Wojciech Bonowicz
Echa
Biuro Literackie, Wrocław 2013
Wojciech Ligęza
Głosy z oddali
Echa dochodzą z oddali. To przekazy o niejasnej semantyce, zamazane, zachowane w okruchach, powracające w okaleczonej postaci. Echa są zaledwie odbiciem czegoś, co wcześniej istniało, kalekim powtórzeniem wezwania (wyzwania?), śladem wyobrażeń, ponowieniem zamazanych doznań. Echa nie ułożą się w przejrzystą opowieść, nie wyjawią wyrazistych sensów. Łowienie echa wymaga skupienia. Świadomość współpracuje tu z przypadkiem. Skoro skierowany został do nas sygnał, który przebił się przez gwar głosów, to – jak wolno się domyślać – ma on rangę szczególną. By przyjąć i zrozumieć dalekie wezwanie, samemu należy zamilknąć. Słuchanie staje się bliskie kontemplacji. Echa łudzą i zwodzą, ale też wydobywają z głębi pamięci znaki, które muszą być odczytane. Z kolei to, co nie całkiem pochwytne, do pewnego stopnia tajemnicze, przekształca się w zapis, w tekst. Powstaje seria przybliżeń, gdyż pewność pozostaje nieosiągalna. Przed urwaniem się śladu, przed rozsypaniem obrazów coś jeszcze można uratować. To na pozór niewiele, ale skrawki i ścinki przeszłości, jak również pogłosy zdarzeń aktualnych – wyjęte z nurtu czasu – stają się cennymi dowodami w procesie istnienia, w dociekaniu prawdy o sobie.
Pośrednio te zdania można odnieść do poezji Wojciecha Bonowicza oraz jego ostatniego tomu zatytułowanego Echa. Właśnie zasady znieruchomienia, ogołocenia świata z nadmiaru postrzeganych rzeczy, odbioru podwójnego przekazu – rejestrowanego przez zmysły, przenikającego w sferę ducha, niedokończonej krystalizacji wrażeń i słów, z których wiersz powstaje, wyznaczają świat tego poety. Zawiedziony będzie czytelnik oczekujący dynamicznych akcji, ruchu i zmiany, czytelnik wypatrujący energii słowa, zaskakujących metafor, mocnych obrazów, fraz służących podziwianiu. W wierszach Bonowicza ważniejsze od spełnienia jest oczekiwanie, od rozwiązania – zapowiedź, od wyjaśnienia – domysł.
Poetę fascynuje to, co nie przybrało jeszcze kształtu, nie zostało przyszpilone nazwą. Potencjalność odgrywa tu znaczną rolę, a możliwości uczestniczą w grze o nieznanych regułach. Coś się jeszcze nie dokonało, coś innego spełniło, lecz echa odległych epizodów rozpraszają się, przechodzą w milczenie. Niezbędna jest czuwająca uwaga, by zatrzymać głosy i wrażenia, by nie przeoczyć doniosłego znaczenia drobinowych faktów, które szybko zapadają w nicość. Marginalia przesuwają się u Bonowicza ku miejscom centralnym wrażliwości. Konkret obrasta tajemniczymi odniesieniami. Warto także podkreślić rolę mówiącej pustki, bezruchu, zatrzymania lirycznej akcji, negowania spostrzeżeń oczywistych, odważnego wyjścia na spotkanie ciemności.
W wierszu Zwiastun nakładają się na siebie dwa porządki – wielki i mały, metafizyczny i realny. Rzeczy postrzegane, jak nieruchomy kadr przedstawiający zwykły pejzaż – wbrew przedwczesnej konstatacji, że obcujemy z układem trwałym – wyzwalają myśl o efemeryczności istnienia. Homeostaza kosmiczna jest tymczasowa, kompozycja krajobrazu – ulotna. W zatrzymaniu ukrywa się dramatyczne napięcie, bezruch zostaje skonfrontowany z potencjalnym ruchem, zaś nieobecność wyraża czujne oczekiwanie:
Ziemia podnosi się wchodzi
na niebo. Warczy szamoce się.
[…]
Na razie rząd wierzb
nad suchym korytem rzeki
na razie nikt się nie zjawił.
Można wskazać analogię z wierszem Wisławy Szymborskiej Chwila, jednak obraz pozornej Arkadii, plastycznie odmalowanej, a także epifaniczne przeżycie momentu wyjętego z czasu zastąpione zostają w liryku Bonowicza oschłym opisem krajobrazu, którym oko zbytnio się nie zachwyci. Ukryta walka żywiołów (wraz z paradoksalnym bezgłośnym hałasem) przechodzi w znieruchomienie. Obcujemy ze szkicem ogołocenia i wyludnienia. Trudno dociec, kim miałby być zapowiadany wysłannik i z jakiego świata przybywać.
W wierszach Wojciecha Bonowicza wyrażone w zwrocie „na razie” zawieszenie rozwiązań jest właśnie znamienne. Łączy się ono z niewiedzą oraz poszukiwaniem, ale też otwiera na rozpoczynające się każdego dnia życie, na powtarzalne epizody i nieznany finał. Mówiący eksponuje zwykłość doświadczenia, potoczność gestów. Trudno ekscytować się tym, że w scenerii pokoju, w oknie, jakich wiele, w pejzażu, który niczym się nie wyróżnia, człowiek przeżywa swoje małe objawienia. A jednak w tych wierszach bardzo intensywne jest poszukiwanie istoty tego, co istnieje i zakorzenia się w konkrecie, gdyż abstrakcje oraz spekulacje trzeba odrzucić. Świat i jego tajemnice wyłaniają się na nowo – żeby jednak to mogło nastąpić, konieczne są pewne warunki, mianowicie człowiek – w swojej nagości, wyzwolony z kulturowych przyzwyczajeń, wystudiowanych zachowań, schematów myślowych, kostiumów – staje naprzeciw nagiego bytu. Wówczas: „[…] Pod powiekami oczy nieruchomo// śledzą wewnętrzne sprawy” (Poniedziałek). To obserwacja niewidzialnego, gdyż oko wewnętrzne odwraca się od pejzażu, odbywa się w lipcowy dzień, pełen światła.
W omawianych utworach dwie strony rzeczywistości obecne są w nierozerwalnym splocie – widzialna i niewidzialna, jasna i ciemna, poznawalna i tajemnicza. By mógł powstać wiersz, przeczucie dopełniających się przeciwieństw jest pomocne, jeśli nie konieczne. Twórcza niewiedza lepsza jest niż gnuśna pewność. Niepokój zwycięży poznawcze samozadowolenie. W sferze pośredniej między znanym „tutaj” a nieznanym „tam”, między blaskiem a cieniem nie napotkamy wyrazistych drogowskazów. Oto wypisy z wiersza Treść – zamykającego zbiór Echa:
Czy mówię jakbym wiedział?
Nie wiem.
Jest jasny dzień
i ciemny.
[…]
Ziemia niebo
i twarz
pomiędzy nimi.
Wskażmy figurę transcendowania, nieustannie bowiem u Bonowicza przekraczany jest horyzont dostępny bezpośredniemu doświadczeniu. Otwierają się drogi ku nieoczywistemu światu (jak przeczytamy w wierszu Lustro, wejście wcale nie jest oznaczone), ale też „ku drugiej stronie” – niepoznawalnej, niewidzialnej. Choć potoczny optymizm posługuje się wyobrażeniem ostrego oddzielenia, to jednak granica między życiem i śmiercią jest niewyraźna, nikła do tego stopnia, że obie przestrzenie można z sobą pomylić, czy też – na próbę, dla ćwiczenia wrażliwości, „ja” – można odbyć wędrówkę po ciemnym labiryncie, czyli znaleźć się w strefie pośredniej. W jednym z mocniejszych w tomie Echa wierszy zatytułowanym Jeszcze raz krew oznacza zarazem ślad po życiu i życiodajną siłę. To zdumiewająca metafora: człowiek, który „obudził się jako zmarły jako krew/ plama krwi krwawa linia”, konstytuuje się na powrót jako osoba, sprawdzając jednak gdzie jest, traci stałe oparcie. Ogienek papierosa niepewnie rozgarnia mrok. Obudzony (wskrzeszony) „[w]yciągnął rękę przed siebie/ i ciemność przywitała się” (Jeszcze raz).
Kontemplacja wpisuje się w sytuacje codzienne. Jedynie gwar głosów musi się uspokoić, aktywność – wygasnąć. Jak się wydaje, z redukcji wrażeń rodzi się siła tej poezji. Słowo o nacechowaniu onomatopeicznym „warkot”, które w utworach Bonowicza pojawia się kilkakrotnie, określa przeciwników skupienia. Przebywanie w czterech ścianach (jak w wierszu Warszawa) ma przywrócić zachwianą równowagę między podmiotem a rzeczami tego świata. Uważność, osobność, zawieszenie zmysłowej relacji z otoczeniem, odległość od spraw rutynowych, które dzieją się aktualnie – tak określony zostaje moment zerowy poezji (Piątek). Należy odpowiedzieć na wezwanie, na rozpoczynające się „teraz”, które nie uzyskało klarownej postaci. Nie sposób więc mieć gotowych recept poetyckich. Należy się raczej odradzać, wychodzić z letargu, przezwyciężać kryzys nazywania, ćwiczyć wewnętrzną dyspozycję:
W drzwiach stoi nowe życie. Mówi
do mnie dziwi się
tej przemianie.
(Pokój)
Nie chciałbym przeoczyć kwestii, że zawieszeniu ulega odpowiedź na pytanie, jakie głosy odbija echo, a raczej – co przekazują „echa”? Bonowicz powraca do wyobrażenia „mówiącej rzeczywistości” oraz konstrukcji „ja” pojmowanego jako medium. Zatem „oracje światów” są rozmaite, zespół przekazów nawarstwia się i komplikuje. Poeta otwiera się na mowę transcendencji, uważnie studiuje małe byty przyrodnicze (sensualna wrażliwość raz po raz się ujawnia), rekonstruuje prywatny mikrokosmos zdarzeń, przerzuca archiwum zdarzeń zgromadzonych w pamięci. Dajmy przykład fascynujących zagadek semantycznych, działania poetyckiego na kilku planach jednocześnie. Oto niby-dotknięcie, niby-zagrożenie, lęk o niejasnych źródłach, choroba z olśnienia i przerażenia, a może też stany quasi-mistyczne wiążą się z jałowieniem wyobrażeń, z wyczerpywaniem czasu: „zegar wybijał kolejne godziny aż do zupełnego zwiotczenia” (Religia pól).
Można powiedzieć, że Wojciech Bonowicz jest poetą niedopowiedzeń, enigmatów lirycznych, skrótów oraz dyskrecji wyrażania. Dystans do świata odpowiada nieufności do języka, do efektownych gier i błyskotliwych uwodzących sformułowań. Słowo artystyczne próbuje nowych sytuacji, nieskrystalizowanych wrażeń, samo więc zawiera w sobie niepewność. Bonowicz chętnie posługuje się poetyką miniatury. Spisuje potoczne dialogi, gromadzi uderzające dziwnością wypowiedzi, notuje przelotne zauważenia, niekiedy rzuca – jakby mimowolnie – zjadliwe i celne uwagi dotyczące życia zbiorowego oraz dobrego polskiego samopoczucia (Napis przy torze, Możliwe zakończenie). Cytaty z codziennych rozmów wspomagane zostają przez centon (Kobieta płacze jak smok [ponieważ jestem poetą]), a zatem zabawy obserwatora spotykają się z wyrafinowaniem literackim. W lapidarnych zapisach ujawnia się ironia, lecz także – co nie jest właściwością od razu dostrzegalną – humor poetycki, taki jak na przykład w małym liryku Wiatr:
Patrzy w obiektyw
palce wsunął między guziki kamizelki
nie wolno mu się poruszyć.
Znaczenia miniatury poetyckiej Pierwsza lekcja wiodą w stronę autobiografii. Poeta powraca do dzieciństwa w Oświęcimiu i śladów tragicznego losu zapisanych w tym miejscu. Chłopiec przepytywany przez nauczycielkę chciałby umarłym przyjść z pomocą, odbyć wyprawę ratunkową w głąb przeszłości, to znaczy magicznie pomniejszyć liczbę ofiar. W tym mieście jednak, jak w każdym, rozkwitało zwykłe życie, istniała dobra wspólnota sąsiedzka, zdarzały się małe radości niedzielne. „Bezpieczny dym z domów” (Świąteczne popołudnie) – znak zamieszkiwania, osiedlenia na stałe, przesłonić miał pamięć o dymie niebezpiecznym, śmiertelnym. W wierszach o szczęśliwym dzieciństwie poeta sięga po mikrofabuły, dopuszcza narracje liryczne i – komponując kameralne szkice, gromadzi sensualnie odbierane małe realia (Bożek, W wolne dni). Błahość tematu zostaje podkreślona, nic bowiem w wielkiej skali się nie wydarza. Z tego powodu zapewne obraz światła słonecznego zostaje tu wyeksponowany. Powrót do Oświęcimia oznacza potrzebę jasnych wspomnień, a zarazem ewokację mrocznej pamięci o zamordowanych w Auschwitz.
W poezji Wojciecha Bonowicza pogłosy przeszłości oraz powidoki zamieszkują pamięć i zarazem są składnikami postpamięci. W uzupełniających się nawzajem znakomitych Echach i Echach drugich baśń o dobrym dzieciństwie przekształca się w opowieść apokaliptyczną. Obrazy jakby wzięte z bukoliki wypełnione zostają czającą się grozą, majaczeniem, ciemnymi przeczuciami. Piękno świata ulega skażeniu, poddane zostaje erozji działającego zła. Exodus dziecięcy, droga do szkoły, wycieczka za miasto, by zażyć chwilowej wilegiatury, okazują się podróżą ostateczną. Przejmujące jest zderzenie wizji rozpoczynającego się życia z Zagładą – tak nagłą, tak irracjonalną.
W tym ważnym dyptyku poetyckim słowo, tak zwykle oszczędne u Bonowicza, wchodzi w wiele relacji dialogowych. Poszerza się również przestrzeń odniesień i skojarzeń obrazowych. I tak pogłos frazy z Konopnickiej „Jadą, jadą dzieci drogą…”, którą odczytujemy jako wtajemniczenie w piękno świata, napotyka kontrapunkt w postaci parafrazy mowy zagniewanych proroków („Szczęśliwy kto tego dnia został w domu”). Ze śladem słownym Piosenki o końcu świata Czesława Miłosza kontrastuje biblijny obraz przejścia przez morze. W tej apokalipsie drżenie ziemi zapowiada, iż działają już diaboliczne moce. Wizje z wiersza Echa odnieść też można do Krucjaty dziecięcej Witolda Wojtkiewicza czy sekwencji ostatnich kadrów z filmu Andrzeja Wajdy Korczak.
Piękne metafory mają wymowę ironiczną, gdyż daremne poetyzowanie, które nie odwróci karty zdarzeń, podkreśla tylko okrucieństwo wyroku, który przed laty dotknął niewinnych. Niepotrzebnie trudzą się tragarze piękna: „złoty blask niosą na plecach mrówki”. W Echach drugich poeta rozważa rozproszenie zaczynających się żywotów, zagubienie historii zagłady dzieci w wielorakim, odnawiającym się istnieniu. Niepokojące i oryginalne są obrazy wstrzymanego czasu i wielkiej całości, która zapomina o „małych” historiach: „Wiatr pod nogi im sypie piasek z wielkiego kotła”; „wielkie młyny trzymają w górze bezczynne ramiona” (Echa drugie). W wariacyjnie pomyślanym zestawie dwóch wierszy Bonowicza lekcja botaniki (i życia) staje się bolesną lekcją umierania. Fantasmagoryczna „druga strona” opracowana zostaje na wzór mitu przygody, który zapowiada nowe podróże – odbywane w innej przestrzeni, jak w puencie wiersza Echa:
Za wzgórzem otwiera się wielka szkoła pod ciemnym lasem
słychać śmiech. Stamtąd odpływają statki. Ruszają pociągi.
Echa, głosy wypełniają świat Wojciecha Bonowicza. W jasne i ciemne przesłania poeta wsłuchuje się bardzo uważnie.
Wojciech Ligęza