował do ostatnich tygodni życia, jeszcze na przełomie listopada i grudnia sczytywał pełny nowy przekład powieści Siódmy życiorys Oty Filipa (Sedmý životopis, wyd. czeskie Brno 2000), która przeznaczona jest dla Wydawnictwa Czarne. Ukończony jest również przekład przewrotnej noweli kryminalnej Ouřednika – ukaże się, jak dwie poprzednie książki tego pisarza, w „Pograniczu” w Sejnach.
Gwałtownie postępująca nieuleczalna choroba Janka nie pozwoliła mu na dokończenie innych planów. Jeden z nich – a był jego wieloletnim marzeniem i „wyzwaniem” – znam, bo sam przed laty angażowałem się w zachęcenie krakowskiego wydawcy do podjęcia wspólnych działań w celu publikacji. Otóż Stachowski dokończył spolszczenie ogromnej powieści „pastiszowej” Ladislava Fuksa (1923–1994), autora znanego u nas Palacza zwłok (pisarz byłby może postrzegany u nas jak Umberto Eco za mistrza tego rodzaju zabawnej i ogromnie erudycyjnej prozy). Nazwaliśmy to dzieło roboczo: powieścią dla kucharek (po doktoracie). Kto i kiedy to osobliwe arcydzieło zdecyduje się opublikować?
*
Podczas naszej pierwszej wyprawy w Bieszczady w latach 80. XX wieku – tylko Janek i ja – przyjaciel mój został w związku z pewną zabawną sytuacją nazwany Kubą. Odtąd dla mojej rodziny był to Kuba, człowiek o otwartej głowie i sercu, skory do dzielenia się wiedzą i radościami, prawy przyjaciel, który zawsze „miał plan” i z którym pięknie spędzało się czas. Tylko tej ostatniej sytuacji nie przewidział, nie zaplanował… nieodwracalnego. Ale widzę go teraz w czeskiej gospodzie, na przykład w U Horkých Pivním Sanatorium, nad gulaszem i kuflem dobrego piwa przy stole „sztamgastów” w gronie swoich ulubionych nieżyjących autorów, wszak przebywa teraz w Pradze, gdzie… resztę wieczności zapragnął spędzić z córką i wnuczką.
Krzysztof Lisowski
Kraków, styczeń 2021