Piotr Siemion
Dziennik roku Węża
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015
Wojciech Rusinek
Żywot mieszczanina poczciwego
Przyznajmy – istnieje pokusa, by Dziennik roku Węża Piotra Siemiona czytać jako „książkę zastępczą”, tekst przywracający do medialnego obiegu pisarza, który wiele lat temu zachwycił swoimi dwoma powieściami, lecz który już bardzo długo każe czekać na dzieła kolejne. Od tej pokusy nie byli wolni pierwsi krytycy Dziennika…, podkreślający, że prawdopodobnie prezentowany diariusz przybliża do pojawienia się trzeciej pełnowymiarowej powieści Siemiona (w tym duchu pisali m.in. Dariusz Nowacki i Justyna Sobolewska). Jak sądzę, prowokuje do takich ocen przede wszystkim wybór gatunku – dziennik to wszak w powszechnym odbiorze coś pośledniejszego od powieści, zapiski z codzienności pisarza wydają się ważyć mniej niż inteligentnie pomyślana, przewrotna, a jednocześnie głęboka fabuła (a do takich Siemion przyzwyczaił).
Tymczasem rzecz ma się – w moim przekonaniu – zupełnie inaczej! Zgoda, Piotr Siemion od lat zapowiada wydanie powieści Pociecha, którą niegdyś (ale w którym roku?) ogłosiło w zapowiedziach Wydawnictwo Czarne. Apetyt na to dzieło został skutecznie rozbudzony brawurowymi Niskimi Łąkami (2000) i nie mniej interesującą, choć chyba niesłusznie niedocenioną przez krytykę powieścią Finimondo (2004), tekstami bardzo sprawnie łączącymi gry tekstualne z wciągającą fabułą, refleksję nad genezą i kształtem społeczeństwa polskiego po roku 1989 z pokoleniowymi reminiscencjami autora. Dziennika… nie warto jednak traktować jako książki-protezy sztucznie podtrzymującej życie twórcze pisarza tkwiącego w kryzysie (to m.in. opinia Andrzeja Horubały). Manifestacyjnie kameralny dziennik, spisywany w trakcie chińskiego roku Węża, czyli od stycznia 2013 do stycznia roku kolejnego, można natomiast czytać jako kontynuację opowieści snutej w Niskich Łąkach i Finimondo, ostatnie ogniwo trylogii opisującej ewolucję polskiego społeczeństwa od lat 80. po czasy obecne. Ściślej – jako historię wyłaniania się nowego polskiego mieszczaństwa na gruzach Polski Ludowej.
Odmienność gatunkowa nie powinna zmylić, bo zmiana trybu pisania, którą zaproponował autor (przejście od pełnej narracyjnych fajerwerków prozy postmodernistycznej do intymistyki), jest całkiem logiczna. Bohater prozy Siemiona (ten indywidualny, ale też zbiorowy) uobecniał się dotąd poprzez szereg masek, konwencji, zapośredniczeń tekstowych. W nich konstytuowała się jego niejasna, dryfująca tożsamość – rozbitka lat 80., emigranta, który próbował zobaczyć swoje odbicie w cudzych językach i opowieściach (oczach człowieka Zachodu, ideałach polskiej kontrkultury, założeniach ponowoczesnej humanistyki, schematach powieści sensacyjnej, a nawet filmu pornograficznego), by wreszcie znaleźć sens w spokojnym życiu rodzinnym. Tak czytany Dziennik… zamyka historię byłego punkowca, na zgliszczach PRL-u budującego z grupą znajomych polski kapitalizm, który w końcu – po przekroczeniu „pięćdziesiątki” i zaskakującym, ponownym wejściu w rolę męża i ojca – „wymiksowuje się” (s. 43) z męczących uwikłań społecznych. Po lekturze dziennika wiemy już, że tak zarysowana ewolucja problematyki pisarstwa Siemiona odpowiada kolejom życia samego autora, nawet jeśli we wcześniejszych, fikcjonalnych przecież, powieściach unikał on konstruowania jednoznacznego alter ego: „[…] wyczerpały się we mnie – wyznaje Siemion – puste pragnienia: żeby nie być tu, tylko gdzie indziej z kimś innym; żeby oscylować pomiędzy migoczącymi możliwościami w strachu, że kiedy wybiorę i osiądę, wtedy wszystko mi się rozsypie. Okazało się, że te pragnienia były właściwie lękami, neurozą. Ale teraz, kiedy gasną oscylacje i życiowe drgawki, mogę pisać swój Żywot człowieka poczciwego i dziwić się, że tyle treści daje się wysnuć ze zwyczajnego dnia. Bo daje się. Odkryłem z wiekiem, że komiks i strzelanka nie są jedynymi formami artystycznymi. Tyle że nie nawykłem do kontemplacji. Namysł sprawia, że czuję się nieswojo” (s. 321–322).
W istocie Siemion w Dzienniku… często zapisuje wątpliwości dotyczące charakteru własnych zapisków, zdziwiony jest głęboką zwyczajnością rejestrowanych wydarzeń, która ujawnia się szczególnie na tle wcześniejszych kolei losu diarysty: emigracji, aktywności translatorskiej, doktoratu z prozy postmodernistycznej napisanego na uniwersytecie Columbia, pracy dziennikarskiej za oceanem i w Polsce, dramatycznego rozpadu pierwszego małżeństwa, powrotu do Polski i wejścia w świat wielkiego biznesu. A co dzieje się w życiu pisarza między 2013 i 2014 rokiem? Wychowanie drugiego syna (który w momencie rozpoczęcia pisania ma trzy miesiące), krzątanina życia rodzinnego (zakupy, remonty, wizyty u rodziny i znajomych), porachunki majątkowe z byłą żoną i dorosłym już synem z pierwszego małżeństwa, nudne wyjazdy w delegacje (głównie do Pragi, choć także do Kanady), zakupy w Biedronce i Ikei, regularne badania lekarskie, koszenie trawy, obserwowanie stanu pogody… Wątpliwości autora pogłębia jeszcze jedna niepewność – czy po ponad dekadę trwającym psarskim milczeniu i świadomej rezygnacji z uczestnictwa w życiu literackim znajdą się jeszcze czytelnicy zainteresowani wynurzeniami pięćdziesięciolatka (bo może ważniejszy jest głos Doroty Masłowskiej, co Siemion kwituje dosadnie: „Co ty, kurwa, Masłowska, wiesz o bankowości?”, s. 338), jakakolwiek „interpretive community” (s. 41)? Manifestacyjnie i świadomie rezygnuje też Siemion z innego możliwego wymiaru swojego dziennika – plotkarskiego. Nie znajdziemy w Dzienniku… niedyskrecji, skandalików środowiskowych, tym bardziej ujawniania ciemnych stron świata biznesowo-przemysłowego; „Będzie selekcja i cenzura, jak na koloniach letnich” (s. 18) – zapowiada Siemion.
Jak to się zatem dzieje, że Dziennik… – książkę o zrytmizowanym, poukładanym i spokojnym życiu mieszczańskiej rodziny z podwarszawskiej Radości, dziennik dyskretny i w punkcie wyjścia nie mający szans na zdobycie rozgłosu w mainstreamie – odbiera się z rosnącą fascynacją (rosnącą, bo pierwsze partie książki, zwłaszcza wstęp, wydają się nieco banalne)? Jest bowiem w książce Siemiona coś mocno ujmującego, co sprawia, że czytanie Dziennika… przypomina rozmowę ze znajomym, który potrafi inteligentnie i zajmująco opowiadać o pozornie błahych, codziennych sprawach. Tym czymś jest ciekawe wiązanie przeszłości z teraźniejszością – im wyraźniej w Dzienniku… przypominają o sobie dramatyczne wydarzenia z minionych lat, rozpad więzi czy załamanie kariery zawodowej, tym silniej wybrzmiewa niemal medytacyjne skupienie na codzienności i zadowolenie z minimalnego wymiaru szczęścia (czego synonimem są dobre wyniki badań lekarskich i przyjemność obserwowania rozwoju kilkumiesięcznego syna). Pochwała mieszczańskiej stabilizacji, jaką wygłasza Siemion, wymaga jednak godnej podkreślenia odwagi. Bezpieczny i estetycznie wyposażony dom pod Warszawą, mało zajmująca, ale dobrze płatna praca, poprawne relacje z bliskimi (m.in. starszymi rodzicami) czy umiarkowanie liberalne poglądy to zestaw, który polska proza i publicystyka zwykle demonizuje jako konserwatywne kołtuństwo (wersja lewicowa) czy symptomy bycia lemingiem (w narracji prawicowej). Tymczasem autor Niskich Łąk mówi wyraźnie: po przejściu pewnej granicy, po przeżyciu całkowitego upadku, dotknięciu śmierci, właśnie to okazuje się jedynym wartym zachodu celem życiowym. Co więcej, autor z wdziękiem i lekkością przyznaje się do spraw, które stały się toposami współczesnych filipik wymierzonych w drobnomieszczaństwo (ot, chociażby do podjętej z żoną decyzji, by jako niewierzący rodzice ochrzcili syna czy do zaskakującej skłonności do zabobonów), a dzięki temu Dziennik… więcej mówi o światopoglądzie, celach i historii polskiego mieszczaństwa niż zorientowane ideowo reportaże czy satyry. Siemiona apologia mieszczańskiego stylu życia wypada jednak wiarygodnie właśnie dzięki temu, że towarzyszy jej cień dawnych, bolesnych zdarzeń oraz bogactwo doświadczenia autora (ów „młody ojciec na dorobku” ma – pamiętajmy – 52 lata!).
Apologia stabilizacji to wszak tylko jeden z obsesyjnie powracających w Dzienniku… tematów. Warto – jak myślę – zwrócić uwagę także na liczne w książce sugestywne rozważania Siemiona o duchowości, ujmujące prostotą, choć – zdarza się czasem i tak – na granicy kiczu, na interesujące passusy autotematyczne o beletrystyce, wreszcie na wybrzmiewające pod koniec „roku Węża” melancholijne powroty do wrocławskiej młodości autora. „Obsesyjność” pewnych wątków ma jednak i tę wadę, że pewne spostrzeżenia powtarzają się w książce Siemiona, czasem w sposób słabo umotywowany. Nie jest to wszakże wada odbierająca przyjemność lektury Dziennika…, czy też przekreślająca jego ważność. Pomyślałem, że na końcu tej recenzji pojawi się zdanie: „oby tylko na dalszy ciąg tej opowieści – fabularnej bądź nie – prozaik nie kazał czekać kolejnych jedenastu lat”. Chyba jednak nie wypada. Taka deklaracja daleka byłaby bowiem od postawy, którą przyjął autor Dziennika… Póki co trzeba po prostu skupić swą uwagę na tym, co jest.
Wojciech Rusinek