Przyszłość jest jasna
Myślę, że czasopismo „Kontent” w ciągu najbliższej dekady upadnie. Piszę to bez szczególnego żalu. Kieruję się bowiem przekonaniem, że dziś w kulturze pracuje się podobnie jak we wszystkim innym – póki starcza na to sił, póki możliwe jest pozyskanie środków, póki pozyskiwanie środków nie zmusza do odgrywania żałosnej, miniaturowej wersji literackiego House of Cards, wreszcie – póki ekonomia sił na to pozwala.
Można o tym myśleć najzupełniej neutralnie – nasze możliwości percepcyjne przystosowują się do naszych możliwości organizacyjnych. Jeśli dostrzegamy w tym problem – powinniśmy zauważać przede wszystkim jego szerszy, polityczno-ekonomiczny kontekst. 11 grudnia w ramach łódzkiego festiwalu Puls Literatury Paulina Małochleb prowadziła panel dyskusyjny o „złej literaturze”, w czasie którego uczestnicy sarkali na warunki pracy redaktorów, tłumaczek; na trudności, z którymi muszą się mierzyć małe wydawnictwa, kameralne księgarnie i inne niewielkie podmioty organizujące życie literackie. Prowadząca usilnie kierowała swoich rozmówców w stronę syntezy i znalezienia w tych wszystkich problemach jakiegoś wspólnego mianownika. Na próżno. Nikt nie chciał wypowiedzieć brzydkiego słowa na „k”: w narracji dyskutantów zmiany po prostu się wydarzyły, do przesunięć po prostu doszło, zaś z trudnymi warunkami musimy się po prostu kumulacją indywidualnych wysiłków mierzyć. Jeśli będziemy dzielnie stawiały i stawiali im czoła, wszystko będzie dobrze. Postulowanie indywidualnej pracy nad własnym systemem ambicji i motywacji nie zmieni jednak, obawiam się, niczego.
Problemy, które kilkanaście lat temu opisywał w Powrocie centrali Przemysław Czapliński, nie tylko się nie zdezaktualizowały, ale więcej – są rozpoznawane jako integralne elementy jedynej wyobrażanej przez nas rzeczywistości. O ile pewne gesty wymierzone przeciwko tym znormalizowanym patologiom ekonomicznym bywają skuteczne (tu należałoby podać przykład kolektywnego buntu wobec systemu nagród literackich, na jaki zdecydowali się nominowani w 2019 roku do Silesiusa za debiut: Maciej Bobula, Michał Domagalski i Jan Rojewski), o tyle w świecie czasopism kulturalnych trwa raczej walka przystosowawcza.
Zabieram głos jako reprezentantka czasopisma, którego ciągła obecność w polu literackim trwa już trzy i pół roku. Dla redakcji to długi okres – obejmuje założenie fundacji, zdobycie dofinansowań na działalność pisma, otwarcie oficyny wydawniczej, zorganizowanie wielu wydarzeń kulturalnych. W perspektywie pytań zadanych przez Tomasza Charnasa jest to jednak niesłychanie niewiele. Czym jest trzy i pół roku działalności wobec całych trzech dekad polskiego życia kulturalnego po transformacji? Czym jest trzy i pół roku wobec nadchodzącego dziesięciolecia? Zapewne nic nieznaczącą kropką na całej szerokiej mapie zmian i deregulacji. Wydaje się jednak, że – w ostatnich latach – kropką symptomatyczną. „Kontent” bowiem – podobnie jak wiele innych młodych inicjatyw czasopiśmienniczych (m.in. „Mały Format”, „Wizje” czy „Stoner Polski”) – wyrasta z działalności oddolnej (o której rozkwicie wspominał Mariusz Wilk w otwierającym ankietę tekście Trzy dekady). Zanim powstało czasopismo, był założony przez Marcina Świątkowskiego przy Wydziale Polonistyki UJ Poetycki Klub Dyskusyjny, a także prowadzony przez Weronikę Janeczko, Mikołaja Borkowskiego i wspomnianego już założyciela PKD internetowy blog „Porozmawiajmy o Poezji”. Kontent jako czasopismo, fundacja i wydawnictwo wyewoluował właśnie z tego młodzieńczego zapału i ze studenckich możliwości czasowych. Kiedy jedno i drugie zaczyna się redukować w głowach, sercach i terminarzach osób zaangażowanych w daną inicjatywę, pozostają dwie opcje: profesjonalizacja lub upadek.
Sformułowanie „redaktorka Kontentu” nie określa statusu zawodowego, a status hobby. Pamiętam bardzo dobrze jedną z obrazujących tę prawidłowość sytuacji, gdy troje z nas poznawało dyrektora jednej z większych instytucji kultury. W pewnym momencie rozmowy okazało się, że nie możemy umówić się z nim na spontaniczne spotkanie następnego dnia, by omówić kwestie potencjalnej współpracy, bo wszyscy pracujemy w pełnym wymiarze godzin. Gdy on uniósł wysoko brwi, dziwiąc się naszym zobowiązaniom, musieliśmy po kolei przyznać się do tego, co robimy. Jeden z nas – że jest nauczycielem, druga – że pracuje w domu kultury i jako logopedka, ja – że jestem księgarką. Wszyscy wtedy studiowaliśmy (na studiach drugiego stopnia lub doktoranckich). Wszyscy od tamtego czasu zdążyliśmy też zmienić miejsca pracy. Niezmienne pozostało jedno – gdy trzeba udać się osobiście do jakiejś większej instytucji w środku tygodnia przed godziną 16.00, wymaga to od ludzi mających swoje etatowe zobowiązania organizacyjnych wygibasów. Taka elastyczność potrzebuje motywacji, której spadku można się spodziewać wraz z postępującą dorosłością. Drugą opcją jest profesjonalizacja: uzyskanie stabilnych dotacji celowych na działalność, umożliwiających stworzenie etatu lub kilku etatów (mało prawdopodobne), lub wejście na ścieżkę zawodową pracy w kulturze, czy też rozwój kariery naukowej (bardziej prawdopodobne, ale też – trzeba przyznać – kapryśne i zależne zarówno od determinacji i pracowitości, jak i od szczęścia).
Jeśli miałabym więc spróbować odpowiedzieć na pytanie zadane w ankiecie – o miejsce współtworzonego przeze mnie tytułu – powiedziałabym: najprawdopodobniej jesteśmy efemerydą, jakich wiele, których siła polega na tej efemeryczności właśnie. W obecnych warunkach to właśnie takie projekty mają najwięcej szans na koncentrowanie środowiskowej energii, nawet jeśli dzieje się to krótkoterminowo. Zostanie po nas trochę numerów czasopisma, w którym część debiutantów i debiutantek miała okazję otrzymać swój pierwszy komentarz krytyczny, pozostanie trochę inicjatyw środowiskowych i znajomości literackich, pozostaną po nas także przynajmniej cztery ciekawe książki poetyckie, które w swojej specyfice, inności i – nie owijajmy w bawełnę – graniczności są projektami, na które być może w innych oficynach nie znalazłoby się miejsce. Jeśli jest się pozbawionym instytucjonalnej siły, jeśli nie obraca się kapitałem stałych dofinansowań – pozostaje być taką właśnie efemerydą, dla której pytania o następną dekadę są pytaniami rodem z science fiction. (Zwłaszcza po doświadczeniach roku 2020, dobitnie uświadamiającego wszystkim nieprzewidywalność warunków, w których przyszło nam funkcjonować. Choć wydawałoby się, że do przewidywalności wcale nie mieliśmy okazji przywyknąć).
Jeśli pytać o rolę takich platform i społeczności jak nasze, trzeba robić to „tu i teraz”. „Kontent” ze względu na swoją specyfikę działa w prosty sposób. Jest platformą do konfrontowania autonomicznie traktowanych pojedynczych utworów i zestawów (przede wszystkim wierszy) z krytycznymi komentarzami. Cele przedsięwzięcia są ostatecznie niewielkie i krótkoterminowe. Nasze czasopismo umożliwia debiut w warunkach laboratoryjnych – z równoczesną odpowiedzią krytyczną na propozycje literackie; tworzy przestrzeń dla konfrontacji poetyk z postulatami krytyki; „wymusza” na komentatorach bliską lekturę wierszy, a w konsekwencji umacnia więź krytyki i literatury w bardzo praktyczny sposób. Rolę „Kontentu” postrzegam więc raczej w kategoriach postulowanych metod niż wniosków (te bywają ostatecznie dość „wielogłosowe”). Tak zresztą widziałabym rolę platform kulturalnych w ogóle. Redaktorki pism i animatorzy środowiska literackiego to projektanci przestrzeni – na tym poziomie przejawia się ich programowość. Cele powinny pozostawać transparentne, działania zaś powinny oznaczać przede wszystkim planowanie konkretnych narzędzi i rozwiązań oraz wypuszczanie ich do obiegu. Dalej jest już praca tych modeli z treściami, które są do nich wprowadzane przez innych użytkowników przestrzeni.
Zuzanna Sala (ur. 1994) – doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Od 2017 roku redaktorka kwartalnika literackiego „Kontent”, współzałożycielka fundacji o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne w „Odrze”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej”, „biBLiotece”, „artPAPIERZE”, „Wakacie”, „Wizjach” i „Nowym Napisie”.