Andrzej Nowakowski (TAiWPN UNIVERSITAS)

1.
W ostatnich trzech dekadach polski potransformacyjny rynek książki doświadczył wielu zmian. Które z nich uznają Państwo za najistotniejsze?

Po transformacji ustrojowej nasz rynek książki stał się elementem wolnorynkowej gry, podlegającej tym samym regułom i zasadom, jakie obowiązują również w innych dziedzinach życia gospodarczego. Mówiąc inaczej: polski rynek książki został częścią tzw. „przemysłu kulturowego”. Jednocześnie rynek ten przestał być narzędziem państwa jako głównego, a w zasadzie jedynego dystrybutora dóbr kultury. Zlikwidowanie cenzury zasadniczo zmieniło wszelkie obiegi słowa drukowanego, zarówno w sferze książki, jak i prasy. Książka odzyskała wolność przekazu.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że to właśnie rynek książki w Polsce zareagował najszybciej na zmiany ustrojowe po roku 1989. Wiązało się to z szeregiem okoliczności, ale dwie spośród nich wydają się najważniejsze. Po pierwsze – zmienił się model edukacji, a to pociągnęło drukowanie nowych podręczników na wielką skalę. Po drugie – setki dotychczas podziemnych inicjatyw wydawniczych ujrzało światło wolności; z tą wolnością poradziło sobie kilkanaście, reszta przeszła do historii. Ale rok 1989 oznacza też powołanie do życia wielu nowych wydawnictw, którym udało się uniknąć losu efemeryd i utrzymały się na rynku. Zaistniało między innymi „Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS” – klasyczny przykład tzw. „oddolnej inicjatywy” pracowników naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy stwierdzili, że sami też potrafią wydawać książki wedle własnych kryteriów i zasad naukowej weryfikacji i to w terminie, który nie przekracza granic absurdu. Należy pamiętać, że przed rokiem 1989 wydanie przez młodego uczonego książki w państwowych oficynach to był kilkuletni, nierzadko ponad dziesięcioletni maraton przez wydawniczą mękę, a i wtedy często kończyło się to porażką autora. TAiWPN UNIVERSITAS jest jednym z najpiękniejszych wydawniczych sukcesów polskiego rynku książki, a jego żyrantem jest zarówno Uniwersytet Jagielloński, jak i Miasto Kraków. Co się zmieniło przez te trzydzieści lat?… UNIVERSITAS to największe tzw. humanistyczne wydawnictwo w Polsce. Bywa różnie, ale w trudnym roku 2021 opublikujemy ponad sto osiemdziesiąt książek.

Sukcesy można sobie udowadniać na rozmaite sposoby; do porażek przyznawać się należy z otwartą przyłbicą. Rzecz w tym, żeby autor miał poczucie satysfakcji, ale też żeby zdawał sobie sprawę, iż owoc jego trudu podlega mechanizmom daleko wykraczającym poza kompetencję samego wydawcy. To, co ważne i najważniejsze – to wolny rynek, wolność słowa, poczucie odpowiedzialności za jego upowszechnianie i ponoszenie odpowiedzialności za błędy. W 1989 roku wydawca przestał być cenzorem. I tak ma być.

Przełom tysiąclecia oznaczał również zasadniczą zmianę pola znaczeniowego pojęcia „książka”, które dotychczas wiązało się po prostu z „papierem” i „drukiem”. Książka, w znaczeniu gospodarczym i prawnym, to obecnie „treść intelektualna” – można ją utrwalać na różnych nośnikach, w tym coraz częściej na nośnikach cyfrowych. W Polsce – podobnie jak na całym świecie – książki wydaje się coraz częściej w formie elektronicznej. Dotyczy to zwłaszcza niskonakładowych publikacji naukowych.

W ciągu trzech ostatnich dekad zarejestrowało się w Polsce kilkadziesiąt tysięcy podmiotów, które rocznie wydają około stu dwudziestu tysięcy publikacji, co zasadniczo negatywnie wpływa na obieg informacji o dostępności tytułów na rynku. Dzisiaj w Polsce nikt – łącznie z Biblioteką Narodową! – nie wie, jaka jest bieżąca pełna oferta tzw. „books in print”. W ciągu trzydziestu lat nasz rynek książki stał się rynkiem nadprodukcji tytułowej i w związku z tym mamy do czynienia z brakiem równowagi pomiędzy podażą a popytem. Krótko mówiąc: w Polsce „produkuje” się… za dużo nowych tytułów, a to ma zasadniczy wpływ na wysokość nakładów i w konsekwencji –  na obniżenie rentowności. Średni nakład książki (bez bestsellerów) to obecnie około dwa tysiące egzemplarzy, a w przypadku książek naukowych – od stu do tysiąca (z wyjątkami, rzecz jasna). W branżowych kuluarach często powtarza się nudny bon mot, że w Polsce więcej ludzi książki pisze, niż czyta.

Dystrybucja książek w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci zmieniła się fundamentalnie, co z kolei jest związane z dramatycznym upadkiem tradycyjnego księgarstwa. Książki kupuje się przez internet. W Polsce – w odróżnieniu od wielu krajów UE – księgarnie traktuje się nie jako centra kultury, a jedynie jako sklepy, w sensie gospodarczym nieróżniące się od na przykład sklepu ogólnospożywczego. Centrum Krakowa jest tego najlepszym przykładem, zaś tzw. „ściana wschodnia” kraju to obecnie księgarniana pustynia.

Polski rynek książki jest „importerem”, a nie „eksporterem”. Dziewięćdziesiąt procent tłumaczeń pochodzi z języka angielskiego; to około dwadzieścia tysięcy tytułów rocznie. Z języka polskiego na angielski – to ledwie kilka (dosłownie!) tytułów. Od wydawców niemieckich polscy edytorzy nabywają prawa do tłumaczenia około czterystu pozycji; Niemcy kupują od nas obecnie około pięćdziesięciu tytułów i to jest najwięcej spośród wszystkich krajów świata. Rekordowy rok 2000 to dokładnie sto zakupionych praw do wydania w Niemczech tłumaczeń polskiej literatury. Przez ostatnie trzydzieści lat utraciliśmy rynek rosyjski, który za czasów komuny był głównym importerem polskiego słowa drukowanego, oczywiście w tłumaczeniu; ta strata jest już nie do odrobienia.

Największa zmiana (i problem!) polskiego rynku książki to dramatyczny upadek czytelnictwa, który – wedle statystyk BN – jest rekordowy w Europie. Polacy, w sensie statystycznym, czytają coraz mniej. Obecnie około 30 procent naszych rodaków deklaruje, że do rąk bierze jedną książkę rocznie, ale w tym są podręczniki oraz na przykład instrukcja obsługi mikrofalówki. Mniej więcej 1,5 procent Polaków twierdzi, że w ciągu dwunastu miesięcy czyta więcej niż dziesięć książek. Ten wskaźnik ważny jest w kontekście deklaracji w Niemczech: otóż 12 procent naszych zachodnich sąsiadów czyta dziesięć i więcej książek rocznie. Jakieś pytania?… Nie będę już nudził statystykami ze Skandynawii.

Najkrócej mówiąc i odpowiadając na pytanie: zmieniło się wszystko.

2.
Czy można mówić o specyfice krakowskiego rynku książki? Czy wyróżnia się na tle ogólnopolskiego? Czy działalność wydawnicza w tym mieście daje szczególne możliwości/ natrafia na przeszkody?

Hmm.. Trudno mi odpowiedzieć, wszak jestem z Krakowa. Ale – siląc się na obiektywizm –  powiem prosto: krakowski rynek książki nie różni się od rynku książki innych miast. Ale pytanie: jakich miast? Otóż tych, które nazywamy metropolitalnymi: Warszawa, Kraków, Gdańsk, Katowice, Wrocław i może… no nie wiem. W tzw. „finansowych obrotach” decydującą rolę odgrywają trzy miasta: Warszawa, Katowice, Kraków. W nich funkcjonują największe nasze wydawnictwa. Ale… trzeba pamiętać również o tych ważnych, które znakomicie działają we wsiach, czego najlepszym przykładem Wydawnictwo Czarne z siedzibą we wsi Wołowiec.

Problem nie w tym, czy metropolia daje większą kasę niż mała gmina. Problem w zrozumieniu, że książka to postęp, radość życia, edukacja, odpowiedzialność i demokracja. Wystarczy, że dysponent kasy to zrozumie. Ale najczęściej… mało rozumie.

3.
Przetrwać to za mało. Jakie strategie stosujecie Państwo / polecacie, by nie tylko utrzymać się, nie tylko przetrwać, ale i wpływać na rynek książki, może nawet zmieniać jego reguły gry?

Jako były prezes Polskiej Izby Książki oraz były dyrektor Instytutu Książki, a obecnie dyrektor Wydawnictwa UNIVERSITAS – niestety nie znajduję na to pytanie prostej i wiarygodnej odpowiedzi.

4.
Wydawnictwo to nie tylko przedsiębiorstwo, to również instytucja kulturotwórcza. Czym jest dla Państwa misyjna część działalności wydawniczej?

Misyjna działalność wydawnictwa? To proste: wydawanie dobrych, uczciwych książek, nieobarczonych ideowymi i politycznymi przekonaniami wydawcy. Wydawca, który traktuje swoje wydawnictwo jako „narzędzie”, to nie jest moja bajka. Wydawca jest usługodawcą i w pełni odpowiada za poziom książki, ale nie za zawarte w niej poglądy i tezy.

5.
Pierwsza połowa lat 90. to czas swobody, czy nawet rozpasania wydawnictw, czasopism, rynku wydawniczego i obiegu literackiego. Rok 1996 – za Przemysławem Czaplińskim – uznawany jest za rok przełomu, za rok, w którym nastąpił powrót centrali. Dekadę później, czyli w czasach powstania wydawnictwa Karakter, zaczęto odnotowywać tendencje odwrotu od centrali (z dużymi sukcesami). W jakim miejscu jesteśmy na początku lat 20. XXI wieku?

Nie do końca rozumiem to pytanie – niby dlaczego rok 1996 miałby stanowić przełom? Według mnie, najważniejsza zmiana nastąpiła wiele lat wcześniej – w roku 1976. Wtedy w Polsce został skutecznie złamany monopol państwa (komunistycznego) na dystrybucję dóbr kultury. To „drugi obieg” zmienił – jeżeli nie wszystko, to na pewno – wiele.